Rozdział trzeci: Pilot to podstawa

Comenzar desde el principio
                                    

Daphne wyglądała, jakby ktoś kazał jej właśnie popełnić samobójstwo. Z miną cierpiętnika wspięła się na pokład i podała kapralowi rękę.

– Daphne – mruknęła, ściskając go troszeczkę za mocno, co nie umknęło spojrzeniu Weslera, który skarcił ją wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego szeroko, co nadało jej twarzy demonicznego wyglądu.

Pilot cofnął się natychmiast i uciekł do kokpitu.

Roger miał ochotę walić głową w ścianę. Czy on nigdy nie mógł trafić na w miarę normalnych ludzi, którzy potrafią się ze sobą dogadać? Czy wszystkie jednostki specjalne, nad którymi obierał dowództwo, musiały składać się z dziwaków i psycholi? Czy nie mógł współpracować choć raz z kimś zrównoważonym psychicznie? Westchnął głęboko, łapiąc się za mostek nosa i nacisnął przycisk, zamykający trap.

– Czy możemy startować? – zapytał de Blaire, odpalając silniki.

– Jasne. Byle szybciej – stwierdził pułkownik Wesler i chwycił dwie torby Sashy i jego siostry, by wrzucić je na zamykane półki nad siedzeniami. – Zapnijcie się – dodał, patrząc na dziewczynę.

To będzie bardzo długa podróż.

XXX

Przyjrzał się swojemu nowemu odbiciu. Tubylec, którego mu przyprowadzili, był wysoki, ciemnoskóry i miał groźne spojrzenie, które mu się spodobało. Na szyi ciągnęła się cienka blizna biegnąca tuż przy tętnicy. W jego wspomnieniach mógł znaleźć powód tego oszpecenia, jednak tego nie zrobił. Uśmiechnął się do nowego siebie, przeczesując dłonią kręcone włosy. Za lewym uchem miał cienki warkoczyk z kolorowymi koralikami.

– Książę. – Dowódca jego małego oddziału zasalutował, strzelając butami.

Jego nowa postać była równie wysoka, co Księcia, ale był lepiej zbudowany, miał szersze barki i mocniejsze nogi. Jego twarz przyozdabiał kolczyk w szerokim nosie i śmiesznie wygolony bok głowy.

– Mówcie – polecił, poprawiając białą koszulę rozpiętą prawie do połowy. Odsłaniała skomplikowane szlaki czarnych tatuaży odznaczających się na klatce piersiowej jego nowego ciała. Podobało mu się to. Dawniej, ten człowiek był jakimś wodzem na małej wyspie, którą zamieszkiwał jego lud, z dala od nowinek technologicznych, przybyszów z innych planet i końca świata. Ot, dawno temu skolonizowana wioska.

– Rozesłaliśmy już ludzi i dowiedzieliśmy się co nieco o tej planecie – powiedział Dowódca. – Przybyszy z gwiazd nazywają deklami, ale to obraźliwe określenie. W dużych aglomeracjach miejskich jest ich więcej, ale im mniej zurbanizowane tereny, tym bardziej radykalni są mieszkańcy. Na prowincjach, gdzie są ściśle związani z religią, uważa się, że katastrofy naturalne, liczne wojny i wszystko złe, co spotkało tę planetę jest spowodowane przez dekli.

– Główna religia?

– Jest ich wiele. W Azji i Afryce przeważają politeistyczne, gdzie w Afryce spotyka się ludy wierzące w siły natury. Europa kiedyś była monoteistyczna. Wierzyli w Boga w trzech osobach, który, by zbawić ludzi, pozwolił zabić Swojego Syna. Wskrzesił go potem. Potem z Arabii przybyła religia wierząca, że podobny bóg, ale bardziej okrutny, zesłał synowi kupca błogosławieństwo i uczynił go prorokiem.

– O słodka Hatyshe... – westchnął Książę. – A co z resztą kontynentów?

– Ponieważ były kolonizowane przez Europejczyków, w większości obecne są tam obecne wspólnoty wierzące w trójboga, czy jak on się tam zwie. Aczkolwiek, w Ameryce Północnej ze względu na wysoki poziom gospodarczy, wszyscy tam lgnęli i religie są wymieszane. Natomiast w Południowej wciąż obecne są kulty bóstw lasu.

– A nasi gospodarze?

– Trójbóg.

– System polityczny?

– Kiedy każdy kraj sam sobie, przeważał system zwany demokracją. Zbiór ustaw określany jako konstytucja mówił, że każdy obywatel po przekroczeniu odpowiedniego wieku mógł wybierać lub być wybieranym. Część miała przywódcę wybieranego przez lud na określany czas, część miała monarchów. Po pojawieniu się propozycji od Galaktycznego Parlamentu, z każdego kraju został wytypowany jeden przedstawiciel, który wszedł w skład Rządu Zjednoczonych Narodów. Z niego jest wytypowana trójka przedstawicieli w Parlamencie.

Książę pokiwał głową.

– Macie jakąś teorię, gdzie może być moja siostra?

– Niestety, panie, na razie próbujemy jedynie odnaleźć ślady energii.

– Dołączcie do jakiejś siatki przestępczej, tacy zawsze więcej wiedzą – rzucił Książę, odwracając się od swojego nowego odbicia, które mu się bardzo podobało i ruszył w stronę wyjścia z pokoju.

– W tej części Makk'uli istnieje pewna grupa...

– Wspaniale, dołączmy do niej. Będzie zabawnie. – Wyszedł na korytarz, a przez otwarte okno wpadł powiew wiatru, niosąc ze sobą zapach oceanu i deszczu.

Podszedł do niego i oparł dłonie na parapecie, napawając się widokiem przed nim. Wziął głęboki wdech i pozwolił, by krople deszczu uderzyły go w twarz. Uśmiechnął się szeroko.

– Znajdę cię, Hatyshe... – szepnął. – Inaczej ta planeta opadnie w ciemność wszechświata.

Odwrócił się i swobodnym krokiem ruszył w kierunku wewnętrznego dziedzińca. Tam czekali przerażeni tubylcy, w każdym razie ci, którzy pozostali przy życiu. Wśród nich byli potomkowie kolonizatorów i ich niewolników. Pamięć o ich przodkach była zapisana w tej twierdzy, a teraz oni wszyscy tłoczyli się bliżej siebie, bojąc się o życia.

Przesunął wzrokiem po ich zatrwożonych twarzach i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Jamie! – krzyknęła jedna z młodszych kobiet. Trzymała w ramionach dziecko, które prawdopodobnie było dzieckiem jego nowego ciała. Miało coś w oczach, co go upewniło.

– Nie, nie, słodka – odpowiedział, sięgając do umiejętności jego gospodarza w mówienia językiem tego ludu. – Nie jestem Jamie... Jestem książę Roghrock, syn króla Rogryna i królowej Hatade, panów w odległym systemie gwiezdnym Q'bbe spoza znanego wam wszechświata. Nie musicie się mnie bać, jestem łaskawym panem, jak moi wspaniali rodzice. Zawsze traktuję swoich gospodarzy z najwyższym szacunkiem. – Ukłonił się przed nią. – Powiedz mi... – Zasięgnął wspomnień Jamiego. – Fermino Mario, o nim... O Jamiem. Z chęcią posłucham o swoim nowym przyjacielu.

Spojrzała na niego podejrzliwie ciemnymi oczami i odstawiła syna na ziemię.

– Wynoś się, demonie! – wrzasnęła, rzucając się na niego z rękoma.

Zareagował odruchowo – uniósł dłoń, która zalśniła złotym blaskiem. Sięgnął on też jego oczu. Za to Fermina Maria gruchnęła głucho o ścianę i zsunęła się po niej, tracąc przytomność.

– Ups, musisz mi wybaczyć, pani – rzucił ze słodkim uśmieszkiem i spojrzał po pozostałych. – Ktoś jeszcze?

Zbili się w jeszcze ciaśniejszą grupkę, patrząc to na Księcia, to na tych z nich, którzy zostali gospodarzami jego oddziału. Uśmiechnął się na to jeszcze szerzej.

– Widzę, że się dogadamy – powiedział. – Możecie mówić mi do mnie „książę". Tak też tytułują mnie moi ludzie. A teraz powiedźcie, z jakiego biznesu tu żyjecie? Bo na pewno nie z legalnego. – Uśmiechnął się kpiarsko. – Narkotyki, handel ludźmi, broń cząsteczkowa, transporty międzygwiezdne?

– Kokaina – rzucił jeden z mężczyzn.

– A więc to tak... – Nawet na rubieże wszechświata, z których pochodził, trafiła ta ziemska używka. – Nigdy mi nie smakowała – stwierdził. – Jest dla mnie za słodka. – Wzruszył ramionami.

– Gościu, to się wciąga, nie żre.

Zacmokał.

– Co mówiłem o zwracaniu się do mnie? – Pstryknął palcami, a jego żołnierze dopadli delikwenta, bijąc go na oślep.

Podniósł się krzyk przerażonych kobiet i płacz dzieci. Nie lubił płaczących dzieci. Będzie musiał tu wprowadzić zupełnie nowe zasady. Znacznie wygodniejsze dla niego zasady.  

Korpus ZbawicielaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora