Rozdział 10

1K 57 71
                                    

*Zayn*

Ze snu wyrwał mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Nie miałem ochoty go odbierać, ale kiedy odezwał się po raz wtóry miałem dość. Zwlekłem się z łóżka i podszedłem do komody. Spojrzałem na wyświetlacz i gdy zobaczyłem na nim uśmiechniętą gębę Styles'a sam zacząłem się cieszyć.

- Co jest, Hazz? - zapytałem zadowolony, bo teraz nie miało znaczenia, że mnie obudził.

- Możesz do nas podejść? Mamy mały kłopot. - był dziwny. Niby wkurzony ale i smutny zarazem. Coś ewidentnie się stało i zapewne miało to związek z idiotą Tomlinson'em. Ostatnio wszystko, co było złe wiązało się właśnie z Louis'em.

- Jasne, zaraz będę. - odpowiedziałem wyciągając jakieś dresy z szafy – a powiesz chociaż co się stało??

- Przyjdź to zobaczysz. Czekamy. - teraz to mnie zaciekawił. Nie wiele się zastanawiając włożyłem na dupę spodnie i bluzę. Wiązaniem butów nawet się nie kłopotałem. Zamknąłem drzwi na klucz i ruszyłem przed siebie.

Do domu Jen i Harry'ego miałem zaledwie pięćdziesiąt metrów, więc droga nie zajęła długo. Podchodząc do posiadłości zdziwiłem się. Brama była otwarta, co ostatnio się nie zdarzało. Przekroczyłem kute z żelaza wrota i zamarłem. Na podjeździe stały dwa nieznane auta. Jeden radiowóz, a drugi nieoznakowany samochód policyjny, zdradzało go tylko migające niebieskie światło przez przednią szybę. O la la... co tu się wyprawiało?

Szybko podszedłem do drzwi, które w tym samym momencie się otworzyły, a w nich pojawił się Hazz i Jen. Za nimi wyszli funkcjonariusze prowadzący ze sobą skutego w kajdanki Louis'a. O cholera... aż tak grubo było?

- Dziękujemy detektywie, Barkley. - powiedział Harry mocno przytulając roztrzęsioną Jennifer.

- Nie ma problemu, Panie Styles. Jutro zapraszam na komisariat. Dobrej nocy.

- Dobranoc. - powiedział przyjaciel i pomachał mi, bym wszedł do domu.

Zrobiłem to i od razu udałem się do barku. Trzeba jakoś to załagodzić, a Jen na pewno przyda się szklaneczka czegoś mocniejszego. Nalałem dla nas wszystkich whisky i czekałem aż para wejdzie do środka. Czułem się trochę niepewnie, kiedy patrzałem jak para siada na kanapie. Cholera... co tu się wyprawiało?!

Dziewczyna była zalana łzami, a chłopak cały czas ją pocieszał. Niestety w tym momencie na niewiele się to zdawało.

- Powie mi ktoś wreszcie, co tu się stało? - zapytałem podając im szkło. Jen przyjęła je z wdzięcznością i wychyliła do dna za jednym zamachem.

- Przecież widziałeś. - Hazz sapnął i schował twarz w dłoniach. Było mi ich szkoda, ale z drugiej strony sami byli sobie winni i wplątali w to wszystko tyle osób.

- Jen, może ty mi wytłumaczysz. - poprosiłem, bo od tego imbecyla raczej dużo się dziś nie dowiem.

- Zu, a co ja mam ci powiedzieć? Jak każdego popołudnia, Louis przyszedł i chciał widzieć się z małą, ale zobaczył zamkniętą bramę i przelazł przez nią. Potem dobijał się do drzwi, a kiedy nic tym nie wskórał, wszedł tarasem. Rzucił się na Harry'ego i musieliśmy wezwać policję. - westchnęła i było widać, że nie do końca była przekonana co do końcówki swojej wypowiedzi. Niestety miała rację... jeśli wszystko wyjdzie na jaw, będziemy skończeni.

- Musieliście czy chcieliście?

- Harry kazał ich wezwać. - wskazała palcem na chłopaka i tym razem to ja westchnąłem.

- A co miałem zrobić? Wlazł na mój teren i rzucił się na mnie! Ślad w papierach musi być! A jak posunie się do czegoś gorszego? - zapytał z wyrzutem i zerwał się na równe nogi. Zniknął w sekundzie i było słychać tylko jego ciężkie kroki, gdy pokonywał schody.

for aye (Book3)|| Louis TomlinsonWhere stories live. Discover now