04. Déjà vu?

551 41 16
                                    

***Czas nieokreślony***

Nicość była pierwszą rzeczą, którą ujrzałam. Czerń, będąca moim jedynym widokiem, otaczała mnie z każdej strony. Gdy otworzyłam oczy, pierwszym co mnie dopadło, było zdziwienie. Spowodowane było ono tym, iż nie leżałam na kanapie w salonie, z głową na kiczowatej poduszce taty, tylko szłam szybkim krokiem przez długi korytarz o jasnoniebieskich ścianach, na których rozwieszone były obramowane zdjęcia rodzinne. Gdy spoglądałam w ich stronę twarze osób, znajdujących się na nich, przeobrażały się w szare plamy. Moje stopy odziane jedynie w stopki, szurały cicho po beżowym, miękkim dywanie. Z śnieżnobiałego sufitu zwisały dwa okrągłe, wyłączone żyrandole ozdobione przezroczystymi kryształkami. Hol rozświetlało światło słoneczne, dostające się do środka przez wielkie okna, zasłonięte po bokach przez, sięgające do podłogi, szare firany w kwieciste wzory. Pomieszczenie to wyglądało niezwykle schludnie i estetycznie. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że domownicy dbali o swoje miejsce zamieszkania.

Wsłuchałam się w moje bicie serca. Waliło jak szalone. Usłyszałam po mojej lewej kroki innej osoby. Był to zapewne mężczyzna, gdyż stopy tego człowieka uderzały ciężko o dywan, który tylko w niewielkim stopniu tłumił nasze kroki, a poza tym o uszy obijało mi się także jego dyszenie. Nie wiedzieć czemu, nie byłam w stanie obrócić głowy lub nawet wzroku w stronę tego faceta. Moje ciało robiło co chciało, a ja nie mogłam na to nic poradzić.

   — Sissi, jest... Słodka — powiedziały moje usta. Nie wiedziałam, dlaczego to zdanie wydobyło się z mojego gardła ani nawet kim była owa Sissi.

   — Chciałaś chyba powiedzieć... Wkurzająca — poprawił człowiek, idący obok mnie. Jego głos wydawał mi się znajomy, lecz nie mogłam sobie przypomnieć do kogo mógł należeć. Widziałam, że nie był to głos kogoś, kto mógłby mieć mniej niż piętnaście lat oraz więcej niż dwadzieścia.

   — To też — mruknęłam mimowolnie. Nie potrafiłam się domyśleć, czego dotyczyła moja rozmowa z osobą obok. Przeszliśmy już przez połowę korytarza. Naszym punktem docelowym były zapewne jasnobrązowe drzwi naprzeciw nas. Już się nie odezwałam. Człowiek po mojej lewej westchnął tylko. Minęłam niewielką szafkę wykonaną z ciemnego drewna. Leżały na niej czerwone nożyczki, zapomniane zapewne przez osobę, która je tam położyła.

Nagle stanęłam w miejscu, mimo to nie odwróciłam głowy w stronę osoby, która mnie zatrzymała, a z całą pewnością był nią chłopak, stojący tuż za mną.

   — Na pewno chcesz to zobaczyć? — zapytał. Jego głos przepełniony był niepokojem.

   — Tak — odpowiedziałam bez emocji. Puścił mnie, a ja znowu ruszyłam przed siebie. Po chwili znalazłam się przed wejściem do pokoju, należącego zapewne do chłopaka, z którym wcześniej rozmawiałam. Położyłam dłoń na klamce, po czym nacisnęłam na nią i pociągnęłam drzwi w swoją stronę.

Widok, który zastałam za nimi, spowodował, że znieruchomiałam. Na podłodze leżała wykrwawiająca się kobieta. Na niej siedział natomiast człowiek w bluzie, z czarną kominiarką na twarzy. Wyciągnął on scyzoryk z szyi przerażonej kobiety, która wzięła ostatni oddech i przestała się szarpać - umarła. Mężczyzna, bo na taką wyglądała jego postura, wytarł ostrze swojej broni o bluzę, po czym wstał powoli z zakrwawionego ciała, wokół którego zdążyła się już utworzyć sporych rozmiarów kałuża szkarłatu. Zaczął do mnie podchodzić. Chwiał się lekko na boki, a ja wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Dlaczego nie mogłam się ruszyć? Co sprawiało, że nie kontrolowałam własnego ciała? Z jakiego powodu nie byłam sobą?

Gdy znajdował się już metr ode mnie, uniósł dłoń, w której trzymał scyzoryk, ku górze, po czym wbił mi jego połyskujące ostrze prosto w klatkę piersiową. Spojrzałam na jego dłonie, które w dalszym ciągu trzymały narzędzie. Były one schowane w czarnych skórzanych rękawiczkach, ubrudzonych moją krwią. Mężczyzna jednym ruchem ręki wyciągnął ze mnie ostrze swojej broni. Osunęłam się na podłogę, kaszląc czerwoną cieczą. Chłopaka, z którym szłam wcześniej przez korytarz, nigdzie nie było. Moje i tak niekontrolowane przeze mnie ciało, nie miało już sił na wykonanie chociażby najmniejszego ruchu. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać. Nie minęło kilka sekund, a wszystko wokół mnie zaczęło zmieniać się w czarne plamy. Po raz kolejny ujrzałam otchłań. Niezwykle pusty i nudny wymiar.

Uciekająca poczytalność (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz