Rozdział 10

2.5K 144 1
                                    

Praktycznie przez cały czas myślałam, jak wszystko się potoczy, gdy dojedziemy do Seattle. Z tego powodu w dniu naszego wyjazdu byłam niewyspana i wyglądałam, jakbym właśnie wstała z grobu.

- Wszyscy gotowi ? – zapytał Bill i spojrzał na mnie z troską w oczach.

Trochę zaczynało mnie to irytować. Wiem, że oni wszyscy się o mnie martwili i chcieli dla mnie jak najlepiej, ale bez przesady. Nie jestem jakąś wątłą panienką, która nie umie sobie poradzić w trudnych sytuacjach. Chciałam być silna i niezależna, a oni mi to utrudniali, obchodzili się ze mną jak z jajkiem.

- Tak. – powiedziałam – Nie musicie się tak wszyscy o mnie martwić, na prawdę. Potrafię poradzić sobie w ciężkich sytuacjach. Musiałam uporać się z większymi problemami, niż ciotka, która wydała mnie łowcom z niewiadomo jakiego powodu.

- Po prostu nie chcemy, żebyś przechodziła przez to sama. – odparła moja mama, głaszcząc mnie po ramieniu.

- Wiem i doceniam to. Ale kiedyś może się stać tak, że będę miała jakiś problem, a was przy mnie nie będzie. I będę musiała radzić sobie sama. – wytłumaczyłam spokojnie.

- Wiemy, kochanie. Obiecujemy, że postaramy się nie by aż tak nadopiekuńczy. Będziemy cię wspierać, ale nie przytłaczać swoją troską. – obiecała Sophie.

- Dziękuję. O to właśnie mi chodzi. – zakończyłam i ruszyłam z rodzicami do samochodu.

Dla wygody, jeszcze wczoraj tata pożyczył od kolegi z pracy busa, tak, żebyśmy mogli jechać wszyscy razem, a nie na dwa samochody.

Zajęłam miejsce obok Matta i Rose. Zauważyłam, że od pewnego czasu mój brat inaczej na nią patrzy. Jakby wreszcie przejrzał na oczy i zrozumiał, jaką wspaniałą ma obok siebie dziewczynę. I bardzo dobrze – w końcu Rose była w nim zakochana już od kilku ładnych lat. Może w końcu się im uda.

- Błagam, tylko nie pytajcie jak się trzymam. – powiedziałam do nich z jękiem, widząc troskę malującą się na ich twarzach. – Doceniam to, ale wystarczy mi, że rodzice obchodzą się ze mną jak z jajkiem.

- Dobra. To w takim razie...może zagramy w coś ? Mam ze sobą karty. – zaproponował Matt.

Roześmiałam się w głos i zapytałam:

- Skąd wytrzasnąłeś karty ?

- Przezorny zawsze ubezpieczony. – odparł z łobuzerskim błyskiem w oku.

- W porządku, to może remik ? – zaproponowała Rose.

- Jak dla mnie to spoko. – stwierdziłam.

Prawie cała droga zleciała nam na grze w karty, śmianiu się i wygłupianiu. Nawet Adam i Mia, którzy usiedli z tyłu w pewnym momencie zaczęli wydurniać się razem z nami.

Dobrze było chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich problemach.

********

Gdy zaparkowaliśmy, zauważyliśmy, że w moim dawnym domu palą się światła. Czyli ciotka wróciła już z pracy.

Wysiadając z auta, cała byłam spięta. Idąca obok Rose objęła mnie ramieniem w geście otuchy. Uśmiechnęła się do mnie, a ja odpowiedziałam jej tym samym.

Mój tata podszedł do drzwi i zapukał. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja ciotka. Gdy mnie dostrzegła, zbladła na twarzy.

- Zdziwiona, że wciąż żyję ? – zapytałam z sarkazmem.

********

Weszliśmy do mojego dawnego domu, a Adam poszedł po resztę sfory. Moja ciotka nie odezwała się ani słowem, odkąd zobaczyła mnie w drzwiach. To stanowiło najlepszy dowód na to, że myślała, że już nie żyję.

- Chcę wiedzieć jedno, ciociu. – zapytałam po chwili ciszy. – Dlaczego ? Dlaczego to zrobiłaś ?

- Jeszcze pytasz ? – spytała z sykiem. – Ty nigdy nie powinnaś się urodzić. Od początku mówiłam mojemu bratu, że nie powinien wiązać się z twoją matką. On był wilkołakiem, samcem alfa; a ona: zwykła śmiertelniczka, słaby człowiek. Ich związek był zakazany. Ale mój brat na to nie zważał, bo był zakochany. – te słowa wypowiedziała z pogardą. – Ostrzegałam go, że będą tego konsekwencje i jak widać, nie myliłam się. Urodziłaś się ty, pół – wilkołak, pół – człowiek, wybryk natury.

- Nie waż się tak mówić do mojej córki. – warknęła moja mama z błyszczącymi oczami i już zamierzała rzucić się w jej stronę. Przerwało nam wejście Adama i innych członków stada.

- Co się tu dzieje ? Po co to wszystko ? – zapytał jeden z wilkołaków. Z tego, co pamiętałam to miał na imię Sean i był jednym z najstarszych członków sfory, chociaż nie wyglądał na więcej niż 30 lat.

- Zebrałem was tutaj, by omówić pewną ważną kwestię. – zaczął Adam – A mianowicie to, że Anna – tak miała na imię moja ciocia – zdradziła sforę.

W pokoju zapadła cisza i wszyscy spojrzeli po sobie.

- Jesteś tego pewien ? To poważne oskarżenie. – zabrał głos Sean.

- Tak, jestem tego pewien. Anna zdradziła miejsce pobytu Veronici łowcom i dzięki temu ją złapali.

Atmosfera w pokoju stała się napięta.

- Anno, czy to prawda ? – zwrócił się do niej Sean.

Moja ciotka przebiegła spojrzeniami po wszystkich zgromadzonych i w końcu powiedziała z sykiem:

- Tak, to prawda. I bez wahania zrobiłabym to jeszcze raz.

Chwilę potem w pomieszczeniu rozpętało się piekło.


PełniaWhere stories live. Discover now