[4]

2.9K 117 4
                                    



ROBERT

Nigdy nie spodziewałbym się po sobie, że czyjś smutek tak zawładnie moim sercem, które niemiłosiernie bolało. To już nie chodziło o to, że byłem przyczyną tego smutku, chociaż cierpiałem wiedząc, że byłem takim głupkiem. Byłem przejęty, gdy Zbyszek przeszedł przez lobby, jak błyskawica, ignorując wszystkie zaczepki. Nie martwiłem się o swój tyłek i o reprymendę, która swoją drogą mi się należała, a przejmowałem się dziewczyną, która uciekła i już się nie pokazała. Złość na Wojtka była niczym w porównaniu do złości, którą czułem do samego siebie.

— Ty cholerny troglodyto — sapnąłem do przyjaciela, który wciąż nie rozumiał powagi sytuacji. — Jeśli w ten sposób poderwałeś Marinę, to jesteś pierdolonym idiotą.

— A ty łykałeś to jak pelikan — prychnął. — Skąd mogłem wiedzieć, że weźmiesz to na poważnie? No Lewy, daj spokój.

— Jeśli tak faktycznie było, to tym bardziej powinieneś mnie odciągnąć od tego chorego pomysłu!

Wojtek posłał mi spojrzenie, jakby faktycznie nie wierzył, że miałem do niego o to pretensje. Owszem, w dużej mierze miał rację i powinienem sam oszacować konsekwencje, które pojawią się po moim "żarcie". Chociaż to nie był żart, tylko czysta kąśliwość, która jak najbardziej miała prawo zaboleć Karolinę. Moją jedyną opcją, by czegoś się dowiedzieć był nie kto inny, jak Bartek. Właściwie to nie wiem dlaczego pomyślałem, by chłopak mógłby coś wiedzieć, bo widziałem ich raptem raz, ale byli wtedy tak uśmiechnięci i pochłonięci rozmową, że pomyślałem, że dzieje się między nimi coś wyjątkowego.

Kapustka jednak nie miał żadnych wieści o dziewczynie i właściwie to sam był ciekaw, jak ona się czuje. Czułem rozgoryczenie, ale nie mogłem wyżyć się na tym biednym chłopaku, którego nawet zdążyłem polubić. Zdecydowanie to, co się wydarzyło było tylko i wyłącznie moją winą, dlatego nie miałem prawa wciągać w to nikogo.

Moje gorączkowe przemyślenie przerwał Adam, który ogłosił wszem i wobec, że przyszła pora zacząć popołudniowy trening. Musiałem cała swoją uwagę skupić na ćwiczeniach, co nie należało do łatwych, gdy ma się taki chaos w głowie. Mimo to, starałem się jak mogłem. Odpowiedzialność kapitana ciążyła na moich barkach, a nie mogłem pokazać słabości, by Kuba nie mógł podważyć mojego autorytetu, który zdołałem wyrobić sobie przez te dwa lata. Błaszczykowski nie był moim wrogiem — absolutnie nie! Aczkolwiek nigdy nie byliśmy blisko, jak chociażby on i Łukasz. Odkąd wypadł z Borussi, nie mieliśmy kontaktu, aż do zgrupowania reprezentacji, gdzie okazjonalnie wymienialiśmy ze sobą kilka zdań. Być może była to po części moja wina, ponieważ świadomie trzymałem go na dystans mając świadomość, że nigdy nie pogodził się ze stratą opaski, a która przypadła właśnie mi.

— Skup się, do kurwy nędzy! —warkot Nawałki dobiegł do moich uszu, odbijając się w nich, jak piłeczka od ping ponga. Dawałem z siebie tyle, na ile czułem, że mogę dać. Cóż, jeśli było to nie wystarczające, to trener miał racje, z czym nie miałem zamiaru się spierać. Najbardziej ubodło mnie to, że wszyscy patrzyli na mnie z politowaniem, pewną żałością w oczach, czego nie mogłem znieść. Popełniłem błąd, co absolutnie nie ulega żadnej wątpliwości, jednak nie chciałem niczyjej litości, bo w żadnym wypadku mi się ona nie należała.

— Poprawię się — odparłem, kiwając lekko głową. Mężczyzna ułożył dłoń na moim ramieniu i mocno je ścisnął, a jego wzrok przeszywał moje ciało.

— Nie masz się poprawiać — stwierdził ostro. — Masz być tym, kim byłeś do tej pory, rozumiesz?

Przytaknąłem, przełykając głośniej ślinę. Ciężko było być bezwzględnym egzekutorem, którego na sam widok obrońcy będą uciekać, gdzie pieprz rośnie. Po pierwsze, miałem łagodny charakter, a to głównie od niego zależy postawa na boisku, nikt mi nie wmówi, że tak nie jest. Po drugie, Bundesliga to czysta taktyka, gdzie nie ma miejsca na niespodziewane zagrania, czy ostrą grę. Tak więc to, w jakiej lidze grasz również wpływa na to, jakim później jesteś piłkarzem. Jednak wiara w siebie, czasochłonne i pracochłonne treningi pomogły mi przybliżyć się do tejże bezwzględności, ale nie dostrzegłem, kiedy granica między pracą, a życiem prywatnym zaczęła się zacierać, czym konsekwencją było zranienie kobiety.

I hate you? Don't. I love you. ||rl9      W TRAKCIE KOREKTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz