Część Bez tytułu 34

57 7 0
                                    

  Śnieżnobiałe wzgórze, na którym stali otwierało widok na całą część krainy zajmowaną przez zori. Przybyli na szczyt i czekali na swoich wrogów. Byli żądni ich krwi i pozbycia się ich raz na zawsze. Nie chcieli od nich pokoju. Pewnie nawet nie brali takiej opcji pod uwagę. Byli gotowi rozpętać wojnę i rozerwać na strzępy każdego przedstawiciela ich gatunku. Postanowili nie oszczędzać dzieci i kobiet. Każdy z nich jest kreaturą, która niszczyła pierworodnych obywateli krainy. A teraz to ci pierworodni będą niszczyli swoich oprawców. Zemszczą się za te wszystkie lata.

Zori natomiast kroczyli dumnie przez las pewni swojej wygranej. Każda strona była jej pewna, ale kto wygra? Tego jeszcze tak naprawdę nikt nie wie. Ustawieni w perfekcyjnym szyku omijali zgrabnie drzewa. Nie przygotowywali się na tą walkę. Szczerze? To nawet się jej nie spodziewali. Byli gotowi powybijać po kolei każdego z wilkołaków, wampirów, zmiennokształtnych, elfów i czarownic od początku swojego istnienia. To była ich szansa. Wszyscy, których zamierzali zabijać po kolei już czekali na nich. To będzie rzeź. Jedynym ich słabym punktem było to, że łatwo będzie ich zabić. Zaletą jest to, że posiadają wszystkie dary ich przeciwników, a oni nie będą się bali wykorzystać ich przeciwko nim. Strategia walki zori była prosta. Punkt pierwszy: atak. Punkt drugi: patrz na punkt pierwszy. Punkt trzeci: Nie baw się z wrogiem, po prostu go zabij. Tak jak zjednoczone rasy miały ułożoną strategię, to jednak nie tworzyli oni tak efektownego szyku bojowego, jak ci drudzy, którzy mieli pojawić się na polanie przykrytej białym puchem za kilka sekund. Słychać było już ich miarowe, głośne kroki i z każdym kolejnym byli gotowi do walki. Spodziewali się, że ich przeciwnicy zaatakują od razu. Nie wiedzieli, że muszą czekać na rozkaz swojego króla. Kiedy nieprzyjaciele zebrali się na polanie wszystkie rasy miały wrażenie, że nie ma ich końca. Chcieli już biec, rozpocząć wojnę, ale ujrzeli, że Malcolm zatrzymał swoich wojowników. Zdezorientowani przywódcy wraz z Williamem powstrzymali się oraz innych od ataku. Natomiast zeszli ze wzgórza ustawiając się na przeciwko zori w odległości stu metrów. Nie było problemu z usłyszeniem ich, wszyscy za wyjątkiem Williama mieli wyczulone zmysły. Malcolm wyszedł im na przeciw, a rasy okazały brak szacunku swojemu byłemu władcy. Ten jednak nie przejął się tym za bardzo. Nie mógł doczekać się, aż zobaczy ich miny i reakcji na niespodziankę, jaką dla nich przygotował. Obok Malcolma stała postać w czarnej pelerynie zakrywającej jej ciało i twarz. Uśmiechnięty od ucha Pan i władca powiedział głosem przepełnionym władzą:- Zastanawiam się już od dawien dawna, dlaczego wy ciągle jesteście tacy głupi - roześmiał się, a bardziej zarechotał - Co rusz nie uczycie się na swoich błędach, które popełniacie bez przerwy. Przychodząc tu, skróciliście sobie życie.Z tłumu ras wyszedł Gabriel:- A ja ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego nigdy nas nie doceniasz. Jedynymi przegranymi będziecie tu wy. Okrzyki aprobaty wydobyły się z tłumu drużyny, w której był Gabriel.Malcolm uśmiechnął się pobłażliwie, wręcz z rozbawieniem.Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że w ciemnym lesie mały rudy lis obserwuje całe zdarzenie. Zaniepokojony o swoją najlepszą przyjaciółkę. Mieli zrealizować wspólny plan, a teraz? Wszystko się komplikuje. Zdenerwowany krążył wokół drzewa czekając, aż jego przyjaciółka zdejmie kaptur z głowy. - Uspokój się - szepnął wściekły i również zdenerwowany głos za nim, a Joe posłusznie usiadł na ziemi i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. - Widzę jednego człowieka - zaczął swoją chorą grę, Malcolm - Gdzie ta dziewczyna z bojowym nastawieniem do życia? Wszyscy ucichli. Oddawali szacunek poległej, według nich wybrance proroctwa. To rozśmieszyło Malcolma do granic.- Zemścimy się za to co jej zrobiliście - warknął, Paul.- Zrobiliśmy jej coś, ale nie to co myślisz - oświadczył król. Tym samym wśród jego przeciwników rozległy się głośne szepty, a ten skinął ręka na człowieka w pelerynie obok niego. W tym samym momencie kaptur spadł z jej głowy. Ukazując twarz "zamordowanej", Clover. Wzrok miała skierowany w stronę ras, ale jej twarz przybrała maskę obojętności. Gabriel zachłysnął się powietrzem. Paul warknął rozwścieczony :- Zamieniliście ją w jedną z waszych kreatur! To gorsze niż śmierć!- Mylisz się, elfie. Clover, jest nadal człowiekiem, któremu odebraliśmy wszelkie wspomnienia i wpoiliśmy w nią nasze zasady i nienawiść do was. Jest człowiekiem po naszej stronie. Dziewczyna, o której mówili stała ciągle w tej samej pozie, jakby nie słyszała, że rozmawiają o niej. Rasy, które zjednoczyła były zdruzgotane, że ich autorytet zmienił się i odwrócił przeciwko nim, chociaż w głębi duszy wiedzieli, że nie jest sobą i tak muszą ją zlikwidować. - Clover, nie mogłaby zabić żadnego z nas. W głębi serca, z wspomnieniami, czy bez nich, nie skrzywdzi nas! - krzyknął, Lucas. - A chcesz się przekonać? - zapytał władca, ale nie czekał na odpowiedź. Tylko dał znak ręką, Clover, a dziewczyna wyciągnęła zza płaszcza łuk, którym wycelowała centralnie w serce... Williama. Wystrzeliła, a strzała, która przecinała powietrze nie spudłowała i trafiła w cel. Uczyła się strzelać przez wszystkie dni w siedzibie zori. Dzień i noc, w końcu opanowała tą sztukę do perfekcji. Lucas, a także wszyscy inni patrzyli na człowieka, który właśnie umierał. Nie powiedział nawet ostatniego słowa, a tłum opętała histeria. Dziewczyna jak, gdyby nigdy nic znów patrzyła lodowatym spojrzeniem swych niebieskich tęczówek w dal.Angel uklękła przy Williamie, a łzy spływały jej po policzkach. Zakochała się w nim, nie okazywała tego, ale tak było na jej nieszczęście. Przez chwilę wróciła wzrokiem do Clover, której surowe, a jednocześnie nieobecne spojrzenie skierowało się na nią. Angel miała wrażenie, że pokręciła lekko głową, prawie nie zauważalnie, a jej twarz przybrała grymas obrażonego dziecka, lecz tylko na chwilę, tak krótką, że mogło to się wydawać tylko złudzeniem, ale czarownica dokładnie wie, co widziała. Ludzka dziewczyna nie była do końca po stronie zori, jak to opisywał Malcolm. Lecz, żeby to udowodnić zabiła swojego towarzysza. W Angel wstała wściekła z mordem w oczach skierowanych na Clover. Zrozpaczona czarownica wyciągnęła ręce przed siebie i krzyknęła załamana rzucając w dziewczynę lodowymi kołkami. Jednak dziewczyna w odpowiednim momencie padła na ziemie unikając śmiertelnych pocisków. Chwilę później Ryan złapał w pasie niepanującą nad sobą wiedźmę i unieruchomił ją. Ta natomiast wyrywała się z jego objęć, krzycząc i wierzgając się. Clover podniosła się z niemi ubrudzona śniegiem, ale nawet nie zwróciła na niego uwagi. Podniosła swój łuk i wycelowała w Angel. Nikt nie zareagował wszyscy byli sparaliżowani intensywnością wydarzeń. Kiedy naciągnęła cięciwę w ułamku sekundy zmieniła swój cel. Skierowała strzałę w głowę króla zori. Pana i władcy. Zabiła Malcolma.Znów nikt nie śmiał się odezwać, a z lasu wybiegł rudy lis. Joe pędząc ile sił w nogach dotarł do dziewczyny i obszedł ją dookoła po czym usiadł przed nią, jakby czekając na sygnał. Kiedy ta skinęła głową, on wrócił do lasu. Chwilę później wyłonił się z niego ponownie, a obok niego spokojnym, lecz zdecydowanym krokiem szedł... William. Wszyscy patrzyli na zwłoki chłopaka, który został zaatakowany przez wybrankę proroctwa. Jego ciało zaczęło się powoli zmieniać w ciało zori. Tak samo jak wtedy, kiedy William zabił "Clover". - To zori - oświadczył niedowierzający ciągle, Ryan.- To prawda - odezwała się praz pierwszy niebieskooka, która podeszła do nich bliżej razem ze swoim towarzyszem - To zori, który zdradził swoją rasę i poprosił mnie o śmierć. Wolał otrzymać śmierć z ręki wybranki proroctwa, niż jako zdrajca swojej rasy sądzony przez swoich pobratymców. - A Clover nigdy nas nie zdradziła - wytłumaczył William - Przeszła w szeregi zori, aby zdobyć ich zaufanie. Na człowieka nie działa siła stworzeń, które nie są pierworodnymi. Joe poinformował mnie o całym planie, a wy nie mieliście niczego wiedzieć. - Zbiłaś naszego władcę! - krzyknął jeden z zori, a my odwróciliśmy się w stronę armii, która już nie tworzyła idealnego szeregu, stali wściekli i zrozpaczeni na całej polanie - A za to zginiecie! I się zaczęło.Czarownice zareagowały jeszcze szybciej niż nieprzyjaciele. Wysłały w ich stronę moce czterech żywiołów. Angel, która nie dawno stała przytrzymywana przez przywódce wilkołaków zamrażała naszych wrogów. Pierwszy szereg wrogów właśnie palił się od ognia, po chwili została na nich posłana fala tsunami czarownic panujących nad żywiołem wody. Powietrzem atakowały wiedźmy zori, które od elfów posiadły moc skrzydeł. A największymi skałami i darami natury rzucali magowie ziemi. Pierwsza grupa naszych przeciwników została pokonana. Czarownicy tracili moce, a chwilę później została Angel która sama jedna zamroziła kolejnych. Przyszła kolej na elfy, które przez cały czas ukrywały się na drzewach, według pierwotnego planu. Wzbiły się w powietrze jak jeden mąż i strzelali palącymi się strzałami w tłum, po czym te uderzając w ziemie wybuchały. Gdyby nie mordowały, efekt byłby piękny. Kiedy elfy wylądowały obok nas. Wilkołaki zawyły do księżyca, który jeszcze w pełni nie pojawił się na niebie, po czym przemieniły się w wilki i ruszyły do ataku. Za nimi ze swoją nadprzyrodzoną prędkością znalazły się wampiry, a po nich zmiennokształtni przybrali formy zwierząt. Tak rozpoczęła się walka, po której zwycięzcy w pełni przejmą krainę. Clover za pomocą reszty strzał, które je pozostały zabiła dwunastu zori, po czym chwyciła za noże przyczepione do nogawek spodni i ruszyła do ataku z Willem, który był równie zdeterminowany jak ona. Starała się pomagać w razie potrzeby niż szukać sobie przeciwników. Musiała pamiętać, że nie chroni jej już nieśmiertelność. Spostrzegła obok jak znakomicie radziła sobie grupa zmiennokształtnych, którą szkoliła w ich obozie. Nie przemienili się, jeszcze. Walczyli zespołowo i wygrywali. Victor biegał dookoła ogłupiając wrogów, a w tym czasie Lexi i Thony z zaskoczenia atakowali zori. Clover pomogła Kevinowi, który miał złamaną rękę i rozcięty łuk brwiowy, wbiła nóż w plecy leżącej na Kevinie kreaturze, która była blisko odebrania mu życia. Will odepchnął od Violi jej oprawcę po czym zamachnął się z wielką siłą i odciął mu głowę, jednym ruchem miecza. Biegnąc do Cody'ego Clover widziała leżącego na ziemi martwego Dean'a, a niedaleko niego leżała Samanta, żona Shane'a. Kiedy przywódca zmiennych ujrzał swoją ukochaną z otwartymi oczyma i kołkiem wystającym z jej piersi, nie spostrzegł jednego z zori za nim.- Shane! - krzyknęła, Clover.Ten spojrzał na nią, ale nie zdążył obronić się przed toporem, który trafił go w głowę. Tak zginął jeden z pięciu przywódców ras.Po zobaczeniu martwego ciała Paula, elfa, który oddał skrzydło za życie wilkołaka, Clover nagle straciła siły widząc każde kolejne martwe ciało osoby, którą znała. Nie zauważyła nawet noża, który leciał w jej stronę. Srebrny wilk rzucił się w jej kierunku, chroniąc ją przed śmiercią. Postać wilka zmieniła się w Lucasa, którego nóż wystawał z nogi. Wyjął go jednym ruchem ręki, krzywiąc się przy tym lekko i odparł kolejny atak wstając z miejsca. Chwycił miecz martwego Paula i stojąc w miejscu walczył do ostatniej kropli krwi. Później wszystko jakby się zatrzymało. Zori przestały się ruszać. Ich ruchy stawały się wolniejsze i mało energiczne. Chwilę później stali w miejscu niezdolni do jakiegokolwiek ruchu. Końcowy efekt był taki, że ich ciała rozdrabniały się na kawałki i stali się kupką popiołu, który upadł na ziemie. A wiatr, który nie był wywołany przez maga powietrza rozniósł je po całym świecie.- Smoczy jad - krzyknął Caspar utykając na jedną nogę - Ktoś ich otruł. Ale kto mógł mieć smoczy jad? Jest on praktycznie mitem, czytałem o nim dużo w książkach. Wystarczy kropla, aby zabić wszystkich, a efekt jest właśnie taki. - Nie ktoś - odezwał się William - Tylko, Clover.Wszystkie zaciekawione spojrzenia skierowały się na nią. - Dodałam go do ich jedzenia dziś rano - przyznała. - Więc... - zaczął Gabriel patrząc na Capsara - Mamy ich z głowy?- Do końca świata - przyznał, Caspar.Rozejrzeli się dookoła patrząc na poległych. Wśród nich były Paul, Shane, Michael, kolejny przywódca tym razem wampirów, Samanta, Amanda, Felix, Edward, Sara i wielu innych. Chwilę później Clover zauważyła postać Harry'ego leżącego na ziemi. Podbiegła do niego szybko. Na jego szyi były widoczne czerwone ślady łap i zadrapania na całym ciele. Kilka łez wymknęło się jej spod powiek i spłynęły po policzkach. Nieważne co zrobił, czy tego chciała, czy nie był dla niej kimś bliskim, wszyscy byli. Gdzieś dalej zobaczyła ciało Angel. Wstała z ziemi i spostrzegła, że Lucas klęczał przy martwym ciele Sary. - Oni wiedzieli, że mogą umrzeć. Wy też. Wam się udało, im nie. Umarli za nas i za naszą krainę. To piękna śmierć - powiedział, Caspar - Ale to już koniec. William podszedł do swojej towarzyszki i objął ją ramionami od tyłu, kładąc brodę na jej ramieniu. - Co teraz? - zapytał, a ona westchnęła.- My już spełniliśmy naszą misję. Chyba pora wracać - odpowiedziała.- Tak właściwie - zaczął, Gabriel - Zrobiliście dla nas tak wiele i nie uzgadnialiśmy tego z resztą przedstawicieli, ponieważ nie wiedzieliśmy, czy dożyjemy, ale... myślę, że wszyscy mnie w takim wypadku poprą i zapytam się, czy uczynilibyście nam ten zaszczyt i zasiedlibyście na naszym tronie?Zaniemówili na chwilę, a Lucas krzyknął.- Jak tu nie zostaniecie to i ja nie mam po co tu zostawać!Wszyscy dookoła poparli go, a Clover łzy szczęścia spłynęły po policzkach.- Trzeba pozamykać wszystkie sprawy w tamtym świecie - powiedział Will - Później nic nas tam nie trzyma. Spojrzeli sobie porozumiewawczo w oczy, a Clov odchrząknęła.- W takim razie to my będziemy zaszczyceni, że możemy zasiąść na waszym tronie. 




Czas ProroctwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz