Rozdział dziesiąty: Szczęściary

Start from the beginning
                                    

- Nie pieprzyłbym się z dzieckiem – wypalił, a potem strzelił buraka.

Szczęściara spojrzała na niego kątem oka, powstrzymując parsknięcie śmiechem.

Właściwie, to mógł być z siebie dumny. Dobór miłosnych partnerów szefowej wszystkich szefów był swego rodzaju historią opowiadaną przy drinkach i papierosie, a ci ze szczęśliwców, którym dane było spędzić te kilka krótkich chwil z Daphne Wesler opowiadali – oczywiście według Szczęściary – cuda na kiju. Takie rzeczy nie miały prawa mieć miejsca, a jednak powtarzały się w tych bajkach z zielonego lasu. Sama królowa przestępczości nie komentowała tego nigdy. A gdy ktoś zdobył się na odwagę, by ją o to zapytać, po prostu uśmiechała się tajemniczo. W sekrecie trzymała kto i jak oraz kiedy nauczył jej tych mistycznych sztuk miłości, które z pewnością nie pochodziły z Ziemi.

- Wiesz, ile ona ma lat?

- Pewnie koło osiemnastu.

- Dwadzieścia. W wieku piętnastu miała już większość władzy w swoich rękach, a śmierć Starego tylko jej pomogła w przejęciu reszty. I uwierz, jej kariera zaczynała się bardzo krwawo. Jak na siedmiolatkę, miała bardzo morderczy charakterek. – Uśmiechnęła się i pierwsza wyszła na główny plac rynkowy na wyspie, który rozciągał się przed postkolonialną twierdzą.

Mahomet nie miał okazji nawet skomentować jej wypowiedzi, ale dziwie zbladł i po prostu podążył za nią do pierwszego lepszego stoiska. Owoce sprzedawała miejscowa, wyglądała na Kreolkę, ale dostrzegalny był ślad białych genów w jej zielonych oczach, jakby nie pasujących do kręconych włosów i mulackiej twarzy.

- Buenos dias – rzuciła z uśmiechem – ¿Como esta usted?

- Buenos dias – odpowiedziała kobieta, przyglądając się dwójce obcych z wyraźną niechęcią – Bien, y tu?

- Muy bien. ¿Usted sabe donde puedo econtrar Jamie Torcido? – zapytała z niewinnym uśmiechem.

Kobieta wyraźnie się zdenerwowała, gdy wspomniała nazwisko ich miejscowego wodza, czy kim tam dla nich był. Zrobiła krok w tył, kręcąc głową i rzuciła przerażone spojrzenie w stronę placu, ale Turek odwrócił się, mordując wzrokiem wszystkich zainteresowanych ich osobami.

- Señora me dice, ¿donde es Jamie Torcido? – zapytała, zręcznym ruchem sięgając po leżące w koszu jabłko. Kiedy zacisnęła na wokół karłowatego owocu pięść, a spod zagięć palców wypłynął złoty pył, oczy kobiety zrobiły się wielkie jak talerze.

- Yo no se – wyszeptała.

- Es una pena que usted no sabe – westchnęła Szczęściara, otwierając dłoń, na której w blasku przedpołudniowego słońca zalśniło złote jabłko.

Wyspiarka zagryzła wargi, patrząc to na owoc, to na śmiejące się oczy obcej, które uchwyciły kolor nieba.

- Esto es muy peligroso. querido – wydukała wreszcie po dłużej chwili – Tu no quieres su llegar a saber.

- Quiero, señora. yo quiero. – Uśmiechnęła się i położyła na reszcie owoców to jedno, lśniące w słońcu jabłko.

Sprzedawczyni spojrzała na owoc i ponownie wzdychając, przeniosła na blondynkę wzrok, by przelotnie skinąć głową na twierdzę ze sobą.

- Muchas gracias, señora, muchas gracias.* - Odwróciła się, a Mustang, czy jak mu tam było, ruszył za nią. Chyba zrozumiał ogólny przekaz ich rozmowy, bo nie zadawał pytań, gdy ze spokojem skierowała się do otwartej bramy twierdzy.

Korpus ZbawicielaWhere stories live. Discover now