6. Krwiożercza walka z równie krwiożerczym toporem

181 26 12
                                    

Nie wiem czy najpierw poczułem paraliżujący ból w ramieniu, czy siłę odrzucającą mnie do tyłu. Może oba na raz. W każdym razie, faktem jest, że po sekundzie upadem na podłogę obficie krwawiąc. Zamroczyło mnie. Jęknąłem. W drzwiach stał  porcelanek. Skąd on się tu wziął?! Wyglądał prawie normalnie tyle, że miał  jedno ramię dwa razy większe od drugiego i dzierżył nim ogromny topór. A ja posiadałem tylko kilka lichych nożyków. No to pięknie! Zwłaszcza, że obok pętała się jeszcze żmijka. Kobiety nie bez powodu nie mogły walczyć, przynajmniej u nas w gangu. Kiedy taka próbowała pomóc zawsze tylko wszystko pogarszała. Podniosłem się chwiejnie, opierając rękę na ścianie, co pomagało mi zachować równowagę, zachwianą  zawrotami głowy. Chyba traciłem dużo krwi, ale co się dziwić, Przeciwnik prawie odrąbał mi ramię. Teraz nie mogę nim ruszać. Szczęście w nieszczęściu : trafił w lewą rękę, więc jako praworęczny, nadal mogę się bronić.

- A ty tu czego?- rzuciłem  w stronę istoty tarasującej wyjście.

-A nie twój interes.- odparł bezczelnie i skoczył w moim kierunku, zamierzając się bronią. Jednak tym razem byłem na to przygotowany. Ukucnąłem, a ostrze wbiło się w ścianę. Mężczyzna patrzył chwilę zszokowany na to zjawisko, nie bardzo wiedząc co się stało. Zaczął stękać, próbując wyszarpnąć topór ze ściany.  Zyskałem szansę na kontratak i nie zamierzałem jej zmarnować. Odsunąłem się w bok i wstałem. Nadal czułem się niepewnie na nogach, po ręce spływała mi czerwona ciecz, skapując z koniuszków palców na podłogę. Wróg chwilowo nie zwracał na mnie uwagi, więc zaszedłem go od tyłu. W pierwszej chwili miałem zamiar wbić nóż w jego porcelanowy łeb, ale doświadczenie nauczyło mnie, że to nie działa. Trzeba wymyślić coś innego. Przyszedł  mi go głowy pewien pomysł, ale niestety: z obecnym sprzętem niewykonalny. Eh, powinienem nauczyć się walczyć czymś poza nożami, bo powoli  przestają się sprawdzać.

Nagle w tym samym momencie wydarzyły się dwie rzeczy. Po pierwsze: porcelanka wreszcie wygrała walkę ze swoją bronią i wyprostowała się, unosząc ją w geście tryumfu. Po drugie: coś świsnęło obok mnie i wbiło się w plecy wojownika. Spojrzałem. Nóż. Mój nóż. Poznałem po inicjałach wygrawerowanych na rękojeści. Obaj odwróciliśmy się do tyłu z zainteresowaniem. Stała tam księżniczka, wyraźnie przestraszona, a jednocześnie zdeterminowana. Topornik chyba się na nią wkurzył, bo wrzasnął dziko i wystrzelił w jej kierunku. A nie mówiłem, że będą z nią same problemy? Aczkolwiek miło, że zamiast uciec przez otwarte na oścież drzwi zostawiając mnie na pastwę wroga została i chciała pomóc. Zaczynam podejrzewać, że elfy nie mają instynktu samozachowawczego, bo tylko tak dało się wytłumaczyć jej głupotę. 

Chcąc nie chcąc, popędziłem w ślad za Zmutowaną Ręką i wskoczyłem mu na plecy. Upadł twarzą na ziemię, tuż pod stopami blondynki, która cicho pisnęła. Ech, te baby!  Przeciwnik natychmiast wierzgnął, zwalając mnie ze swoich pleców. Uderzyłem głową w kamienną posadzkę. Zabolało. Będzie kolejny siniak, do kolekcji. A tak swoją drogą, w momencie gdy żmijka uleczyła moją nogę zniknęły również wszystkie zadrapania, siniaki i bliny. Ze sporym trudem podźwignąłem się z ziemi, w tym samym momencie co mężczyzna. Staliśmy naprzeciwko siebie, skupieni. Od razu widać było, że jestem na przegranej pozycji, nawet jeżeli z pleców nie sterczało mi żadne ostrze.  Zaatakował pierwszy, unosząc broń nad głową. Uskoczyłem w ostatniej chwili, jednak wróg przewidział ten ruch i natychmiast zmienił tor lotu topora. Nie miałem czasu zareagować. Już wiedziałem błysk metalu tuż nad głową i czułem oddech śmierci, gdy nagle do moich uszu dotarł odgłos huku, mignęło coś zielonego i porcelankowiec odleciał w bok. Byłem uratowany. Tyko przez kogo?

Odwróciłem głowę  w kierunku z którego nadleciał świetlny pocisk. Zatkało mnie. Dosłownie wmurowało w podłogę. Kilka centymetrów nad posadzką unosiła się Adrianna, z rękami wystawionymi do przodu i rozczapierzonymi palcami. Jej oczy świeciły na zielono, a włosy unosiły się wokół głowy, jak węże. Moje porównania do żmii okazały się nie bezpodstawne. Wyglądała naprawdę groźnie, chociaż nie tak bardzo jak tamten duch.  W mojej głowie kłębił się natłok pytań, ale dominowały dwa: jakim cudem używała magi skoro w tym lochu powinno być to niemożliwe?! i po co ocaliła mi tyłek?! Przecież gdybym został zabity miałaby swobodną drogę ucieczki. Ja na jej miejscu pozwoliłbym sobie zdechnąć. Po raz kolejny udowodniła, że jest wrażliwsza ode mnie. I durniejsza.

Porcelanowa postać wstała, a całe jej ciało pokrywały głębokie pęknięcia. Czyli nieźle oberwał. Jednak ten atak wkurzył gościa do granic możliwości. Zupełnie przestał zwracać na mnie uwagę i skupił się na nastolatce. W życiu nie widziałem, by ktoś poruszał się tak szybko jak on w tym momencie, z żądzą mordu w oczach. Byłem pewien, że zaraz rozłupie ją na pół, ale zamiast na ciało dziewczyny natrafił na tarczę energii. Odbił się od niej jak piłka. Próbował natrzeć na osłonę jeszcze kilka razy, coraz bardziej czerwony z wysiłku ( aż do teraz nie wiedziałem, że porcelanki są zdolne do zmiany koloru) zawsze z takim samym skutkiem. Zaczynało mnie to bawić, zwłaszcza moment kiedy metal topora rozpadł się przy kolejnym uderzeniu na malutkie kawałeczki, jakby zrobiony ze szkła. Miałem nadzieję, że to zakończy walkę, ale starym zwyczajem pech mnie prześladował.

Wysiłek zniszczenia broni wyczerpał elfkę, która przestała świecić oraz lewitować. Kiedy opadła na ziemię, lekko się chwiejąc, opadła też tarcza i złote loki. Pan Wielka Ręka dostrzegł w tym okazję. Nastolatka patrzyła spokojnie jak wyrzuca w jej kierunku ręce z furią. Nie miała siły się opierać. Podniósł ją jakby ważyła tyle co piórko i rzucił o ścianę. Usłyszałem odgłos uderzenia i upadku ciała na podłogę.  Wpatrywałem się w księżniczkę. Nie poruszała się. Przez chwile myślałem, że nie żyje, ale wtedy przekręciła się tak, by spojrzeć  w naszą stronę, tymi wielkimi, szmaragdowymi oczami. Po jej czole płynęło coś ciemnoczerwonego, a cera zrobiła się blada, jak papier. Nagle poczułem wszechogarniającą furię i niewiele myśląc zaatakowałem oprawcę czarodziejki.

Nigdy wcześniej nie czułem tyle siły i energii co w tym momencie, a przecież miałem niesprawne ramię. Sam siebie nie poznawałem. Może następczyni użyczyła mi swojej magii, nie wiem. W każdym razie  w jednej chwili patrzyłem na jej tęczówki, a w drugiej szamotałem się z wojownikiem, aż ostatecznie docisnąłem go do ziemi, twarzą w dół. Siedząc mu  na plecach wyjąłem zza pasa nóż i zacząłem odcinać nim głowę przeciwnika. Nie ruszał się, nie krzyczał. Może córka Gabrieli unieruchomiła go tak jak niedawno mnie. W końcu zrobiłem ostatni ruch ręką i trzymałem w dłoni porcelanową głowę równie porcelanowego trupa. Czułem jak wypełnia mnie euforia. Uśmiechnąłem się szeroko, a potem wszystko spowiła ciemność.

CDN

No siema! To znowu ja! Jak podoba się nowy rozdział? Ja osobiście jestem z niego niesamowicie zadowolona, zwłaszcza, że najtrudniej przychodzi mi pisani scen walki. Oczekujcie niedługo kolejnej części!




Przeklęte ametysty |Miraculum Fanfiction|Where stories live. Discover now