4. Ktoś nowy

4 0 0
                                    

~*~ Muzyka w mediach: Gotye- Somebody That I Used Know (feat. Kimbra) ~*~

UWAGA: Rozdział może być nudnawy, ale dowiecie się kilku nowych rzeczy. W następnym rozdziale powróci wątek tajemniczej klaczy.

William

Wysiadłem z promu i rozejrzałem się dookoła. było tu bardzo pięknie.

Morskie fale rozbijały się o skały, w niektórych miejscach obmywały piasek z plaż. Po klifach wiła się soczyście zielona winorośl, w niektórych miejscach przepleciona z fioletowymi kwiatami. Trawa była dosyć wysoka, a gdzie niegdzie widać było widać kolorowe płatki. Ścieżka, która prowadziła na wrzosowiska była zrobiona z kamienia. Równolegle z nią rosły smukłe brzozy i wiszące wierzby, co wyglądało niesamowicie. Kilka metrów po przejściu ową ścieżką, Otaczał mnie kamienny łuk, ale nie taki wąski. Gdyby się wspiąć na górę, spokojnie mogłyby przejść tam dwa konie idąc koło siebie.

Wziąłem moją wielką walizkę wypchaną ubraniami i ruszyłem przed siebie. Na horyzoncie majaczyła jakaś farma. To pewnie do niej miałem się udać na nocleg. Bez większego namysłu ruszyłem przed siebie, zatapiając się w myślach.

Zastanawiałem się, jak będzie wyglądać tam moje życie przez najbliższe dni. Ojciec mnie wysłał tam pod przykrywką 'Odpoczynku od miejskiego zgiełku'. Ale nie... Ja nie  dam się tak łatwo zmylić. Widziałem, że z nim jest coraz gorzej. Upierałem się, że zostanę, ale on niestety nie dał się przekonać. A przecież wystarczy jedno słowo, a już będzie po nim. Nie rozumiem, ile jeszcze będzie przede mną ukrywać swoją chorobę. Gdyby powiedział, nie musiałby się tak męczyć, nawet pięcioletnie dziecko zauważyłoby jego zły stan. Lecz ojciec zawsze był uparty jak osioł. Nie miałem już najmniejszej nadziei, żeby mi się zwierzył. Wystarczyłoby jedyne 'synu, pomóż mi, już dłużej nie mogę'.

Szedłem tak wpatrzony w moje ulubione trampki za kostkę. To chyba był trafny wybór, bo to były chyba jedyne buty, które nie nadawały się do innego użytku. kroczek za kroczkiem wlokłem się w stronę farmy. Kilka minut później widziałem ją w pełnej okazałości. Jednak nie to zwróciło moją uwagę.

W samym jej rogu dostrzegłem małą ujeżdżalnię. Podszedłem bliżej. Z zapałem i nieukrywaną radością ćwiczyła tam dziewczynka, wyglądała na dziesięć lat. Jej rude włosy upięte w kucyk podskakiwały śmiesznie w rytmiczny galop. Wręcz emanowała dobrym humorem. Ubrana była w czarny toczek, który idealnie przylegał do głowy. Oprócz tego miała na sobie różową bluzkę z białym napisem Live fot the moment, kamizelkę do jazdy, beżowe bryczesy z brązowymi wstawkami i czarne oficerki. Widać było, że jej ubrania są z górnej półki. Koń na którym siedziała to śliczna, myszata klaczka rasy kuc islandzki. Widać było, że kocha ją ponad życie.

Na środku ujeżdżalni stała dziewczyna, prawdopodobnie uczyła dziewczynkę jazdy. Brązowe włosy były długości do pasa, splecione z boku w warkocz. Jej piękne, brązowe tęczówki przypominające kolor gorzkiej czekolady praktycznie zlewały się ze źrenicami. Usta wąskie i cały czas przybierały kształt banana. Jej ubiór wyglądał dosłownie jak siedem nieszczęść. Brudny T-shirt kleił się do jej ciała pod wpływem gorąca i potu. Przykrótkie, przetarte jeansy przylegały do nóg, a z białych trampek powoli robiły się z nich szare.

Miała figurę zbliżoną do modelki, ale jednocześnie wyglądała inaczej. Nogi były długie, stopy dość małe, wcięcie w talii było widoczne. Tyłek wyglądał całkiem całkiem, a piersi nie były za duże, ani za małe. Długie włosy i ładna twarz. Niczego nie było za dużo, ani za mało. Jednym słowem- naturalna. Uważny obserwator (czyli ja) zauważyłby zmęczenie na jej twarzy, które zostało przyćmione uśmiechem, oraz silne ręce i łydki.

Wziąłem walizkę w rękę i podszedłem bliżej. Postawiłem ją przy pierwszej belce, a sam oparłem się na płocie. Patrzyłem na nią ze skupieniem, obserwując każdy ruch. Całą uwagę oddała dziewczynce, więc mnie nie zauważyła. Mała była w bardzo dobrej kondycji. Dosiad był prawidłowy, ręce trzymane były prosto, nie na "praczkę", jak to mówił mój trener z dzieciństwa. Pięta w dół, palce w górę. Była wyprostowana, ale nie spięta. Kontakt trzymała lekki, ale w pełni kontrolowała klacz. Przyglądałem się pracy dziewczynki i jej instruktorki z nieukrywanym podziwem i zaciekawieniem.

-Bardzo dobrze Rach, zrób sobie dziesięć minut przerwy, a ja zaraz wrócę...- usłyszałem melodyjny głos nastolatki. Dopiero po chwili zauważyłem czekoladowe ślepia na mojej osobie. Uśmiechnąłem się lekko, wziąłem swoje manatki i czym prędzej wycofałem się w głąb gospodarstwa. Pierwsze co zobaczyłem, to piękna, duża willa po środku placu. Bez żadnych wstępów skierowałem się w jej stronę.

Zadzwoniłem dzwonkiem. Po chwili wyszła niska blondynka w fartuchu kucharskim. Twarz miała wykrzywioną w grymasie, ale gdy zlustrowała mnie wzrokiem, przybrała łagodniejszy wyraz.

- Witam. Nazywam się Amanda Parker i jestem właścicielem tej posesji. Pan to zapewne William Washington?- zapytała uprzejmie.

- We własnej osobie. -uśmiechnąłem się przyjaźnie.- Miałem zarezerwowany apartament, w którym miałem przebywać do końca wakacji.

- Zgadza się. To ten budynek naprzeciw koło stajni. Miejsce dla pana konia będzie gotowe dzisiaj pod wieczór, a sam wierzchowiec przybędzie jutro po południu.

- Rozumiem. Jeszcze chciałem zapytać, czy znajdzie się dla mnie jakaś praca na te dwa miesiące. Nigdy nie umiem usiedzieć w miejscu, a najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest praca fizyczna. - uśmiech nie chciał mi zejść z ust.

Amanda była zaskoczona. Nie spodziewała się takiego pytania. Głęboko się zamyśliła. Byłem ciekaw, co takiego przeszło jej przez głowę, bo po chwili się wzdrygnęła.

- Myślę, że mógłby pan pomagać Samanthcie. Powiadomię ją o tym. -odrzekła niechętnie. Niechętnie?

- Dobrze, dziękuję. Do zobaczenia. -rzekłem na odchodne.

Samantha

- Starczy na dziś. - rzuciłam w stronę Rachel. - Poradzisz sobie z rozsiodłaniem?

- Tak, jasne. - uśmiechnęła się, po czym lekko zeskoczyła z konia.

- Nie zapomnij ją potem rozetrzeć sianem! -krzyknęłam, za nim całkiem zniknęła mi z oczu.

Zabrałam lonżę, którą nie wiadomo po co zabrałam ze sobą i wyszłam z ujeżdżalni. Leniwie stąpałam w kierunku stajni. Przypomniało mi się o tajemniczym chłopaku. Kim on w ogóle był? Wyglądem przypominał mi typowego "bad boy' a", który ludzi biednych uważa za niezdary, kujonów i lizusów. Byłam niemal pewna, że te lalki barbie jak go widziały, śliniły się na jego widok. Nigdy nie lubiłam takich ludzi. Za to, że liczy się dla nich tylko hajs. Za to, że gnębią innych. Za to, że nie zwracają uwagi na serce, tylko na wygląd. Za to, że...

- Samantha! -usłyszałam przymilne wołanie Amandy. Co do cholery...?

Już po chwili byłam pod drzwiami willi. Amanda stała tam ze sztucznym uśmieszkiem. Obejrzała się na wszystkie strony. Gdy upewniła się, że nikogo nie ma, uśmiech ustąpił miejsca pogardzie.

- Słuchaj, smarkulo.

~*~

Zgodnie z obietnicą, mamy 1000 słów! Kto się cieszy? c;

Pojawił się tajemniczy  pan William. Jakie wywarł na was pierwsze wrażenie? Taki " typowy bad boy" jak nazwała go Sam, czy wręcz przeciwnie?

Od teraz tak książka będzie pisana z dwóch perspektyw: Willa i Sam. Myślę, że przez to rozdziały będą trochę dłuższe i ciekawsze. ^^

Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu. Zostaw po sobie gwiazdkę i komentarz!

Have a nice day, miśki! :^

Nim Zajdzie Słońce Where stories live. Discover now