Rozdział 50.

5.5K 519 46
                                    

Od kilku godzin siedziałam pod prowizoryczną salą operacyjną, oczekując jakichkolwiek wieści od medyka. Bałam się... Tak strasznie się bałam, że już nigdy więcej nie zobaczę Cartera, że nie usłyszę jego głosu, że nie poczuję jego ust na swoich. Jeśli jemu coś się stanie, mnie również. Byłam tym wszystkim zmęczona. Mike i rodzice wiele razy prosili, żebym wróciła do pokoju, ale nie chciałam ich słuchać. Musiałam być blisko Cartera. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że był nieprzytomny, ale nie czułam jego obecności... Brakowało mi przyjemnego ciepła, które zawsze wibrowało na skraju mojego umysłu. Kiedy tak czekałam, w tym miejscu ziała ogromna dziura, pozbawiająca mnie chęci do jakiegokolwiek funkcjonowania.
Nie zdziwiło mnie to, że to tata najczęściej przychodził pod salę. Podczas lotu do schronu wyglądał na równie przejętego, co ja. Być może obwiniał się za stan Cartera. Kretyn musiał własną piersią osłonić mojego ojca i choć to było głupie, dziękowałam mu w duchu.
Oparłam głowę o chłodne szkło i na chwilę przymknęłam oczy. Zmęczenie powoli wygrywało nierówną walkę z uporem, ale szybko otrzeźwiałam, kiedy w drzwiach sali stanął Saen, medyk ubrany w biały kitel. Zerwałam się na równe nogi, a mężczyzna skłonił się lekko.
- Pani, powinnaś to zobaczyć - odezwał się przyjemnie niskim głosem i gestem ręki wskazał mi wnętrze pomieszczenia.
Przełknęłam ślinę, wchodząc do środka na miękkich nogach. Momentalnie poczułam zapach Cartera, który otoczył mnie ze wszystkich stron, ale jego samego nigdzie nie było.
- Przewieźliśmy go do jednaj z sali szpitalnych- oświadczył. Musiałam wyglądać koszmarnie, skoro tak łatwo odgadł moje emocje.
Usiadłam na niskim obrotowym krzesełku, a kiedy Sean zajął miejsce naprzeciwko mnie, odważyłam się zadać pytanie, które od samego początku cisnęło mi się na usta.
- Wyleczy się?
Mężczyzna przeczesał krótkie brązowe włosy i spojrzał na mnie ze współczuciem, ale też ciepłem majaczącym w piwnych oczach.
- Ma silny organizm, nie musisz się o to martwić. Kilka dni, a może nawet godzin i będzie w stanie chodzić - odpowiedział z uśmiechem. - Jednak jest coś, co powinnaś zobaczyć.
Sięgnął do jednej z wielu sterylnie białych szafek stojących przy ścianie i podał mi metalową miseczkę. Marszcząc brwi, przyjrzałam się jej zawartości, na którą składało się osiem owalnych naboi z dziwnie płaskimi czubkami. Były dość małe, jak na pociski, które miały przebijać pancerz dragonów.
- To nie jest całość - oświadczył Sean, odwracając moją uwagę od pocisków. Wyciągnął jeden z nich i przez chwilę obracał go w palcach. - W każdej z ran znajdował się odłamek srebra i kilka mniejszych z nieznanego mi metalu. Odnoszę dziwne przeczucie, że te kule miały ściśle określone przeznaczenie.
- Wykonano je specjalnie dla nas? - zdziwiłam się.
- W rzeczy samej. Podejrzewam, że srebro znajdowało się tuż pod warstwą nowego metalu, a po przebiciu skóry, odłamki zostawały w niej - wyjaśnił, a ja w konsternacji zmarszczyłam brwi.
- Powolna śmierć - mruknęłam pod nosem.
- Jeśli nie ma nikogo w pobliżu, będzie długa i bolesna - dodał, przeczesując ręką ciemne włosy. - Jest jeszcze jedna sprawa, która nie daje mi spokoju...
- Co masz na myśli? - dopytywałam, skłaniając go do podjęcia tematu.
- Ten metal... Ech, nie mam pojęcia, co to jest, ale jest na tyle twarde, że przebija nasz pancerz.
Sean wyglądał na przejętego. Cóż, nie dziwiłam mu się. Do tej pory żyliśmy w przekonaniu, że ludzka broń nie jest w stanie nas skrzywdzić. W ZOO dostałam kulkę, ale tamta w całości była wykonana ze srebra, a Pies, który mnie postrzelił, stał blisko. Nad tym pracowali w ośrodkach? Nad bronią, która może nas powybijać?
Warknęłam pod nosem na swoją własną bezsilność. Nic nie mogłam zrobić! Nie miałam kontroli nad HNŚ, a wiele przemawiało za tym, że wkrótce jeszcze się pokażą.
- Mogę go zobaczyć? - zapytałam, podnosząc wzrok na Seana. Myślenie nie przynosiło efektów, a Carter mnie potrzebował.
- Sądzę, że to dobry pomysł - odpowiedział medyk, podnosząc się ze stołka. Podałam mu miseczkę ze zmodyfikowanymi nabojami, a on odłożył ją na szafkę i uniósł jeden kącik ust. - Postaram się dowiedzieć, co to za metal.
- Dziękuję, Sean.
- Nie ma za co, pani, to moja praca. - Skinął głową i otworzył przede mną drzwi.
Po wyjściu na korytarz od razu skierowałam się do sali szpitalnej. Wciąż czułam niepokojącą pustkę w głowie - Carter musiał być naprawdę osłabiony. Jak mogłam mu pomóc? Jedyne co przychodziło mi do głowy, to po prostu zostać przy nim, dopóki się nie obudzi. Co innego miałam zrobić? Wzięłam drżący oddech i obiecałam sobie, że będę silna, po czym weszłam do niewielkiego pomieszczenia. Znajdowało się w nim jedynie łóżko i szafka, na której stała szklana z mętną cieczą.
Sparaliżowana strachem wpatrywałam się w Cartera, który po prostu tam leżał. Taki cichy, nieobecny... Gdyby nie powolny ruch klatki piersiowej, można by było pomyśleć, że on...
Westchnęłam pod nosem i na miękkich nogach podeszłam do niego. Usiadłam na skraju łóżka i chwyciłam go za rękę, splatając nasze palce. Biała kołdra zakrywała go od pasa w dół, dzięki czemu widziałam jego nienaturalnie bladą, zimną w dotyku skórę. Włosy straciły rudawy poblask, a twarz wydawała się o wiele surowsza, zmęczona.
- Tak mi przykro - szepnęłam cicho.
Zrzuciłam buty i wpełzłam pod cienką kołdrę, układając głowę na jego piersi. Mimo że na jednoosobowym łóżku nie było zbyt wiele miejsca, nie zamierzałam go zostawić. Powolnymi ruchami kreśliłam bezkształtne wzory na jego skórze, jakby w jakiś sposób mogło to pomóc. Poczułam, kiedy jego serce nieznacznie przyśpieszyło rytm, a mnie ogarnęło nagłe zmęczenie. Moja ręka opadła na jego pierś, a oczy po prostu zamknęły się. Prześpię się tylko chwilę...

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now