Hashima

468 98 5
                                    

Dwa tygodnie, dwa tygodnie. Tyle minęło, odkąd An wyruszyła na poszukiwanie krwi. Tyle czekam, by swym światłem ubarwiła tą celę w przeszłość, w słowa, które dadzą nam nadzieję.

Zamykam oczy, próbując ułożyć się wygodnie na zimnych kamieniach. Po raz pierwszy mogę spać spokojnie... Lecz gdy udaje mi się zasnąć, kilka sekund później budzą mnie ciepło i światło. Coś, czego od dawna nie czułem. Coś, do czego wciąż tęsknię. Coś, na co zapewne nie zasługuję.

— An? — pytam, pocierając dłońmi zaspane oczy.

— Nie.

Zamieram. Ten głos, ten głos... Jak bardzo mi go brakowało! Czuję woń polnych stokrotek, słyszę szum wiatru biegnącego przez pola. Ach, wolność! Tak, stanęła przede mną istna wolność, której nie miałem przez ponad trzynaście lat! Najsłodsze zwycięstwo nad szarością, beznamiętnością i uciskiem niewoli! Szkoda, iż doceniamy ją dopiero po jej utracie. A wtedy może być już za późno na odzyskanie jej. Teraz stoi przede mną moja wolność. Ma błękitne oczy, włosy koloru promieni słońca oraz nosi imię Jeanne Benoit.

— Jeanne? To naprawdę ty? — pytam ze łzami w oczach.

— Tak. — Uśmiecha się ciepło, podając mi rękę. Poświata wokół niej ma kolor zachodzącego słońca, co sprawia, iż jej uśmiech wydaje się jeszcze bardziej promienny. Przypominam sobie pełen stokrotek śmiech An. Jednak, w przeciwieństwie do Jeanne, ma on w sobie pewien chłód.

An i Jeanne są z wyglądu całkowitymi przeciwieństwami. Jedną zwę Srebrzystowłosą, drugą Złotowłosą. Oczy jednej są niczym suche, opadłe, jesienne liście, zaś drugiej niczym czyste, letnie niebo podczas słonecznego dnia. Poświata An jest światłem księżyca, a Jeanne blaskiem słońca. Włosy pierwszej są idealnie proste, zaś włosy drugiej układają się w niesforne fale. Jednakże, mimo różnic pod tym względem w środku są wprost identyczne. Sarkazm, życzliwość... i rozdwojenie jaźni. Jeanne próbowała ukryć swoją chorobę, lecz pamiętam jak dziś ten dzień, kiedy w klasie dostała ataku owej strasznej choroby... Chwilkę, klasie? Światło gaśnie, odsłaniając kawałek mej przeszłości.

Siedziałem z dwudziestoma innymi biednymi dziećmi w obdartym, zimnym pomieszczeniu. Chuderlawy nauczyciel o srogim spojrzeniu zapisywał na ścianie wszelakie wzory matematyczne. O ile pamiętam, nazywał się pan Serge Bonnet. W rozklekotanej ławce ze mną siedziała słodka Jeanne. W pewnym momencie spojrzałem na jej twarz, lecz na jej miejscu ujrzałem cielistą plamę.

Co o tym sądzisz, panno Benoit? — zapytał nauczyciel, wskazując Złotowłosą końcem kijka.

Ona wstała, zakasłała głośno, po czym oświadczyła:

Sądzę iż... wy wszyscy powinniście być martwi!

Nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, przyłożyła mi nóż, wyjęty uprzednio z rękawa, do gardła. Zamarłem, widząc przerażone spojrzenia moich przyjaciół. Do mnie cała ta sytuacja jeszcze nie dotarła.

Jeanne, odłóż ten nóż — rzekł drżącym głosem mały chłopiec z ławki obok. Po policzku spływała mu łza. Chciałem podbiec do niego i go pocieszyć, jednak wolałem nie rozcinać sobie gardła, nim nie zrobiłaby tego Jeanne.

Mimo prośby chłopca Złotowłosa przejechała ostrzem po mojej krtani. Cięcie nie było zbyt głębokie, lecz poczułem gorzki posmak kropli krwi biegnących przez mój układ oddechowy. Zacząłem krztusić się, zaś Jeanine przyłożyła mi ponownie nóż do gardła. Kilkoro dzieci zaczęło płakać. Pamiętam jeszcze, że wymruczała słowa: Mon ami reste un de mes amis, po czym wykonała drugie cięcie. Ciemność przesłoniła mi widok...

Wracam do rzeczywistości. Jeanne, miła, spokojna, wyciąga do mnie dłoń. Pozostaję jednak nieufny wobec tego gestu.

— Dlaczego tu jesteś?

— A czy to ważne? — odpowiada pytaniem na pytanie. — Chodź ze mną. Wyjdziemy stąd razem! — uśmiecha się wesoło i niewinnie.

Kręcę głową.

— Nie mogę zostawić An...

— Przecież nie znasz jej aż tak długo. — Próbuje mnie przekonać, zaś jej dłoń zaczyna się trząść. — Nie bądź głupi, zapomnij o niej. Bądź wolnym, Pierre.

— Pierre... Pierre nie jest moim imieniem! — krzyczę, uderzając pięścią w kolano. — Jeżeli jesteś Jeanne, powiedz mi, jak mam naprawdę na imię!

Poświata Jeanne zaczyna szkarłatnieć. Ona sama chowa wyciągniętą dłoń. Za chwilę zginę.

— Ale dlaczego nie zostaniesz? — proponuję, a poświata Złotowłosej powraca do pomarańczy. — Wyjdziemy stąd we trójkę, z twoją pomocą.

— Nie. Mon ami reste un de mes amis.

Jeanne podchodzi do mnie powoli, po czym przygląda się mojej twarzy, na której wypisany jest czarno na białym mój strach. Czuję znajome ostrze na gardle. W tym momencie żałuję jedynie, iż nie mogę umrzeć. Czekam na krew, która wkrótce wypełni moje płuca. Co do tego nie mogę mieć wątpliwości. Będę cierpiał, lecz nie zginę. Niestety...
Jednakże tuż przed wykonaniem cięcia nóż zaczyna płonąć. Miast poderżnąć mi gardło, pali je. Duszę się, słyszę, jak mój naskórek obraca się w popiół, czuję zapach palonego mięsa. Po chwili sama Jeanne staje się słupem niszczycielskiego ognia. Zamykam oczy, czekając na całkowite spalenie. Takowe jednak nie następuje. Jeanne zniknęła, zostawiając nóż leżący na kamiennej podłodze. Staram się złapać oddech.

— Gratuluję! — słyszę cichy, dziewczęcy głos. Nie należy on jednak do An.

— C... — chrypię, łapiąc się za mą spaloną szyję.

— Nie musisz mówić, i tak słyszę twe myśli — chichocze. — Nazywam siebie samą Agonią, lecz wy ludzie nazywacie mnie Czasem. Wystawiłam ciebie i An na próby. Ty swą przeszedłeś.

"A An?"

— Zaś An niestety nie... Spokojnie, jej dusza wciąż żyje. Lecz pokusiła się o wolność, która jeszcze nie jest jej pisana.

"Dlaczego nam to uczyniłaś?"

— Musiałam przetestować waszą lojalność wobec siebie.

"Na czym polegała próba An?"

— Nie moją rolą jest, by ci o tym powiedzieć. Mogę jedynie dodać, iż jej próba przebiegła dość łagodnie. Jej wina nie jest tak straszna jak twoja. A może i jeszcze straszniejsza? Może zapłaci za nią w innym życiu?

"Cóżem uczynił?"

— Odpowiedź musisz znaleźć sam — mruczy cicho. — Pamiętaj, że wszystkie elementy tej układanki są tuż pod twoim nosem...

Rozważam powoli jej słowa. Co pominąłem? Czego jeszcze nie odkryłem?

— Twoja Ba już wraca... — wzdycha Czas. — Przywrócę ci zdrowie. Nadchodzi pora, byście odkryli w końcu swój raj...

Servitus // Kraksa // Wattys 2016Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz