stuk stuk

1K 73 42
                                    

Kim Kibum od zawsze uważał, że wielorodzinne kamienice mieszkaniowe to pomyłka. Ich istnienie było jednym, wielkim, opłakanym w skutkach błędem. Od brzydkiej, zwalistej, pozbawionej tożsamości fasady, przez niezliczone szeregi brudnych okien, w które strach było zerkać, aż po dziesiątki zamkniętych drzwi. Drzwi kryjących sekrety, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Żaden z tych elementów nie miał prawa istnieć, a mimo to wszystkie uparcie trwały razem, zbite w kupę, posklejane wysiłkami społecznej biedy, wprawnie tworząc swoją odstręczającą fizjonomię, i funkcjonując w najlepsze, jakby na opak wszelkim rządzącym tym światem prawom. Kamienica wytrwale stała na swoim miejscu, zupełnie nie zważając ani na swoją kruszejącą powierzchnię, ani na rozsadzającą ją od wewnątrz, ludzką zgniliznę. Stała, i zdawała się wrastać coraz głębiej w grunt, na którym została zbudowana, zbyt uparta, zbyt rozkochana we własnym brudzie, żeby ustąpić zębom czasu, i pozwolić zmieść się z powierzchni ziemi. A w jej poszarzałych, kamiennych objęciach, ludzki żywot niezmiennie toczył swój jazgotliwy bieg.

Kim Kibum od zawsze uważał, że wielorodzinne kamienice mieszkaniowe to pomyłka. Dlaczego więc przyszło mu żyć w jednej z nich?

Chłopak westchnął ciężko, i pokręcił głową do własnych myśli. Klucze zadźwięczały w jego dłoni, kiedy stanął w obliczu smutnych, odrapanych drzwi. Były niczym odźwierny, dzień i noc na swoim stanowisku, dzień i noc strzegące wejścia do tej siedziby rozkładu. Ich zmęczone oblicze przywitało Kibuma tym samym, zamglonym błyskiem szyb, co zwykle. Chłopak nie odpowiedział. Szybkim ruchem wsunął klucz w zamek, i chwilę potem znalazł się na pogrążonej w pozornej ciszy klatce schodowej.

Dlaczego pozornej? Bo tak naprawdę w kamienicy faktyczna cisza nigdy nie istniała. Nie miała prawa bytu w miejscu, w którym gnieździło się tyle istot ludzkich. Gdzie ludzie, tam i hałas – tak zbudowano ten świat. Tak samo było i tu, w wilgotnej nibyciszy kamiennych ścian. W pierwszej chwili nie słyszało się nic, świat zostawał za barierą skrzypiących drzwi i chłodnych ścian. Wystarczyło jednak ledwie kilkanaście sekund, żeby stopniowo zacząć zatapiać się w tym oszukanym bezdźwięku, coraz głębiej, i głębiej, by w końcu utonąć całkowicie, i niczym człowiek wepchnięty gwałtownie do wody, zacząć naraz słyszeć odgłosy, które wcześniej były dlań niedostępne.

Odgłosy, których wcale nie chciało się słyszeć.

Kibum westchnął ciężko, jak zwykle poddawany tej zniewalającej wręcz fali dźwięków, towarzyszących toczącym się za zbyt cienkimi ścianami żywotom ludzkim. Miał w głębokim poważaniu fakt, że sąsiadka z parteru właśnie zabrała się za odkurzanie swojej małej, zagraconej starociami nory. Nie obchodziło go urządzane w mieszkaniu tuż obok przemeblowanie. Mógłby się również obejść bez świadomości o organizowanej przez dzieciaki z naprzeciwka imprezie. A mimo to wiedział. Wiedział to, i znacznie więcej.

Wiedział rzeczy, bez których jego życie byłoby znacznie lżejsze.

Na przykład to, że w środkowym mieszkaniu na pierwszym piętrze dzień w dzień rozgrywała się istna wojna. Mieszkające tam, poczciwe małżeństwo za wszelką cenę chciało wysłać swojego jedynego syna na studia zagranicę. On jednak zapierał się rękami i nogami, twierdząc, że tu mu dobrze. Kibum miał szczerą nadzieję, że chłopak wreszcie przystanie na propozycję rodziców, i wyniesie się z kamienicy, bo jego tubalny głos potrafił przyprawić o ból głowy. No i szkoda by było zmarnować taką życiową szansę. Kibum z chęcią przystałby na jakąkolwiek propozycję uwzględniającą zmianę miejsca zamieszkania. Nie miał jednak prawa głosu w tej kwestii. To nie jego sprawa, nie jego życie. A i tak wiedział o nim aż za dużo.

Wredny urok wielorodzinnych kamienic mieszkaniowych.

Ich niedorzecznie cienkie, jakby stawiane z papieru ściany, były skore wydać każdy powierzony im sekret. Taki jak ten, że samotny pan w średnim wieku, zajmujący kawalerkę na drugim piętrze, miewał nocami tajemnicze wizytacje. W zamierzeniu był to sekret, wiedział o nim jednak każdy lokator tego budynku. Naprawdę ciężko przegapić tak jednoznaczne odgłosy, budzące człowieka w środku nocy. Kibum szczerze współczuł pozostałym osobom zamieszkującym drugie piętro. On sam, gdyby znalazł się na ich miejscu, prawdopodobnie prędzej czy później przedziurawiłby sobie bębenki uszne, byle nie musieć tych nieprzyzwoitych jęków słuchać.

stuk, stuk // jongkeyWhere stories live. Discover now