Rozdział 8

52 12 0
                                    


Wiem, że nie powinno mieć to miejsca, lecz w głębi serca zrobiło mi się go żal. Był niewinną ofiarą mojego niezdecydowania i tchórzostwa. To ja za każdym razem robiłam krok w jego stronę, by po chwili wycofać się w cień i nadal obserwować z kryjówki, by ponownie wychylić głowę w odpowiedniej chwili. Jednak on czynił dokładnie to samo. Tak naprawdę byliśmy siebie warci. Oszukiwaliśmy, że jesteśmy ponad to i trzymamy się na uboczu, ponieważ jesteśmy lepsi. W rzeczywistości skrywaliśmy swoją trędowatość w cieniu nocy, pośród pokreślonych kartek i drogich przedmiotów.

Zwinęłam kartkę w rulon z zamiarem odłożenia jej do szkatułki, w której dostrzegłam coś jeszcze. Przedzierające się przez korony drzew słoneczne promienie przeszywały szlachetny kamień, rzucając na dno pudełka czerwoną smugę światła. Wyjęłam go ostrożnie, jakby miał zaraz poparzyć moje dłonie. Obejrzałam go dokładnie, obracając z każdej strony, by zbadać każdy jego detal i po chwili wahania, gdy już upewniłam się, że nie ma możliwości, by ukryte były w nim ostre, niemal mikroskopijne ostrza, wsunęłam go na palec, pochłonięta wspomnieniami z sylwestrowej nocy. To był przełomowy moment. Do tej pory nie miałam sposobności rozmawiać z mężczyzną sam na sam i nie powinno mieć to miejsca do mojego zamążpójścia, dlatego też czułam się, jakby przybyło mi kilka lat. Zdarzało się, że budziłam się pewnego ranka i pędziłam do lustra, by upewnić się, czy nie przybyło mi podczas snu zmarszczek, jednak twarz w odbiciu była ta sama. Jedynie w oczach można było dostrzec ziarenko zmiany, w których zaczęła kiełkować pewność siebie.

Postanowiłam ponownie przyjąć podarunek, tym razem na dobre, nie czyniąc mu przykrości zwracając go. Nie był tak złą osobą, za jaką się uznawał, wnioskując po wiadomości, jaką pozostawił. Oczywiście mogła to być równie dobrze znakomita gra aktorska, mająca wzbudzić we mnie współczucie, jednak był go wart, ponieważ czułam, że wina leży po mojej stronie. Jednak nie zamierzałam zaprzątać sobie tym głowy. Wystarczająco wiele lat poświęciłam tej znajomości, która przez większość tego czasu nawet nie miała szansy zaistnieć. Jednocześnie starając się ruszyć z życiem do przodu, wyszłam z lasu, kierując się prosto do domu, by ukryć ostatnie trofeum, jakie wyniosłam zza ściany drzew.

- Mam dobre wieści- rozpoczęła Amelia podczas podawania posiłku.- Będąc w mieście dziś rano, natknęłam się na ogłoszenie o wernisażu w stolicy. Pomyślałam, czy nie zechciałaby panienka się wybrać.

- Chyba z tym skończyłam- odpowiedziałam, odruchowo zerkając na pierścień.- Albo jednak nie zupełnie.- Postanowiłam nie rzucać całkowicie swojej przeszłości, szczególnie tej części, którą naprawdę lubię.- Kiedy ma odbyć się wystawa?

- Pojutrze.

Pojutrze okazało się nadejść szybciej, niż się spodziewałam, choć godziny płynęły niezmiennie znanym sobie rytmem. Wystawa była niewielka, choć organizowana w samej stolicy i sama droga nieco mnie znużyła. Lubiłam podróżować, jednak droga zawsze mnie męczyła. Miałam czas, by przypomnieć sobie, że to pierwszy raz, gdy nie jadę w poszukiwaniu nieznanego artysty a dla czystej przyjemności, bez ukrytych zamiarów.

Sala była otoczona obrazami wzdłuż każdej ściany, a jej centrum zdobiła praca, która była chlubą malarza i jego najważniejszym dziełem. Oświetlenie było zauważalnie lepiej zaaranżowane niż na poprzednim wernisażu, na jakim miałam szansę gościć, więc pobyt zapowiadał się na dość miłą wycieczkę. Samo miejsce było całkiem przytulne i wprowadzało w gościach poczucie wspólnoty, otwierało ich serca, dzięki czemu sztuka mogła przejść przez ich wnętrze i głęboko poruszyć nawet niewzruszonych.

Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu matki, która mi towarzyszyła, lecz w pewnym momencie mignęła mi przed oczyma znajoma twarz, której miałam nadzieję już nigdy nie oglądać, a taki przynajmniej był plan i miałam wrażenie, że wzrok płata mi figle pod wpływem zbyt wielkiego obciążenia. Kiedy jednak wróciłam spojrzeniem w miejsce, w którym miało okazać się nikogo nie być, nieco się zdziwiłam, bo stwierdzenie, że się zawiodłam byłoby nieco nietrafne. Możliwe, że podświadomie liczyłam na ponowne spotkanie, lecz zdecydowanie nie tak prędko. Co najmniej po latach, jak miało to miejsce już raz, biorąc pod uwagę to, że historia lubi się powtarzać.

Również nie pozostałam anonimowa w tłumie sympatyków sztuki. Bezimienny pochwycił moje spojrzenie, jakby poczuł jego ciężar na swojej osobie. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, sama już nie wiem, czy walcząc, kto pierwszy się podda, czy po prostu odpłynęliśmy w myślach, a umysł i ciało odmówiły posłuszeństwa. Kiedy odzyskałam nad nim władzę, odpowiedziałam na jego skinienie, kłaniając się delikatnie, jednak nie umknęło to uwadze jego blond towarzyszki. Zbył ją jednak, szepcząc coś i odchodząc w stronę jednego z wyjść. Kiedy zniknął mi z oczu, wróciłam jak poparzona do obrazu, przed którym stałam, gdyby ktoś przyłapał mnie na wpatrywaniu się w obcego mężczyznę, jednak nie miałam okazji nawet przyjrzeć mu się wystarczająco dobrze.

- Co panienka myśli?

- O czym? - odpowiedziałam zaskoczona, nie do końca jeszcze kontaktując, nie wspominając o tym, że w mojej głowie pojawiła się czarna dziura odkąd usłyszałam znajomy ton.

- O obrazie oczywiście.

- Ach, to.- Odetchnęłam z ulgą, choć nie wiem czy to dlatego, że pytał właśnie o to, czy że otrzymałam podpowiedź, która sprowadziła mnie na ziemię. - Jest... interesujący. Niech pan spojrzy tylko na tę kolorystykę, krótkie pociągnięcia pędzlem, chaos, jaki panuje na płótnie...

- Naprawdę?- zapytał zaintrygowany, gotowy do dalszej dyskusji na ten temat, co zdradzał jego ożywiony wzrok pełen pasji.

- Cóż, nie. Jest wstrętny. Nie rozumiem fenomenu. Tyle tu ludzi, a nikt nie ośmielił się powiedzieć głośno, że to zwykłe bazgroły.

- Prawie się nabrałem na te... jak to panienka mówiła? Krótkie pociągnięcia pędzlem.

Uśmiechnął się, na co również nie pozostałam obojętna i odpowiedziałam tym samym. Ten uśmiech był tak szczery i serdeczny, że nie mogłam postąpić inaczej. Nie sposób było nie poczuć zmiany, jaka zaszła w atmosferze między nami. Zniknęło wewnętrzne napięcie, ten wściekły ogień w klatce piersiowej, który był gotów zmieść wszystko z powierzchni ziemi przy nieostrożnym dotknięciu. Elektryczność, która zdawała się przechodzić przez wszystkie przedmioty otaczające nas tamtej nocy, tym razem była nieodczuwalna. Może to brak alkoholu lub ciepłe barwy ścian, lecz teraz czułam się wyciszona, choć znajdowałam się w miejscu, które w teorii temu nie sprzyjało. Żądza mordu i rywalizacji wygasła, trochę jakby ktoś ten wewnętrzny ogień ugasił. Zniknął pożar, lecz pozostało ognisko, które przyjemnie ogrzewało mnie od środka.

- Panienka maluje?

- Nie, tylko podziwiam, ale pan już o tym wie.

- Może szukałem po prostu dobrego pretekstu do podtrzymania rozmowy, ale jak widać jestem w tym kiepski.

- Wciąż rozmawiamy, więc nie jest tak źle, jak się panu wydaje.

- Więc jest nadzieja, że da się panienka zaprosić na herbatę, by dokończyć tę rozmowę?

- Wie pan, jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.

- Czyli to oznacza "tak"?

- A jak pan myśli?

- Powinnaś zobaczyć obraz przy zachodnim wyjściu, coś niesamowitego!- do rozmowy wtrącił się trzeci głos.- Kim jest młodzieniec, który dotrzymuje ci towarzystwa?

Dopiero pytanie matki uświadomiło mnie w tym niedopowiedzeniu. Kim tak właściwie był mój rozmówca? Nie znałam nawet jego imienia, choć odkryłam każdy zakamarek jego duszy.

- Evan Nightingale - skłonił się mojej matce, jednak w momencie, gdy całował jej dłoń, jego wzrok skierował się na ułamek sekundy na mnie.

- Panicz Nightingale również jest pasjonatem sztuki- sprostowałam natychmiast sytuację, by usprawiedliwić się przed matką. 

- Maluje pan?- zapytała zachęcona rodzicielka.

- Tylko podziwiam.- Uśmiechnął się subtelnie, ledwo zauważalnie.

W duchu jednak uśmiechnęłam się ja. Nie był już anonimowym artystą. Był lordem Nightingale, mężczyzną o konkretnej twarzy i nazwisku. Kotara została uniesiona. Bohaterowie ujawnili oblicza. Przedstawienie trwa. 

epitafiumNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ