Pięć lat później
Zapadł zmrok. Niebo powoli wypełniało się najróżniejszymi odcieniami fioletu i czerni, a zanikające za horyzontem słońce rzucało ostatnie, delikatne promienie na moją twarz. Wyprostowałam się i spojrzałam w górę, szukając wzrokiem drobnych, migotliwych światełek – gwiazd, które wkrótce miały już pokryć całe niebo. Delikatny, nocny wiatr rozwiał mi włosy, przynosząc ze sobą zapach ziół i lasu, którego niezliczone połacie roztaczały się przede mną aż do linii horyzontu.
Odsunęłam się od okna, kiedy na dźwięk otwieranych za mną drzwi małe zawiniątko w moich rękach poruszyło się nagle, kwiląc cicho. Przycisnęłam moją córkę bliżej do piersi, kołysząc nią lekko. Otworzyła swoje piękne, ciemnobrązowe oczy i spojrzała na mnie, a na mojej twarzy natychmiast rozkwitł uśmiech na ten najpiękniejszy ze wszystkich widoków.
Po chwili poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu i dziewczynka odwróciła ode mnie wzrok, a jej oczy natychmiast rozjaśniły się na widok mężczyzny, który nachylał się nad nią z uśmiechem.
– Jeszcze nie zasnęła? – usłyszałam jego niski, głęboki głos. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy sięgnął ręką do główki małej, delikatnym ruchem odgarniając zagubiony kosmyk ciemnych włosów z jej twarzy.
– Shaelyn też chce zobaczyć gwiazdy – odparłam. Theo podniósł na mnie wzrok i odwzajemnił uśmiech, w ten cudowny i znajomy sposób, w który potrafił uśmiechać się tylko do mnie.
Zanim zdążył nachylić się w moją stronę, usłyszeliśmy odgłos małych stóp na schodach i do komnaty wpadł mały chłopiec o szarozielonych, błyszczących oczach, ściskający w ręku mały, drewniany mieczyk.
– Już się zaczęło! – zawołał podekscytowanym głosem. – Nomon, nontu, hos of kom ai! Chodźcie szybko za mną!
– Za chwilę idziemy, Kael – Theo roześmiał się cicho na widok podekscytowania malca. Chłopiec podbiegł do mnie i przytulił się do mojego brzucha, nie przestając się uśmiechać, a ja pogłaskałam go po głowie.
W tej samej chwili gdzieś w dole rozległy się okrzyki. Wyjrzałam przez okno. Ciemność zapadającego zmierzchu pod nami rozświetliły dziesiątki pochodni, które Potamikru zaczęli zapalać kolejno dookoła wielkiego, rytualnego ogniska. Spojrzałam w górę i w tym samym momencie zobaczyłam pierwszą, jasną smugę na niebie.
– Już czas, Ailey. – Theo nagle znalazł się przy mnie, jego oczy odbijały blask ognia pod nami. Skinęłam głową i po raz kolejny przeniosłam wzrok na niebo, nie przestając kołysać w ramionach usypiającej już Shaelyn.
Dzisiejszy wieczór był zdecydowanie wyjątkowy – najbardziej wyjątkowy ze wszystkich w roku. Skaifaya Sheidgeda. Noc Spadających Gwiazd.
Potamikru świętowali tę noc, wypełnioną dziesiątkami świetlistych smug na niebie, wzywając duchy nieba i ziemi, by opiekowali się nimi i ich gonplei, walką, przez dalszą część roku. Nawet teraz, w czasie pokoju, to święto było zdecydowanie najważniejszym ze wszystkich.
Spojrzałam na Theo. Patrzył w milczeniu w niebo, a na jego twarzy, nieustannie pięknej i przystojnej mimo upływu lat, malowało się coś na kształt zachwytu. On także kochał gwiazdy, podobnie jak ja uwielbiał ich tajemnicze, odległe piękno. Stanęłam obok niego i ścisnęłam go lekko za rękę. Natychmiast odwzajemnił uścisk, splatając swoje palce z moimi.
Oboje patrzyliśmy w ciszy w niebo, podziwiając, jak kolejne smugi spadających gwiazd znaczą niebo, rozbłyskują pośród ciemności jak drobne iskierki. Echa śpiewów Ziemian dochodziły do naszego okna, a szum nocnego wiatru dodawał tej chwili niezwykłego, podniosłego nastroju. Theo objął mnie ręką w pasie, przyciągając mnie do siebie bliżej, a ja oparłam głowę na jego ramieniu, czując, jak w jednej chwili ogarnia mnie niewysłowione szczęście i spokój.
Kiedy już odwracałam się do niego, żeby powiedzieć mu, jak bardzo go kocham, nagle coś na niebie przykuło moją uwagę.
Jedna z gwiazd, spadających na nocnym niebie, wydała mi się większa od innych. Jaśniejsza. Rozbłyskująca jakimś tajemniczym, intensywnym światłem, wyróżniającym się na tle nocnego nieba.
Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się jej uważniej, a nagły niepokój ścisnął mnie nieoczekiwanie za serce.
– Widzisz tę gwiazdę? – spytałam Theo. Nachylił się do przodu, przez jego twarz przemknęło zaskoczenie.
– Nigdy nie widziałem tak dużej skaifaya... – powiedział cicho, jakby z zamyśleniem, wpatrując się w spadającą powoli gwiazdę. – Jak myślisz, co to jest?
– Nie wiem – wyszeptałam, instynktownie przyciskając Shaelyn mocniej do piersi.
Miałam niedoparte wrażenie, że coś jest nie w porządku. Że lot tej gwiazdy jest... inny. Nienaturalny. Zbyt długi. Przecież gdyby była zwykłą gwiazdą, dawno zniknęłaby już na tle nocnego nieba, a nie spadała coraz wolniej, błyszcząc coraz mocniejszym światłem.
I dopiero w momencie, w którym nagły, szybki rozbłysk wypełnił nocne niebo, a gwiazda uderzyła o ziemię za horyzontem, gasnąc nagle i gwałtownie, z ogromną siłą dotarło do mnie, czym ona jest.
To nie była gwiazda.
To była Arka.
VOCÊ ESTÁ LENDO
Survivors || the 100
Fanfic"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have we become?" Ailey Theen nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek opuści Arkę - statek kosmiczny, który przez całe życie był jej domem. W wyniku wy...