One Shot: Powrót Liu

2.7K 195 23
                                    

-Stój! Zatrzymaj się w imieniu prawa! - krzyczał jakiś pies przez megafon.

No dobra. Mój błąd. Ale w środku miasta raczej nie znajdę lustra! A pozatym co to za wdzięczność?! Zabiłam seryjnego mordercę i gwałciciela, którego szukają od miesięcy! To tak mi się dziękuję?!

Byłam już zmęczona bieganiem. No cóż przebiegłam całe miasto, a oni nadal siedzą mi na ogonie. O tyle dobrze, że nie widzą jak wyglądam. Co robić? Zaczęłam się rozglądać. Byłam na jakimś odludziu. Granice miasta. Już wiem! Biegiem skierowałam się na cmentarz, do którego później wbiegłam. Na szczęście nie pobiegli za mną tylko pojechali dalej. Idioci.

Próbując unormować oddech ruszyłam wzdłuż ścieżki. Nie ma to jak w środku nocy chodzić po cmentarzu.

Z ciekawości zaczęłam się rozglądać. Nikt od dawna tutaj nie przychodził, widać to po zaniedbanych grobach, ale dwa z nich szczególnie przykuły moją uwagę. Zatrzymałam się i spojrzałam na napis pierwszego: Margaret Woods. Na drugim było napisane: Piter Woods.

Woods, Woods, Woods... Skąd ja kojarzę to nazwisko?

-Woods... - Już wiem! Tak miał na nazwisko Jeff zanim został zabójcą! Czyli tutaj leżą jego rodzice. Ale gdzie jest grób jego brata? Z tego co wiem zabił całą rodzinę.

Wzruszyłam ramionami. Widocznie pochowali go dalej. Odsunełam się i ruszyłam dalej.

Ugh! Ten cmentarz nie ma końca! Zaczęłam się rozglądać za czymś wysokim i zaczęłam dziękować demonowi, kiedy zobaczyłam drzewo. Udałam się w jego kierunku, ale kiedy podeszłam bliżej, to coś złapało mnie za nogę i pociągnęło do góry. Fajnie, że poraz setny z kolei wiszę głową w dół. I co za debil wymyślił taką pułapkę?!

-Mam dzisiaj pecha - mówię pod nosem i sięgam do pasa.

Cholera! Spojrzałam w dół. No świetne. Sztylety wypadły mi z paska. Nie mogę ich dosięgnąć. I co ja mam zrobić?

-To nie jest mój szczęśliwy dzień...

-Zgadzam się - usłyszałam męski głos. Nie kojarzę go. Spojrzałam w prawo. W cieniu drzewa dostrzegłam sylwetkę. Jeszcze tego mi brakowało.

-A ty kto? - pytam już zmęczona moim pechem. Głupi Jeff. To jego wina. Zawsze jest jego wina.

-Twój koszmar.

-Stary tekst. Nie stać cię na coś lepszego?

-Pyskata jesteś - Mówi pewny siebie.

-A ty irytujący. Jesteśmy kwita - mówię próbując się uwolnić.

-Nie uda ci się bez noża.

-To może byś mi pomógł? No chyba, że chcesz zobaczyć moje śniadanie... - mówię, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła. Chłopak wyszedł z cienia i jednym, szybkim ruchem odciął line, przez co ja runełam na ziemię.

-Dżentelmen - Warcze pod nosem i wstaje. Otrzepałam się, a sztylety schowałam za pasek.

-Wyglądasz znajomo - stwierdza chłopak. W końcu zaszczyciłam go swoim spojrzeniem. Był wyższy ode mnie. Na twarzy miał zszyte rany. Jego zielone oczy były dziwnie znajome. Na sobie miał czarne spodnie i ciemno zielony sweter. Na to cienki płaszcz i długi szalik.

-Vice Versa - mówię rozciągając się - Nie masz przy sobie jakiegoś lustra prawda?

-Nie. Wiesz zapomniałem dzisiaj - ten jego sarkazm jest po prostu uroczy. Mój też.

-Sarkastyczny z ciebie człowiek. Żegnam - odwróciłam się na pięcie i już miałam iść, kiedy poczułam uścisk na nadgarstku - wiesz, że popełniasz błąd?

Zło Nigdy Nie Śpi (CKM #2)✔ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz