Rozdział 43

356 43 9
                                    

Słodki zapach napełnił nozdrza nastolatki, która jeszcze chwilę temu drżała z zimna i przerażenia.

Dawna komnata, pełna magii i tajemnych mocy, rozmyła się w złotym pyle, pozostawiając jeszcze po sobie grotę w jaskini. Tajemnicze kwiaty oplatały całe pomieszczenie, wijąc się od samych podnóży aż po sufit kamiennej przestrzeni, wypełniając ją słodką i niebezpieczną wonią. Kusiła Lucy do pozostania. Do wtopienia się w piękno natury i złączenia w jedną całość, aż po wieki.

Aczkolwiek kobieta wstała, nabierając powietrze jedynie przez usta. Wymęczona, jakby podróż przez lodową krainę odebrał jej wszystkie siły, chwiejnym krokiem ruszyła ku światłu. Dłońmi wyrywała rośliny, upychając je po kieszeniach, jakby wierzyła, iż pewnego ich właściwości okażą się zbawcze dla ich misji.

Lucy zmrużyła oczy. Uderzyła się energicznie w policzki i pewnym krokiem zaczęła biec ku wyjściu. Nie miała czasu do stracenia. Świadomość, iż kolejne minuty spędzone w jaskini śmierci, mogą się stać dla niej zabójcze, dobijała się coraz agresywniej do jej umysłu. Miała wrażenie, że raz za razem jest atakowana przez niewidzialny młot. Jednak biegła, nie uznając swych myśli za priorytety.

Wyszła naprzeciw niewielkiej skarpy, za którą najwyraźniej spływało podziemne jezioro, o czym świadczył ciszy szum wody. Uważała pod nogi, dostrzegając z czasem, iż ścieżka dobiega do końca — dlatego wybrała najbezpieczniejszą z opcji. Chwyciła się mocno ściany, przylegając do niej. Stawiała kroki blisko głazu. Droga stawała się coraz węższa, ukazując, na jak wielkie niebezpieczeństwo naraziła się dziewczyna. I gdyby nie śpiew ptaków i wycie nieznanego zwierzęcia w oddali nie poszłaby dalej. Jednak była świadoma, iż właśnie w tym miejscu jest wyjście, które zaprowadzi ją do towarzyszy.

Pokręciła głową i objęła wzrokiem całą przestrzeń, która groźnie wiła się na kilkanaście metrów ku dołowi. Upadek groziłby natychmiastową śmiercią, a ona zbliżała się do Lucy coraz bardziej przez rosnące zmęczenie. Jeden, nieuważny krok i mogła pożegnać się ze światem śmiertelników. Jednakże niespodziewanie jej stopy dotknęły pełnego gruntu. Jeszcze kawałek przeszła, zachowując ostrożność, lecz gdy tylko doszła do wniosku, iż przepaść się skończyła, pewnie skierowała się ku promieniującemu okręgu. Znajdował się kilka metrów od niej, ale czym była ta odległość, kiedy była na wyciągnięcie ręki? Rażące światło popołudniowego słońca gniewnie oślepiało nastolatkę, która dopiero co wyłoniła się z ciemności. Aczkolwiek nie miało znaczenia.

Zrobiła z dłoni daszek, powoli chcąc się przyzwyczaić do jasności miejsca, do którego doszła. Nie była pewna, gdzie się znajduje, ale po wyglądzie przestrzeni dookoła niej, sądziła, iż wyszła na skraj lasu, w którym mieli awaryjne lądowanie.

— To kapitan! — usłyszała z oddali rozmowy.

— Są! — krzyknęła pełna radości, po czym powłóczyła nogami w stronę miejsca, z którego dobiegało wołanie.

Skręciła tuż przy pięknym gaju, w którym zbierało się wszelkie ptactwo i zwierzyna, pragnąc napoić się z czystego źródła. Wyraźnie wypłoszone przez obcego gościa rozproszyło się w strachu, szukając bezpiecznego schronienia w swych kryjówkach. I choć kobieta nawet nie zbliżyła się do wodopoju, porośniętego mchem i owocowymi krzewami, mieszkańcy kontynentu uciekli w popłochu. Co było powodem takiego zachowania, Lucy zrozumiała dopiero po chwili.

— Święci bogowie, miejcie nas w swojej opiece — szepnęła.

Gorejące kule ognia rozpraszały szarawe chmury, opadając następnie w okolicach lasu. Mijały sekundy a szkarłatne języki pochłaniały kolejne części polan, trawiąc je w swych płomieniach. Żar lał się na dziewczynę, choć stała jeszcze wystarczająco daleko od płonących drzew. Nie mniej odwróciła się i pobiegła ku statkowi, wiedząc, że musi ostrzec całą załogę. Kontynent umierał, a bóg ognia pochłaniał kontynent, niszcząc wszystko, co tylko napotkał na drogę.

[z] Smocze KrólestwoWhere stories live. Discover now