4. Nie taka słodka czekoladka

128 4 2
                                    


O wpół do ósmej siadam przed komputerem i zaczynam wklepywanie polis ubezpieczeniowych do systemu. Pierwsze pół godziny w pracy lubię najbardziej, bo reszta zespołu przychodzi dopiero na ósmą lub później, więc mam całe biuro dla siebie. A przede wszystkim nie muszę się gapić w ohydną twarz dyrektora. Wpisywanie numerków i nazwisk klientów idzie mi jak zwykle gładko. Mam w tym taką wprawę, że mimo iż nie przerywam pracy nawet na chwilę, moja głowa zaprzątnięta jest zupełnie czym innym.

Wczorajsza wizyta u dziadków była pełna wrażeń. Ojciec zaskoczył mnie chyba po raz pierwszy w życiu. Nie spodziewałam się, że potrafi mieć te przysłowiowe jaja i zrobić coś produktywnego (oczywiście oprócz spłodzenia swojego jedynego dziecka) w swoim życiu. On i Barbara są tak dobrani jak kwiatek do kożucha, ale dam im szansę – może nie wszystko jest takie, na jakie wygląda? W głębi serca życzę im szczęścia. Ojcu się to jak najbardziej należy.

Notuję w pamięci, że dziś po pracy muszę wpaść do sklepu zoologicznego po jakieś przysmaki dla Pana Rabbita. Zbliża się jego wizyta u lekarza, więc powinnam też zapisać go do gabinetu weterynarii. Nie wygląda, by na coś chorował, ale wolę mieć pewność, że wszystko u niego w porządku. Kiedy wyjmuję mały kalendarz, żeby zapisać swoje plany na dziś (bo jestem pewna, że zapomnę o nich już za dziesięć minut), czuję, jak wszystkie włoski na karku stają mi dęba. To oznacza tylko jedno: dyrektor przyszedł dziś wcześniej, niż zwykle.

- Cześć, czekoladko.

Jak tylko słyszę ten jego obleśny głos, zbiera mi się na wymioty. I jak zwykle musi mnie tak nazywać. Szowinistyczna świnia! Biorę głęboki wdech i powoli się odwracam w jego stronę. Dyrektor Igielski stoi dumnie, wciągając obwisły brzuch, który, mimo jego zabiegów, nadal jest tak ogromny, jak zwykle. Na jego przystojnej (niestety, czasem największe kutafony mają najpiękniejsze buzie) twarzy błąka się uśmiech, który mówi mi jak zwykle to samo: „I tak cię przelecę, więc nie udawaj takiej niedostępnej".

- Dzień dobry, panie dyrektorze – syczę przez zęby, siląc się na profesjonalny uśmiech. Mierzymy się przez chwilę spojrzeniami i kiedy dochodzę do wniosku, że ten oblech nie ma mi już nic więcej do powiedzenia, uprzejmie kiwam głową i odwracam się do komputera.

- Florko, mówiłem ci już, jak śliczne masz nóżki?

Zamykam oczy, dociskając palce do klawiatury. Dopiero krótki pisk komputera odrywa moje dłonie i na ekranie widzę dwie linijki tekstu, w którym powtarzają się litery A, P, O i M. Szybko je usuwam i biorę się do dalszej pracy udając, że nie usłyszałam jego komentarza.

- Kolor twojej skóry przypomina mi kakao, które moja mama robiła mi codziennie rano – podskakuję na krześle, kiedy czuję opuszki jego palców na moim nagim przedramieniu. - Jesteś murzynką po mamie czy tacie?

Zaciskam szczęki tak mocno, że boli mnie żuchwa. Zdecydowanie odsuwam moją rękę spod jego palców i chowam ją pod blatem, ściskając w pięść. Za kogo on się uważa?! Kiedy już mam zamiar odwrócić się i przyfasolić w jego krzywy ryj, kątem oka zauważam ruch i czuję ogromną ulgę.

- Cześć, Mocca! - Krzysiek nawet nie wie, jaką radość sprawiło mi jego nagłe pojawienie się w tej części biura. Normalnie przychodzi do naszego działu w połowie dnia, by nam przeszkadzać w pracy. Sam zajmuje się wsparciem informatycznym i zawsze się dziwię, że rzadko go widzę w jego gabinecie. - O, pan dyrektor.

Igielski zdążył się odsunąć i poczerwienieć na twarzy. Kiwa tylko głową w kierunku Krzyśka, poprawia marynarkę i ucieka do swojego gabinetu.

- Ile razy mam ci mówić, żebyś mnie tak nie nazywał? - mimo stwierdzenia dyrektora, wcale nie jestem czarnoskóra. Moja matka miała afrykańskie korzenie ale ojciec jest z krwi i kości Słowianinem, więc prędzej można mnie nazwać mulatką. - Ale wiesz, co? Tym razem ci daruję.

Przewrotny losOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz