Rozdział 34

402 56 11
                                    

I choć te wszystkie rzeczy akceptowała z tak lekką swobodą, nie potrafiła zrozumieć, skąd wie takie rzeczy. Dlaczego nie wywołują u niej złych emocji, a raczej ukojenie.

Przetarła oczy, po czym dumnie podniosła się i zaciekłością spojrzała na przeciwniczkę. Na chwilę odwróciła się, czując czyjąś obecność. Ciemność, która za nią podążała. Ciemność, która ją chroniła. Ciemność, której imiona nie znała. Miała wrażenie jednak, że kiedyś, może nawet w niedalekiej przyszłości, wszystko stanie przed jej oczyma i ujrzy to, co teraz jest skryte za nią samą, a także pozna odpowiedzi, które teraz są poza jej zasięgiem.

— Oddaj Melody! — krzyknęła, wskazując palcem na zdezorientowanego przeciwnika.

Duch był wyraźnie zaskoczony, choć była to tylko chwilowa reakcja. Natychmiast natarł na Lucy, nie przejmując się jej siłą, która tak nagle na nią stąpiła.

Kim są głosy w mojej głowie?, pytała, stawiając krok do przodu. Kobieta istnieje przez oczy, lecz ten mężczyzna? Czyżbym o czymś nie wiedziała? Ale... Uśmiechnęła się delikatnie, składając dłonie w gest modlitwy.

— Już się nie boję! — krzyknęła.

Wnet zjawa, która zawładnęła ciałem Melody, wrzasnęła, gdy z jej powłoki zaczęła wydobywać się jasna jak światło aura, niszcząc ciemność, która ich ogarniała. Niczym kropla wody, kropla światła spadła na sam środek wymiaru, krusząc jakiekolwiek ślady istnienia mroku.

Lucy upadła na kolana, po czym dotknęła swojego policzka, po którym spływały łzy. Płakała? Nie pamiętała kiedy zaczęła, lecz miała wrażenie, że to ten głos sprawił, ten nostalgiczny i ciepły głos, iż całkowicie oddała się uczuciu, które było dla niej tak odległe.

— LUCY!!! — usłyszała krzyk. Od razu poznała, że to Natsu do niej woła, lecz nie była w stanie się ruszyć.

Dopiero w tym momencie poczuła, iż jej ciało nie jest w stanie się poruszać. Cienkie nicie oplatały jej ciało, blokując wszystkie ruchy. Zrozumiała, że wstaje i idzie w kierunku leżącej Melody, której palce dłonie poruszały się w delikatnym rytmie, jakby to ona prowadziła blondynką.

— Rękawice — powiedziała Lucy, widząc na dłoniach dziewczyny rękawiczki, które wcześniej znajdowały się na piedestale, w tajemniczym pokoju.

Dotarło do niej, że srebrnowłosa kobieta uśmiecha się. Przerażała ją, choć nie tak bardzo jak jeszcze kilka sekund temu.

— Będziemy razem — rzekła Melody, podnosząc się. — Ja i Hans w końcu uzyskamy spokój, którego pragniemy.

— Nie! — przerwała jej Lucy. — Dążysz jedynie do nieszczęścia, które nie ma nic wspólnego z miłością!

— Chcę być szczęśliwa.

— Wiem, ale nic ci nie daje prawa odbierać innym szczęścia! — wrzasnęła przez łzy.

— A tobie to daje?

— Nikomu nigdy nie zrobiłam nic złego! — Od razu zaprzeczyła.

— Nie wiesz? — szepnęła srebrnowłosa. — Nie wiesz, jak bardzo sama jesteś zła.

Ciało Lucy uniosło się wysoko. Jej ramiona szeroko rozłożyły się, sprawiając dziewczynie jedynie ból. Nagle przed nią pojawiła się Melody, czule trzymając jej twarz w swoich dłoniach. Obie lewitowały wysoko nad ziemią, przygotowując się do rytuału, który miał za moment nastąpić. Właścicielka rezydencji wyjęła za sukienki ostry jak brzytwa nóż i przyłożyła go do piersi blondynki, rozcinając jej sukienkę.

[z] Smocze KrólestwoDonde viven las historias. Descúbrelo ahora