2.56 For goodness' sake

6.3K 574 136
                                    

New York, USA

November, 15

- Darcy, ja nie wiem czy to na pewno dobry pomysł - narzekał Louis, kiedy praktycznie siłą ciągnęłam go po schodach w dół. Wzruszyłam tylko ramionami, ignorując słowa chłopaka. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to co teraz robię będzie miał poważne konsekwencje.

Wzięłam głęboki oddech w chwili, gdy zeszliśmy ze schodów wpadając wprost na mojego ojca.

- Wybierasz się gdzieś? - spojrzał na mnie zdezorientowany zaistniałą sytuacją - Naprawdę mam dość twoich głupich pomysłów - westchnął.

- Wyprowadzam się, wyjeżdżam, wychodzę, zinterpretuj to jak chcesz -odchrząknęłam, prostując się. Musiałam pokazać mojemu ojcu, że jednak potrafię postawić na swoim i wcale nie jestem całkowicie zależna od niego.

- To jest chyba jakiś chory żart - warknął - Wróć do siebie, natychmiast.

- To nie jest żart, tato - prychnęłam, kręcąc głową.

- Richard, goście czekają - na korytarzu pojawiła się Megan.

- Darcy właśnie się wyprowadza - powiedział sarkastycznie mój ojciec.

- Słucham? - twarz kobiety wyrażała zdumienie - Dlaczego?

- Bo ma dość swojego despotycznego ojca - wtrącił Louis.

- Richard, pozwól jej wyjść, a my musimy porozmawiać - słowa kobiety chyba każdego zdziwiły. Byłam prawie pewna, że Megan jak zwykle będzie po stronie mojego ojca.

- Ja zaraz zwariuję - fuknął ojciec, wracając do salonu.

- Darcy, porozmawiam z ojcem - Megan natychmiast zaczęła mówić - Gdzie się zatrzymasz?

- U przyjaciela - wymamrotałam.

- Jedyne o co cię proszę to zostań w Nowym Jorku, żeby nie przyszło ci do głowy na własną rękę wracać do Irlandii - uśmiechnęła się lekko - I zadzwoń do mnie kiedy bezpiecznie dotrzesz do przyjaciela, kochanie.

Pokiwałam głową, nadal będąc lekko w szoku.

- Dziękuję.

- Nie ma sprawy, obiecuję ci, że załatwimy wszystko bez żadnych radykalnych kroków - przytuliła mnie lekko a ja poczułam jak łzy wzbierają się w moich oczach. Na ten gest przypomniały mi się czasy mojego dzieciństwa, kiedy mama zawsze hamowała wybuchowy temperament ojca i łagodziła wszystkie sytuacje. Naprawdę brakowało mi naszej rodziny- mamy, taty i mnie razem.

Kiedy po kilku minutach wreszcie znaleźliśmy się poza moim domem, mogłam odetchnąć. Czułam dziwne uczucie, które mówiło mi, że wszystko ma prawo się ułożyć, że jeszcze może być dobrze.

- Twoja rodzina jest pochrzaniona - zaśmiał się Tomlinson, obejmując mnie ramieniem.

- Teraz zrobimy Liamowi niespodziewaną wizytę o ile wrócił już ze swojej imprezy- zaśmiałam się.

Za kilka minut miała wybić północ, a ja nie byłam ani trochę zmęczona, wręcz przeciwnie.

- Jedyne czego chcę, to sen - wymamrotał Louis - Kto wymyślił strefy czasowe - narzekał dalej.

- Oh, zamknij się - uderzyłam go w ramię.

- Pamiętasz jak mówiłem ci, że Niall ze mną nie przyjechał? - spytał Louis, zatrzymując się i zabierając swoją rękę z mojego ramienia.

- Tak... - odpowiedziałam niepewnie nie wiedząc o co mu chodzi.

- Coż, kłamałem - uśmiechnął się.

Moje oczy musiały wyglądać w tamtym momencie jak dwie piłeczki pingpongowe. Parzyłam na Tomlinsona nie dowierzając jego słowom. Zaczęłam się rozglądać, myśląc, że Horan może być gdzieś w pobliżu.

- To ten moment w którym Niall powinien wyskoczyć z krzaków a ty rzuciłabyś mu się w ramiona, co nie? - prychnął, wkładając ręce do kieszeni - To nie takie proste.

- Co masz na myśli? - mój umysł właśnie świrował i nie bardzo widziałam jak mam się uspokoić ani tym bardziej przygotować na ewentualne spotkanie z Niallem.

- Mówiłem mu, że laski lecą na takie ckliwe rzeczy, ale nawet nie wiesz jak trudno było mi go przekonać żeby tutaj ze mną przyjechał - westchnął - On ci nie wybaczy... Tak łatwo jakbyś chciała.

- Kurwa, Louis - pociągnęłam nosem, byłam przerażona perspektywą rozmowy z Niallem, nie wiedziałam jak mam sprawić żeby mi wybaczył. Pamiętam doskonale jak on starał się abym ja mu wybaczyła po tym jak mnie zdradził, a ja go tak po prostu zostawiłam myśląc tyko o sobie.

-W sumie powinnaś dziękować Harry'emu, bo to dzięki niemu Niall przyjechał do Nowego Jorku.

- Harry też tu jest?

- Tak, Zayn też, nie mógł przegapić spotkania z Liamem - uśmiechnął się - Dasz radę, kochasz go, a on kocha ciebie, stworzycie piękne dzieci, a ja i Haryy będziemy idealnymi rodzicami chrzestnymi - powiedział dumnie.

- Na pewno - zaśmiałam się z jego głupoty - Gdzie oni wszyscy są?

- W hotelu niedaleko.

Droga do hotelu nie była długa, ale dłużyła się niemiłosiernie. Starałam się ułożyć sobie w głowie jakiś scenariusz naszej rozmowy, ale wiedziałam, że pewnie i tak wszystko pójdzie nie po mojej myśli, jak zawsze.

W chwili gdy dotarliśmy na miejsce byłam tak zdenerwowana, że moje ręce zaczęły się trząść, a słowa Louisa w żaden sposób nie pomagały.

- 117 - powiedział Lou, kiedy wysiedliśmy z windy. Chwilę zajęło mi przyswojenie, że chłopak właśnie podał mi numer pokoju. Na moje nieszczęście wskazany pokój hotelowy znajdował się zaraz przy wyjściu.

Byłam tak zestresowana, że aż brzuch zaczął mnie boleć. Zamknęłam oczy, próbując się chociaż trochę uspokoić.

1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10.

Podniosłam rękę i zapukałam dwa razy, a kiedy drzwi się otworzyły i zobaczyłam Nialla kompletnie nie wiedziałam co mam zrobić. Na miłość boską, dosłownie mnie zamurowało.

A/N: A TU TAKIE BUUUUUM, NO:) pochodzą się czy nie?

Message from her// n.h part 2✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz