Rozdział 1

292 25 3
                                    


Rok 1853




Minęło pięć lat, odkąd pierwszy raz wybrałam się do lasu, który okazał się być niedocenioną galerią sztuki nieznanego autora. Drzewa niczym wieczni strażnicy czujnie pilnowały ukrytego skarbu. Jednak, jak się okazało, nie wykonywali powierzonego im zadania należycie, skoro ja, wówczas siedmioletnia dziewczynka, dostałam się na ten wernisaż. Początkowo miałam wyrzuty sumienia i wiele obaw, ponieważ jako nieproszony gość mogłam ponieść tego konsekwencje. Jednak dni mijały, a do drzwi mojego domostwa nie zawitał rozgniewany właściciel wystawy, osądzający mnie jako złodziejkę dzieł sztuki. Sama w tym przypadku nazwałabym się ich opiekunką. Otoczyłam kobiecym ramieniem zapomniany zakątek lasu, pilnując, by kwitł w oczach, lecz jednocześnie nie przewyższył okazałością dzieł, jakie zostawiał w podziękowaniu artysta. 

W ciągu tych lat udało mi się nieco poznać nieznanego rysownika, choć w rzeczywistości nie miałam z nim żadnej styczności, wyłączając kolejne znaleziska. Anonim, spod którego ręki wychodziły szkice, nie bywał w tamtym miejscu często. Podczas swoich wycieczek utworzyłam niemal nową ścieżkę spacerową i musiałam wielokrotnie zmieniać szlaki, by się nie ujawnić. Obszerne sukienki również nie ułatwiały mi zadania, ponieważ swoimi falbanami zniekształcały naturalny dywan galerii. Nierzadko umiejętności cerowania nabyte od matki ratowały mnie z opresji, gdy przez nieuwagę któryś ze strojów ucierpiał nadziany na jedną z gałęzi czy kolce jeżyn, które należało obejść, by dostać się do miejsca, które natura otoczyła starannie drutem kolczastym. Dotarcie tam było nie lada wyzwaniem, nie tylko dla mnie, ale dla każdego zainteresowanego. Dlatego byłam zadziwiona faktem, że autor nie stworzył dla własnej wygody ścieżki. Musiał cenić sobie prywatność. Zapewne chciał pozostać w cieniu drzew na wieki. Miał swoich oddanych fanów i sam również był im wierny. Jego nazwisko nigdy nie pojawiło się w blasku świateł miasta, a co dopiero mówić o pracach, których autora skrycie poszukiwałam. Nowe zainteresowanie nie umknęło jednak czujnemu oku mojej matki, która zagadnęła o ten fakt podczas jednego z obiadów. Zbyłam ją jakąś odpowiedzią wymyśloną na poczekaniu, ale wystarczająco dobrą, by nabrać wszystkich domowników. W efekcie zostałam obsypana wszelkimi nowinkami ze świata sztuki w postaci plotek, artykułów prasowych, ogłoszeń oraz zaproszeń na wystawy. Jednak o istnieniu twórcy, którego prac wypatrywałam na wernisażach, świat nie miał do zaoferowania żadnej wzmianki.

Nieznajomy tworzył raz na miesiąc, czego odkrycie zajęło mi aż kwartał. A przynajmniej na to wskazywały szkice, które pojawiały się regularnie każdego dnia przypadającego na siódmy dzień miesiąca. Zawsze na jeden miesiąc przypadał tylko jeden nowy szkic, co przyczyniło się do tego, że z czasem zaczęłam czuć się jak zwierzę, dokarmiane codziennie o tej samej porze. Byłam jednak zachłannym pupilem. To, co zostawiał właściciel, nie było mnie w stanie nasycić na długo.

Wycieczki na wystawy kończyły się fiaskiem. Szłam tam z nadzieją, że coś pobudzi moje emocje i poruszy w taki sposób, jak prace z prywatnej kolekcji ukryte skrzętnie w uszkodzonym parkiecie sypialni. Jednak były to twory niższych lotów, niegodne wieńców, westchnień zachwytu czy chociażby uwagi. Z czasem stawałam się coraz surowszym krytykiem i otwarcie przyznawałam się do swojej opinii, zwykle niezbyt pochlebnej. Nie podobało się to jednak mojej matce, więc uważnie dobierałam słowa, gdy pytano mnie o zdanie. Najczęściej jednak nie pozwalano sobie na tę życzliwość w moją stronę.

Wraz z wiekiem moja ciekawość rosła w siłę. Czułam się trochę, jakbym odzyskała ojca utraconego przed laty. Wychowałam się na szkicach, które ten człowiek zdecydował się porzucać i byłam mu wdzięczna za wprowadzenie mnie do nowego, ekscytującego świata sztuki, który należał w jakimś stopniu także do niego. Miałam szczęście, że nie wyszło na jaw, że ograbia go z tego wszystkiego nastoletnia dziewczynka.

Nadszedł Nowy Rok, a wraz z nim nowe nadzieje, plany i postanowienia. Wtedy obrałam sobie za cel spotkać człowieka, który tchnął we mnie życie i nie miałam na myśli swojego biologicznego ojca. Nie podjęłam jednak tej decyzji spontanicznie. Rosła we mnie ona każdego dnia, by w dzień dwunastych urodzin przeistoczyć się w misję, której wypełnienie obrałam za priorytet.

W tajemnicy przed domownikami poprosiłam Adelię, by obudziła mnie o przed świtem i pilnowała, by nikt nie odkrył, że wymknęłam się potajemnie z domu. Nie była tym pomysłem zachwycona, choć nie znała dokładnego celu tak wczesnej przechadzki. Sama byłam pod wpływem skrajnych emocji. Pomimo tego, że wyczekiwałam tego dnia z wytęsknieniem, ogarnęło mnie przerażenie.

Kogo zastanę na miejscu? Czego oczekuję? 

Pytania te zaprzątały moją głowę przez całą drogę na skraj lasu, ale gdy minęłam pierwsze drzewa, napięcie nieco opadło i byłam w stanie myśleć racjonalnie. Kilka minut później byłam w prywatnej galerii, ukrywając się za drzewami jak złodziejaszek. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, zakradłam się do wiewiórczej dziupli i sprawdziłam, czy aby tajemniczy artysta mnie nie ubiegł. Odetchnęłam z ulgą, gdy zastałam pustą drewnianą skorupę. Oznaczało to, że mój plan miał rację bytu. I że pozostało mi jeszcze nieco czasu, nim zjawi się gwiazda wieczoru.

Tak jak się spodziewałam,choć nie byłam pewna, ponieważ nie posiadałam żadnego zegarka, wraz z wybiciem godziny siódmej siedem, moich uszu dobiegł szmer kroków, które były dla mnie sygnałem do odkrycia tożsamości rysownika. Wychyliłam się ostrożnie zza pnia drzewa, za którym się kryłam. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów. Postać, tak jak przypuszczałam, była zdecydowanie mężczyzną. Tyle mogłam stwierdzić na pierwszy rzut oka po posturze, lecz nie była to satysfakcjonująca informacja. Los jednak spłatał mi figla, ponieważ moja idealna kryjówka uniemożliwiła mi dokładne przyjrzenie się twarzy artysty, który, jak się okazało, nie planował opuścić prędko tej części lasu. Zamiast tego wyjął z kieszeni płaszcza niewielki szkicownik i usiadł pod drzewem. 

Czyżby wszystkie szkice powstawały w tym miejscu?To niemal niemożliwe, by ktoś potrafił odzwierciedlić wszystkie detale wyłącznie opierając się na pamięci. 

Uważnie obserwowałam jego ruchy. Niemal nie odrywał wzroku od kartki, by po zaledwie kwadransie wyrwać jedną ze stron i złożyć ją, tym razem starannie na cztery części, po czym jak zwykle wylądowała w dziupli. 

I w tym momencie ujrzałam tę twarz. 

epitafiumजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें