1 kwietnia
Mam chęć chodzić do szkoły. Naprawdę. I to nie żart.
Z Dorothy, Bethan i Brendonem nie chodzę na żadne lekcje, ale spotykamy się jak najczęściej.
I jestem szczęśliwy. (Mimo, że nie jestem tak blisko z Dorothy, ja chciałbym być).
Evan i Sammy zawsze mierzą mnie wzrokiem, a Dan udaje sierotę, bo nic do mnie nie ma, ale nie postawi się chłopakom. Eh
-Um, hej, Ash - podchodzi Dorothy, a ja szybko zamykam notatnik.
-Hej! Dorothy, hej! Coś się stało?
-Beth i Brendon musieli zostać w sali, a ja chciałam o coś zapytać...
-Tak? - zaczynam myśleć, o co może chodzić.
-Co ci się stało? -marszczę brwi, bo na początku nie rozumiem. - Z twarzą?
Idiota.
-Ah, to.
-Jak nie chcesz, nie mów! W niedzielę wolałam nie pytać, nie wiem... - spuszcza wzrok na ziemię.
-W porządku, w porządku. Miałem małą sprzeczkę z chłopakami. Nic nie szkodzi - zapewniam ją.
-Małą? Dobra, dobra, rozumiem. Słabo. Ale żyjesz, najważniejsze.
Uśmiecham się i kiwam głową. Na tym spotkaniu całkowicie zapomniałem o tym incydencie. Nie myślałem, że dam radę.
-I Ashton... Chciałbyś może wyjść gdzieś t y l k o we d w ó j k ę? Wiesz, bez zbędnych przyjaciół? -pyta i lekko unosi wargę, a ja stoję jak wryty. O co ona mnie właśnie zapytała? I czy ona powiedziała to w zadziorny sposób? O mój Boże?
-Ee...
-Prima aprilis - całuje mnie w policzek i odchodzi.
a/n przepraszam, przepraszam
następny rozdział jeszcze dzisiaj, w nagrodę za brak niedzielnego