Rozdział 10.

8.5K 956 42
                                    

- Wiesz, co się dzieje z Marisą? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Wiedziałam, że prosząc go o pomoc, tylko daję za wygraną, ale tu nie chodzi o moją dumę tylko o życie Marisy.
- Widzisz? O ile byłoby prościej, gdybyś od razu ze mną porozmawiała? - powiedział z triumfalnym uśmiechem.
- Możesz po prostu powiedzieć mi, co się z nią dzieje? - poprosiłam.
- Może... chodźmy gdzieś indziej. Ściany mają uszy - mruknął, prawie niezauważalnie wskazując na Loren.
- Biblioteka - rzuciłam krótko i pociągnęłam go za rękę przez korytarz.
Szybko przeszliśmy do pomieszczenia wypełnionego odurzającym zapachem starego papieru. Skierowałam się do działu z kryminałami. To będzie najbardziej oczywiste. Często wybierałam właśnie te książki.
- Co się z nią dzieje? - syknęłam, przeglądając tytuły na grzbietach książek.
- To naturalny proces u każdego wysłannika śmierci. W ten sposób odsiewa się ziarna od plew. Słabi zabiją się, a ci silni będą zwiastować śmierć - wyjaśnił, a ja przetwarzałam te informacje.
- Czyli... - zaczęłam ostrożnie. - Wizje mają doprowadzić ich do szaleństwa. Słaby umysł wybierze samobójstwo, a ktoś o stalowych nerwach wytrzyma, tak?
Jak mogłam tego nie pamiętać? Tata przez kilka lat wprowadzał mnie w świat nadnaturalnych, mówił o zdolnościach, wyglądzie i historii każdej z ras, a ja tak po prostu zapomniałam?
- Muszę powiedzieć to Marisie. W końcu to o nią chodzi - rzuciłam i jak burza wypadłam z biblioteki.
- Dziękuję nie zaszkodziłoby - mruknął nadąsany Carter, ale nie zamierzałam się wracać. Marisa potrzebowała mnie bardziej. Wjechałam na trzecie piętro i truchtem pokonywałam kolejne metry korytarza. 10, 11... 15. Zastukałam do drzwi jej pokoju i czekałam na odpowiedź.
- Mariso?! To ja, Raven! Otwórz, wiem, co się dzieje - powiedziałam głośniej, by mnie usłyszała.
Kiedy nie odpowiedziała, zapukałam mocniej. I znowu nic. Przez gruby metal słyszałam jej serce, ale biło za wolno.
- Mariso! - ryknęłam, uderzając pięściami w drzwi.
Na pełnych obrotach popędziłam do windy.
- Szybciej! - powtarzałam gorączkowo. Ona mogła umrzeć! Wjechałam na czwarte piętro, a drzwi ani drgnęły.
- Pierdolę to! - mruknęłam i wbiłam pazury i niewielką szparę między segmentami drzwi. Kiedy uchyliły się, zawył alarm. Ogłuszające piski wypełniały niewielką przestrzeń windy. Coraz bardziej sfrustrowana rozchylałam metal o kolejne centymetry. To nie chodziło o mnie, chodziło o moją przyjaciółkę! W głośnych pomrukiem rozchyliłam drzwi do końca.
Z prędkością błyskawicy wpadłam do gabinetu Harriet. Razem z nią w pokoju był jakiś mężczyzna, ale miałam to gdzieś. Obchodziło mnie jedynie życie Marisy.
- Musisz mi pomóc! - jęknęłam, ciągnąc ją za rękę.
- Jak się tu dostałaś?! - zapytał zdenerwowany mężczyzna, ale zignorowałam go.
- Marisa chce się zabić! Proszę, chodź!
Harriet zerwała się z miejsca i po chwili biegła już za mną.
- Nosze! Przygotujcie kroplówki i bandaże! - krzyknęła po drodze do grupki pielęgniarzy.
Winda zjechała na odpowiednie piętro, a w sekundę, która mogła być wiecznością, dopadłam do jej pokoju.
W przeciwieństwie do mnie Harriet była opanowana. Od tej pory wszystko działo się w zwolnionym tempie. Karta magnetyczna otworzyła drzwi z cichym kliknięciem, a po chwili do moich nozdrzy napłynęła obezwładniająca woń krwi.
Marisa leżała na łóżku, a z jej przedramienia płynęła szkarłatna ciecz, która powiększała kałużę na białej podłodze.
Stałam jak zaklęta niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Serce dziewczyny walczyło o kolejne uderzenie, a najgorszym uczuciem było słyszeć tylko ten dźwięk. Wszystkie krzyki, ruchy lekarzy krzątających się obok Marisy, po prostu zostały wyciszone. Dane mi było słyszeć tylko jej serce. Powolne bicie.
- Uratuj ją - szepnęłam do Harriet.
Z determinacją w oczach skinęła głową i ruszyła za karawaną lekarzy z umierającą Marisą na czele.
- Pójdziesz ze mną! - warknął ostro jakiś Pies i złapał mnie za ramię.
- Puść mnie! - syknęłam, ale on nawet nie słuchał. Szarpnął mnie w stronę windy i po raz drugi znalazłam się na pierwszym piętrze.

~•~

I znów wylądowałam w izolatce. Jak się okazało... Zniszczenie windy, by ratować przyjaciółkę jest "czynem karalnym". Oczywiście musiałam nawrzeszczeć na szefa ochrony, że ludzkie życie jest cenniejsze od stalowego pudełka na linkach, ale gdzie tam! Oprócz dwóch dni w izolatce zostałam spoliczkowana za "podnoszenie głosu" i "sarkastyczne odzywki" względem "wyższego oficera wojskowego". Oczywiście mądra ja nie mogła się zamknąć, tylko wygłosiła nieprzychylny komentarz typu: "skoro taki ważny, to jakim cudem skończył na pilnowaniu dzieciaków, by nie zrobiły sobie krzywdy" i ponownie dostałam w twarz.
Mogłam podziękować genom za możliwość szybkiego leczenia. W przeciwnym wypadku miałabym ciekawy malunek kolorystyczny na policzkach.
O dziwo po godzinie nie dostałam ani jednego ataku paniki. Dziwnym trafem nie przeszkadzała mi zamknięta przestrzeń. Ba! Cieszyłam się, że mogę pobyć w ciszy i spokoju, a gdy nudziła mi się ciemność, tworzyłam wiązkę ognia i formowałam ją w różne kształty.
Jedyna wada takiego siedzenia jest taka, że myśli mają wielkie pole do popisu. Wracałam pamięcią do ostatnich wydarzeń, co zwykle kończyło się płaczem. Kolejny minus mojej sytuacji? Brak posiłków, a ostatnio jadłam dwa dni wcześniej. Kolejny dzień o pustym żołądku nie brzmiał zachęcająco.
Najgorsze było to, że nie wiedziałam, co się dzieje z Marisą. Oczekuj najlepszego, bądź przygotowany na najgorsze. I tego się trzymałam.
Po kolejnych godzinach w samotności zaczęłam śpiewać.

Be-be-be careful making wishes in the dark
Can't be sure when they've hit their mark
Besides in the mean-meantime I'm just dreaming of tearing you apart
I'm in the de-details with the devil
So now the world can never get me on my level
I just got to get you out of the cage
I'm a young lovers rage
Gonna need a spark to ignite

My songs know what you did in the dark

So light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
I'm on fire
So light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
I'm on fire

Oooooooooh, ooooh, ooo
In the dark dark
Oooooooooh, ooooh, ooo
In the dark dark

All the writers keep writing what they write
Somewhere another pretty vein just dies
I've got the scars from tomorrow and I wish you could see
That you're the antidote to everything except for me
A constellation of tears on your lashes
Burn everything you love
Then burn the ashes
In the end everything collides
My childhood spat back the monster that you see

My songs know what you did in the dark

So light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
I'm on fire
So light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
I'm on fire

Oooooooooh, ooooh, ooo
In the dark
Oooooooooh, ooooh, ooo
In the dark

My songs know what you did in the dark
My songs know what you did in the dark

So light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
I'm on fire
So light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
Light 'em up, up, up
I'm on fire

Oooooooooh, ooooh, ooo
In the dark
Oooooooooh, ooooh, ooo
In the dark
Oooooooooh, ooooh, ooo*

Idealne do mojego stanu. Kiedy przestałam przejmować się czymkolwiek innym, darłam się na całe gardło. Przecież i tak nikt mnie nie usłyszy...

* piosenka Fall out boy - My Songs Know What You Did In The Dark

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam znowu! Brakuje mi waszych komów ludzie! Odzywajcie się!

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz