Rozdział 11

8.4K 429 75
                                    


Trzymam się kilka kroków za panem Williamsem. Dobra, trochę się boję taka sytuacja nigdy nie powinna się zdarzyć. O matko ciekawe co on sobie o mnie pomyślał. Pewnie, że zrobiłam to specjalnie. O Boże! Luz, zachowuj się normalnie. Każdemu może się zdarzyć zostawić stanik w samochodzie swojego nauczyciela od historii nie?

- Zapraszam – słyszę jego głos i wtedy orientuje się, że jesteśmy już pod klasą. Niepewnie wchodzę za nim i staję przed mapą, na przeciwko jego biurka. Williams natomiast siada na krześle i delikatnie odsuwa je od stołu tak, że widzę jego założone nogi na siebie. Lewa kostka, na prawe kolano. Miki tak zawsze siada, kiedy chce robić poważne wrażenie. Uśmiecham się delikatnie pod nosem, nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Do chwili kiedy historyk odpowiada mi ironicznym uśmiechem. Kurde to nie było do ciebie koleś. Widać nie ma zamiaru przerwać ciszy. Cały czas mnie obserwuje.

- Więc o czym chciał pan porozmawiać? – zaczynam pierwsza.

- Chciałem dać ci regulamin konkursu i omówić zasady, żebyś wszystko zrozumiała – jego wzrok przenosi się ze mnie na pierwszą ławkę, na której zauważam kilka białych kartek. Podchodzę tam pewnym i szybkim krokiem. Tak szybkim, że czuję jak kitka obija mi się o kark. Siadam w ławce i zaczynam czytać pierwszą stronę. Czuję jak spojrzenie pana Williamsa wypala mi dziurę w głowie

- Czemu Ziemiański nazwał cię słoneczkiem – zadaje pytanie historyk.

- Jak by pan nie znał pana Ziemiańskiego, robił sobie żarty – odpowiadam i przewracam oczami.

- Lepiej dla niego, żeby tak było – mówi niskim głosem.

-Więc jak dostaniemy się do ... liceum numer sześć?- pytam zerkając raz jeszcze na kartki i odnosząc się do przeczytanych informacji. Postanawiam przemilczeć ostatnią uwagę mężczyzny.

- Pojedziemy tam moim samochodem. Rozmawiałem już z panią dyrektor, innego wyjścia nie ma – dodaje widząc moją minę.

- Dobrze, rozumiem. Czy to wszystko?

Jeśli powie, że tak po prostu wyjdę. Może znalazł torebkę i uznał, że należy do jego dziewczyny? Bo jakąś chyba ma nie? Jeśli powie, że nie zachowam pokerową minę i spokój – ustalam różne scenariusze w głowie.

- Nie – cholera, teraz pokerowa mina i stoicki spokój.

Williams nachyla się pod biurko i ze swojego czarnego plecaka wyjmuje moja zgubioną torebkę. Cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku, stawia ją na swoim biurku. Poczym znów wygodnie siada przysuwając krzesło do stołu. Dzieli nas nie więcej niż półtora metra.

- Znalazłem to sprzątając w samochodzie w sobotę. Nie należy przypadkiem do ciebie? – mówi kiwając głową w stronę pakunku.

- Tak to moje, musiałam przez przypadek zostawić w piątek wieczorem. Mhm proszę pana...zaglądał pan do środka? – pytam. Proszę nie, proszę nie, proszę nie.

- Kto by nie zajrzał Gwen – odpowiada unosząc jedną brew do góry, głupie pytanie, to oczywiste, że zajrzał kto by nie zajrzał- Swoją drogą bardzo ładna rzecz. Sam ładniejszej bym nie wybrał.

Gdy znaczenie jego słów do mnie dotarło momentalnie się zarumieniłam. Szybkim ruchem ręki zgarniam torebkę ze stołu i stawiam na krześle obok.

- Przepraszam pana jeszcze raz, to tylko przez moją nie uwagę – mówię lekko zażenowana.

- To chyba ja powinienem przeprosić twojego chłopaka, że zamiast niego oglądałem ten stanik. Szczególnie, że w niedzielę były walentynki  – jego śmiech wypełnia pomieszczenie. Z czego tu się śmiać ja się pytam?! Z czego ?

Przypadek? Nie sądzę proszę pana.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz