Rozdział 3

86 16 4
                                    


Przy moim łóżku siedziała matka, obracając w palcach koraliki różańca. Widać było jeszcze na jej twarzy koryta, które wyrzeźbił słony ocean łez. Musiała być bardzo zatroskana moim stanem. Zawsze byłam słabego zdrowia i według lekarzy cudem było, że wciąż oddychałam. Moje rodzeństwo odeszło przedwcześnie właśnie z tego powodu i choć chorowałam znacznie częściej niż tamta dwójka, przeżyłam. Czasami miałam wyrzuty sumienia. Miałam wrażenie, że ich życie przeszło na moje barki, gdy w sekrecie błagali Boga, by darował mi życie. Cena, jaką przyszło im za to zapłacić, przewyższała wartość nagrody.

- Mamo...- wyszeptałam, uchylając powieki.

Kobieta podniosła na mnie wzrok i wyciągnęła dłoń w poszukiwaniu mojej między licznymi warstwami nakrycia. Serce mi drżało, widząc, jak bardzo ją to trapi. Byłam jej ostatnim dzieckiem. Jedynym, które wciąż miało szansę, by oddychać na tym świecie, a przynajmniej jeszcze przez jakiś czas.

- Aries!- Westchnęła z ulgą.- Adelio, szybko, poślij po doktora!- Jej wzrok błądził po mojej twarzy, jak u zwierzęcia w amoku.- Mamusia jest obok, drogie dziecko. Jak się czujesz?

- Dobrze, mamo. To była tylko chwilowa niedyspozycja. Pogoda musiała mnie osłabić.

- Dlaczego nigdy nie słuchasz matki? Powinnaś skrywać się przed słońcem.

- Wybacz. Od tej pory to się zmieni. Będę ostrożniejsza- zarzekałam się, byleby matka nie postanowiła odesłać mnie do domu. Nie teraz.

- Wiem, bo sama tego dopilnuję. Wpowadzam się tu na jakiś czas. Posłałam już po rzeczy.- Przyjemny, czuły głos matki nieco przybrał na chłodzie.

Przymknęłam powieki tylko na chwilę, lecz znów opadłam w ramiona Morfeusza.

Straciłam przytomność na dwa dni, jak się później dowiedziałam. Moja matka trwała przy mnie cały ten czas, niemal ani na chwilę nie opuszczając pomieszczenia. Dawała się skusić jedynie na trzygodzinną drzemkę, by znów powrócić do czuwania nade mną. Nie zdziwiło mnie zatem, gdy odsypiała już kolejną godzinę zmartwień w sąsiednim pokoju. W tym czasie ja zdążyłam nie tylko odzyskać siły, ale i znacznie więcej. Nadzieję na to, by odnaleźć ponownie swoje przeznaczenie.

Nagle, niczym poparzenie, spadła na mnie myśl, że znalezisko z owego dnia przepadło.

- Adelio! Adelio!- wołałam chyba wystarczająco głośno, by usłyszał mnie każdy mieszkaniec domu, rzucając się nerwowo w pościeli, rozgrzebując ją i licząc, że uda mi się odnaleźć kartkę. Nie musiałam długo czekać, nim dobiegło moich uszu pukanie do drzwi.

- Wejdź.

- Znów się panienka gorzej czuje?- zapytała zmartwiona kobieta.

- Nie, aczkolwiek jest sprawa, która mnie trapi. Dnia, którego straciłam przytomność, miałam przy sobie kartkę. Nie ukrywam, że jest ona dla mnie ważna i chciałabym ją odzyskać. Czy wiesz może, cóż się z nią stało?

- Pozwoliłam sobie na jej przechowanie. Odłożyłam ją między kartki książki, po którą panienka posłała.- Podeszła do biblioteczki i podała mi lekturę, której nie miałam okazji skończyć.

Odesłałam służkę i opadłam rozluźniona na poduszki za moimi plecami. Faktycznie, z pomiędzy stron wystawał brzeg szkicu. Przyjrzałam mu się, uważnie badając krawędzie. Zastanawiałam się, czy artysta nadal trzyma się swojej zasady siódemki. Ale miałam też kilka tygodni, by to sprawdzić.

Więc teraz tu się ukrywasz, nieznajomy? Lecz dlaczego spośród tylu miejsc na świecie, wybrałeś właśnie Chelmsford? Wątpię, by powodem była chęć wybicia się w większym mieście. Ty jesteś nieobecnym, człowiekiem widmo o niezwykłym talencie, który ma nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Ty się nie ujawniasz. Więc skąd ta kartka? Z kim teraz dzielisz swój skarb?
Dlaczego nie... ze mną?

Poczułam się jak porzucony szczeniak, dokładnie tak samo jak przed laty, gdy mijały kolejne miesiące, a rysownik już się nie pojawiał. Domyśliłam się, że byłam sama sobie winna. Nie powinnam była naruszać jego prywatności, szczególnie z tak egoistycznych pobudek. Zostałam przyłapana. I choć nigdy nie upomniał się o swoje prace, wymierzył mi jeszcze gorszą karę- odebrał mi siebie.

Jednak nie zamierzałam pozwolić mu odejść ponownie. Musiałam go poznać.

Mój plan wcieliłam w życie niecały miesiąc później, kiedy nadszedł szósty lipca i szykowałam się do wyjścia po raz pierwszy od kilkunastu dni. Mój organizm był osłabiony przez anemię, a wychodzenie na zewnątrz, jak się okazało, również mi nie służyło. Kiedy już mój stan się poprawiał, po opuszczeniu przeze mnie domu, ponownie pogarszał się. Delikatna, blada skóra stała się jeszcze bardziej wrażliwa na słońce niż dawniej i po kontakcie z nią stawała się w krótkim czasie zaczerwieniona. Po dłuższej chwili pojawiały się na jej powierzchni niewielkie pęcherze, podobne do tych powstałych wskutek poparzenia wrzątkiem. Wrażliwe, łzawiące przy większym wietrze oraz w upalne dni oczy, reagowały jeszcze intensywniej. Chronienie się w cieniu dawało niewielką ulgę, więc rodzina wprowadziła kategoryczny zakaz opuszczania przeze mnie murów rezydencji. Dopływ światła w sypialni został odcięty. Nie budziły mnie już promienie słońca wkradające się o poranku. Początkowo takie życie wydawało mi się zbyt monotonne i ograniczające, lecz niedługo potem zdołałam się do niego przekonać. Noc nie była w niczym gorsza. Co prawda mój wzrok nie był na tyle dobry, by sobie z nią radzić, lecz ułatwiały mi to liczne świece, rozstawione w całym domu. Dzięki temu mogłam oddawać się dawnym zajęciom, takim jak robótki na drutach, czytanie oraz pisanie własnych, krótkich form poetyckich. W cieplejsze wieczory wymykałam się do ogrodu, by zaczerpnąć świerzego powietrza. Czasami zapominałam jego smak, zapach. Kielichy kwiatów drzemały, zbite w kokon. Zwierzęta zamilkły, z wyjątkiem świerszczy. Noc była spokojna.

Nazajutrz miał pojawić się rysownik, więc z momentem, gdy słońce skryło się za horyzontem, udałam się wraz z Adelią do miasta. Do szczątków dawnej poczty.

To była najważniejsza wiadomość, jaką wysłałam. 

epitafiumWhere stories live. Discover now