- Nie pieprzyłbym się z dzieckiem – wypalił, a potem strzelił buraka.
Szczęściara spojrzała na niego kątem oka, powstrzymując parsknięcie śmiechem.
Właściwie, to mógł być z siebie dumny. Dobór miłosnych partnerów szefowej wszystkich szefów był swego rodzaju historią opowiadaną przy drinkach i papierosie, a ci ze szczęśliwców, którym dane było spędzić te kilka krótkich chwil z Daphne Wesler opowiadali – oczywiście według Szczęściary – cuda na kiju. Takie rzeczy nie miały prawa mieć miejsca, a jednak powtarzały się w tych bajkach z zielonego lasu. Sama królowa przestępczości nie komentowała tego nigdy. A gdy ktoś zdobył się na odwagę, by ją o to zapytać, po prostu uśmiechała się tajemniczo. W sekrecie trzymała kto i jak oraz kiedy nauczył jej tych mistycznych sztuk miłości, które z pewnością nie pochodziły z Ziemi.
- Wiesz, ile ona ma lat?
- Pewnie koło osiemnastu.
- Dwadzieścia. W wieku piętnastu miała już większość władzy w swoich rękach, a śmierć Starego tylko jej pomogła w przejęciu reszty. I uwierz, jej kariera zaczynała się bardzo krwawo. Jak na siedmiolatkę, miała bardzo morderczy charakterek. – Uśmiechnęła się i pierwsza wyszła na główny plac rynkowy na wyspie, który rozciągał się przed postkolonialną twierdzą.
Mahomet nie miał okazji nawet skomentować jej wypowiedzi, ale dziwie zbladł i po prostu podążył za nią do pierwszego lepszego stoiska. Owoce sprzedawała miejscowa, wyglądała na Kreolkę, ale dostrzegalny był ślad białych genów w jej zielonych oczach, jakby nie pasujących do kręconych włosów i mulackiej twarzy.
- Buenos dias – rzuciła z uśmiechem – ¿Como esta usted?
- Buenos dias – odpowiedziała kobieta, przyglądając się dwójce obcych z wyraźną niechęcią – Bien, y tu?
- Muy bien. ¿Usted sabe donde puedo econtrar Jamie Torcido? – zapytała z niewinnym uśmiechem.
Kobieta wyraźnie się zdenerwowała, gdy wspomniała nazwisko ich miejscowego wodza, czy kim tam dla nich był. Zrobiła krok w tył, kręcąc głową i rzuciła przerażone spojrzenie w stronę placu, ale Turek odwrócił się, mordując wzrokiem wszystkich zainteresowanych ich osobami.
- Señora me dice, ¿donde es Jamie Torcido? – zapytała, zręcznym ruchem sięgając po leżące w koszu jabłko. Kiedy zacisnęła na wokół karłowatego owocu pięść, a spod zagięć palców wypłynął złoty pył, oczy kobiety zrobiły się wielkie jak talerze.
- Yo no se – wyszeptała.
- Es una pena que usted no sabe – westchnęła Szczęściara, otwierając dłoń, na której w blasku przedpołudniowego słońca zalśniło złote jabłko.
Wyspiarka zagryzła wargi, patrząc to na owoc, to na śmiejące się oczy obcej, które uchwyciły kolor nieba.
- Esto es muy peligroso. querido – wydukała wreszcie po dłużej chwili – Tu no quieres su llegar a saber.
- Quiero, señora. yo quiero. – Uśmiechnęła się i położyła na reszcie owoców to jedno, lśniące w słońcu jabłko.
Sprzedawczyni spojrzała na owoc i ponownie wzdychając, przeniosła na blondynkę wzrok, by przelotnie skinąć głową na twierdzę ze sobą.
- Muchas gracias, señora, muchas gracias.* - Odwróciła się, a Mustang, czy jak mu tam było, ruszył za nią. Chyba zrozumiał ogólny przekaz ich rozmowy, bo nie zadawał pytań, gdy ze spokojem skierowała się do otwartej bramy twierdzy.
![](https://img.wattpad.com/cover/65019766-288-k689890.jpg)
YOU ARE READING
Korpus Zbawiciela
Science FictionOd kiedy dwadzieścia lat wcześniej ludzkość ledwo przetrwała szereg kataklizmów, które spadały na nią jak grom z jasnego nieba, kolejny potężniejszy od poprzedniego, świat zmienił się nie do poznania. Część kontynentów jest zniszczona, wiele obszaró...
Rozdział dziesiąty: Szczęściary
Start from the beginning