Rozdział 7.1

35.7K 2.7K 211
                                    

Wieczór był ciepły, ale na szczęście nie było tak gorąco jak we Włoszech. Od razu z ulgą zauważyłam różnicę temperatur. Na ulicach Paryża panował tłok, setki turystów i mieszkańców mijało się na chodnikach. Pora była w końcu dosyć wczesna i nadal większość atrakcji turystycznych była otwarta.

Szłam, trzymając dłonie w kieszeniach, i tłumiłam chichot za każdym razem, gdy zerkałam kątem oka na wściekłego mężczyznę idącego obok mnie. Wyglądał po prostu komicznie. Wysoki, rudowłosy chłopak z masą pryszczy zdobiących jego czoło, nos i brodę. Gniewnie mrużył oczy za drucianymi okularami, co jeszcze bardziej mnie bawiło. Szedł nieco pokracznie, bo nie mógł stawiać zwykłych kroków z powodu za dużych butów. Stopy mu się w nich ślizgały. Wyglądał okropnie. I nikt z całą pewnością nawet nie podejrzewałby go o to, że był tym słynnym Jamesem Sheridanem.

Po przebraniu się z niechęcią przyznał mi rację co do wyboru stroju. Tak, z całą pewnością mógł czuć się bezpieczniej pomimo braku ochrony. Jednak to nie zmieniło faktu, że był po prostu zły. Nie był przyzwyczajony do tego, aby mijające go na ulicy dziewczyny patrzyły na niego z obrzydzeniem. No cóż, tego wieczoru nie będzie bawił się w Casanovę. Mimowolnie poczułam ulgę, nie chciałam patrzeć, jak flirtuje z jakąś inną na moich oczach, nie po tym, jak mnie tak całował. Nie chodziło o to, że czegoś od niego oczekiwałam. Zdecydowanie nie, w końcu to był tylko pocałunek. I wiedziałam, że tylko się ze mną bawił. Po prostu nie chciałam na to patrzeć i tyle. Tak sobie wmawiałam, nie chcąc przyjąć do wiadomości prawdy.

Zaczynałam go lubić.

Zwyczajnie cholernie mi się podobał i kiedy byliśmy sami, tylko ja i on, zachowywał się inaczej niż w towarzystwie innych ludzi. Był mniej opryskliwy i chamski, miał świetne poczucie humoru i nie zachowywał się, jakby zjadł wszystkie rozumy świata. Nadal mnie irytował i często miałam ochotę go udusić, ale zdecydowanie mniej niż jeszcze kilka dni temu, przed imprezą w klubie i popijawą w parku. Wtedy coś się między nami zmieniło. I nie chodziło tu o pocałunek, chociaż na samo wspomnienie miękły mi kolana. Rozmawialiśmy wtedy zupełnie swobodnie, na różnorakie tematy. Poznałam go trochę bardziej, on mnie zresztą też.

I dlatego rzucił mi to przeklęte wyzwanie. Powiedziałam mu o mojej słabości, kiedy oboje byliśmy pijani. Nie umiałam ot tak poddać się walkowerem. Zawsze walczyłam do końca i z trudem przychodziło mi wycofanie się z czegoś.

— No nie przesadzaj, nie wyglądasz aż tak źle, Jim — zapewniłam z udawaną powagą i zakryłam usta dłonią, aby nie zobaczył uśmiechu.

Wolałam mimo wszystko nie nazywać go po nazwisku, ale także nie chciałam mówić mu po imieniu. On zwracał się do mnie po nazwisku, nie chciałam pierwsza tego zmienić, aby nie pomyślał, że zaczęłam go lubić. Nie musiał przecież znać prawdy. Ba, nawet lepiej, gdyby nigdy jej nie poznał.

Spojrzał na mnie i uniósł brew.

— Tak? To dlaczego się śmiejesz? — mruknął i kopnął kamyk znajdujący się na chodniku. — Nie jestem ślepy.

— Bo robisz zabawne miny — stwierdziłam, co było w dużej mierze prawdą.

Przewrócił oczami ani trochę nieprzekonany. Chodnik zmienił się w żwirową ścieżkę, gdy weszliśmy do parku zwanego Polem Marsowym. Wzdłuż ścieżki, którą szliśmy, znajdowały się wysokie, idealnie przystrzyżone drzewa. Gdy podniosłam głowę, ujrzałam tuż nad koronami drzew wierzchołek wieży Eiffla. Z tak dużej odległości wydawała się być mała. Jednak przecież w czasach, kiedy powstała, była najwyższą budowlą świata. Poczułam podekscytowanie i przyspieszyłam nieco kroku, nie mogłam się doczekać momentu, w którym miałam ujrzeć ją z bliska. To było jedno z moich marzeń, zwiedzić Paryż i zobaczyć tę wieżę. Jakoś nigdy wcześniej mi się to nie udało, chociaż zwiedziłam kawał świata.

Dance, Sing, Love. Miłosny układOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz