Rozdział 26

65 5 0
                                    

  - Bingo - szepnęłam.
Nagle do pokoju wpadł William. Szybko schowałam mapę za plecy i powoli zwijałam. Spojrzał na mnie z uniesioną brwią. To spojrzenie znaczyło "Co tam chowasz?". Uśmiechnęłam się uroczo, żeby go zmylić i przekonać go o mojej niewinności. W końcu nie wytrzymał i powiedział:
- Co tam masz?
- Nic - odparłam.
- Przecież widzę, że coś tam chowasz.
- Co?
- No nie wiem co, ale coś tam masz.
- Ale w sensie, że kto?
- No ty.
- Emm... to tylko książka.
- Do czytania? - spojrzałam na niego jak na wariata i już chciałam powiedzieć "Nie", ale ugryzłam się w język i odpowiedziałam.
- Dokładnie.
- Nie wydaję mi się.
Udało mi się zwinąć mapę i schowałam ją do spodni. Teraz, żeby to nie nabrało podejrzeń zaczęłam się cofać do regału z książkami i zamierzałam chwycić którąś z nich. Tak, wiem. W ogóle nie wzbudzam podejrzeń. Wiliam zaczął do mnie podchodzić. Już byłam przy komodzie i dzięki Ci Boże, była tam jakaś książka. Chwyciłam ją powoli w ręce, nie przerywając kontaktu wzrokowego w Willem. Stał już nade mną i zabrał mi to, co chowałam za plecami.
- "Zabić Drozda"? - spojrzał na mnie jak na idiotkę. - I jak przeżycia?
Haha Williamku, nie wyjdzie ci to. Czytałam tę książkę, kiedy nie miałam co robić w domu. Doszłam do końca i nie była taka zła, a teraz wiedza ta przyda mi się, aby odpowiedzieć na przesłuchania Willa.
- Wspaniała lektura.
- Autor?
- Harper Lee.
- Główny bohater?
- Trójka dzieci. Smyk, Jean Louise i Jeremy.
- A...
- Dzieciaki, czyli główni bohaterowie zaczynają się interesować synem sąsiada, który nigdy nie wychodzi z domu. Plotki z miasteczka i wyobraźnia dzieciaków sprawia, że Artur "Boo" Radley postrzegany jest przez nich jako potwór i psychopata. W rzeczywistości Artur jest od lat więziony przez ojca sadystę, a ten głupi frajer karze go za młodzieńcze przewinienia. Później ktoś tam podejmuje się obrony Robinsona, Afroamerykanina, który został oskarżony o zgwałcenie białej dziewczyny. Choć od początku jasne jest, że Robinson jest niewinny i padł ofiarą uprzedzeń i nienawiści na tle rasowym, biała społeczność Maycomb woli wierzyć kłamstwom dziewczyny i jej ojca.
Szczęka mu opadła, a oczy miał szeroko otworzone.
- Od kiedy interesuje cię literatura lat 60?
- Nie miałam, co czytać.
- Jasne, ale Clover ja widzę, że coś tu nie gra i jak będziesz gotowa mi w końcu powiedzieć, co jest grane, to jestem u siebie.
Wyszedł z mojego pokoju trzaskając drzwiami. Patrzyłam na nie jeszcze przez chwilę, ale później z jękiem rzuciłam się na swoje łóżko. Użalałam się nad sobą, dopóki nie przypomniałam sobie o mapie, której czytanie zakłócił mi William. Leżałam na lewym boku, więc przekręciłam się w drugą stronę, Niestety dobrze nie wymierzyłam odległości i z zleciałam na ziemię.
- Ała! - krzyknęłam, a moja twarz przybrała grymas bólu. Bolał mnie kręgosłup i pośladki. Lecz postarałam się zignorować ból, stanęłam na nogach wyjmując z tylnej kieszeni spodni mapę. Rozwinęłam ją całkowicie i zaczęłam analizować. Obszar zajmowany przez czarownice znajdował się około trzech lub czterech godzin na północ. W tej części lasu rosło o wiele więcej drzew. Nieźle się ukryli. Jutro poinformuję wszystkich, że możemy wyruszać. Odrzuciłam mapę na bok i wyszłam na balkon, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Ostatnia rasa. Później bitwa. Nie, nie bitwa, wojna. Oparłam się o barierki i zaczęłam myśleć jak to będzie. Gdzie? Ile będzie ofiar? Kogo stracimy? Jak to rozegramy? Wygramy? Moje myśli przerwało moje głośne ziewnięcie. Czas spać, Clover. Jutro się pomartwisz.
Położyłam się wygodnie i przykryłam miękką kołdrą. Nie miałam siły ubierać piżamy i tak brałam prysznic i przebrałam się w czyste ciuchy po meczu.

Woda unosiła moje ciało, które lekko się kołysało od lekkiego falowania. Spokojnie płynęłam na plecach, nie przejmując się niczym. Nie wiedziałam gdzie jestem i nie obchodziło mnie to. Było tu cicho i spokojnie, nie chciałam opuszczać tego miejsca. Dawało mi poczucie bezpieczeństwa... szkoda, że było iluzją. Nagle coś wciągnęło mnie pod wodę, a ja krzycząc i wierzgając się, jak głupia otworzyłam usta by nabrać powietrza. Woda zalała moje płuca, dusząc się myślałam, że to już mój koniec. Straciłam przytomność.
Obudziłam się w swoim śnie. Cóż za ironia. Moje ciało było obolałe i całe pokryte liśćmi i ziemią. Zdezorientowana wstałam szybko z ziemi i otrzepałam się rozglądając po okolicy. Spojrzałam przed siebie widząc dziewczynę biegnącą w las. Poszłam za nią, skądś ją kojarzyłam, ale wszystko co widziałam z daleka było niewyraźne, a z bliska lekko zamglone. Zaczęłam biec, aby nie zgubić dziewczyny. Omijałam drzewa i potykałam się co chwila o jakiś wystający z ziemi korzeń. Kiedy ujrzałam, że zatrzymała się podeszłam bliżej i schowałam się za drzewem. Usiadła na przewróconym pniu drzewa. Była ubrana w jasnoniebieskie dżinsy, pudrową koszulę i czarne addidasy. Wglądało to jakby czekała na coś. Ale na co? Po chwili usłyszałam czyjeś kroki, ale nie tylko jednej osoby.Przed dziewczyną pojawiło się pięciu mężczyzn. Zori. Po chwili do całej szajki dołączył kolejny. Wyglądał inaczej, niż jego przyjaciele. Nagle przypomniał mi się zori z poprzedniego snu. To on. To Malcolm. Dziewczyna chwilę później upadła na kolana, a na jej twarzy powstał grymas bólu. Chwila, chwila... to nie jakaś tam dziewczyna. To jestem ja. Po chwili przestała usłyszałam ich głosy.
- Nie - powiedział Gabriel - Pójdziemy prosto. William, czy możesz...
Wszystko zniknęło.
Teraz już nie było nic.
Masz wybór, Clover. Wybierz dobrze. Wiesz już wszystko. Będziesz wiedzieć co masz robić. Wierzę w ciebie.
Otworzyłam oczy. Wiem, co mam robić.  

Czas ProroctwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz