Rozdział 23.

7.8K 845 21
                                    

Wiedział to tak dobrze jak ja. Nawet nie próbował mnie przekonywać. Westchnął ciężko, musnął moje wargi swoimi i wyszedł z pokoju. Skorzystałam z chwili i przejrzałam zawartość laptopa. Po za kolejnymi zestawieniami kosztów, nie znalazłam nic wartościowego. Zamknęłam komputer i zeszłam na dół do reszty. Weszłam do salonu i zastałam całkiem uroczy obrazek. Marisa leżała na kanapie oparta o Scotta, a Carter rozciągnął się na podłodze. Widząc przyjaciół pogrążonych we śnie, zastanowiłam się, ile czasu spędziłam w tamtym gabinecie. Sądząc po ciemności, która opanowała pokój, mimo otwartych okien, całkiem sporo. Usiadłam na parapecie i przez chwilę rozkoszowałam się chłodnym jesiennym powietrzem. W tym momencie nie było żadnych zmartwień, problemów, żadnych niewiadomych, żadnego smutku czy złości.
Znów spojrzałam na śpiącą grupkę i mimowolnie się uśmiechnęłam. Nagle mój wzrok przyciągnęła kartka, która leżała na stoliku. Jak najciszej przestąpiłam nad Carterem, chwyciłam papier i skierowałam się do sąsiedniego pomieszczenia. W kuchni dominowały jasne barwy, przez co była wyjątkowo przestronna. Miała pełne wyposażenie i mogłabym pomyśleć, że dziś rano pewne małżeństwo piło kawę przy wyspie kuchennej, a ich córka szykowała się do szkoły. Mąż pocałował kobietę na pożegnanie i wyszedł do pracy. Dziewczynka z różowym plecakiem popędziła do autobusu i spędziła sześć następnych godzin w klasie. Tym czasem jej matka szykowała obiad i przeprowadziła niewielkie porządki.
Przysiadłam na podłodze, odpędzając tę wizję i przyjrzałam się treści liścika.

Prawda została w ośrodku

Jedno zdanie stało się kolejną niewiadomą w tych pokręconych zdarzeniach. Westchnęłam, przecierając powieki.
- Za dużo... - mruknęłam pod nosem.
Otworzyłam oczy w chwili, gdy wyrósł przede mną pies. Kundel zaskomlał cicho i otarł mokry nos o moją rękę.
- Całkiem o tobie zapomniałam - szepnęłam do niego, choć wiedziałam, że mnie nie rozumie, i podrapałam go za uchem. Oparł ciężki pysk na moim kolanie i spojrzał na mnie tymi swoimi szarymi oczami, w których dostrzegłam błysk inteligencji. - Nie wiem, co by się z nami stało, gdyby nie ty.
Jeszcze raz spojrzałam na liścik i podjęłam głupi krok. Postanowiłam lecieć do ZOO. To mogłoby być samobójstwem, ale pchała mnie ciekawość i... nadzieja, że znajdę tam odpowiedzi. Nie zastanawiając się dłużej, zsunęłam z siebie ubrania i przystąpiłam do przemiany. Z uśmiechem przyjęłam mrowienie skóry i lekki ból przy uwalnianiu skrzydeł.
- Niedługo wrócę - szepnęłam do kundla i wyszłam przez okno, by przemienić się w prawdziwą smoczycę. Niemal widziałam, jak pięciometrowa bestia wzbija się w powietrze, a jej szkarłatne łuski błyszczą w bladym świetle księżyca. Mogę dowolnie zmieniać swój rozmiar, od smoka wielkości sporego psa po stworzenie masy Godzilli, ale waga będzie mnie spowalniać.
Odbiłam się od ziemi i już po chwili leciałam ponad miastem. Z góry obserwowałam magiczny spektakl świateł i budowli. Jak człowiek mógł stworzyć coś tak pięknego? Obok mnie pojawiła się sowa o gęstym śnieżnobiałym upierzeniu. Wydała z siebie serię pisków, na co odpowiedziałam jej pomrukiem. Odważnie podleciała bliżej, by po chwili pikować w dół. Podążyłam za nią i przyciągnęłam skrzydła do siebie, obracają się wokół własnej osi. Pęd powietrza muskał moje łuski, a światła stawały się coraz większe. W tej samej chwili, jakieś dwadzieścia metrów nad ziemią, napięliśmy membrany skrzydeł i wznieśliśmy się do góry. Ptak pisnął radośnie i poszybował przed siebie. Zaśmiałam się, co przypominało gardłowe mruknięcia. Nawet zwierzęta czasem potrzebują towarzystwo innej istoty...
Kierując się wewnętrznym kompasem, wybrałam odpowiednią drogę i pędziłam tak szybko, jak tylko mogłam.
Szybowałam ponad linią chmur, co pozwalało mi pozostać niezauważoną. Po dwóch godzinach szaleńczego lotu pod sobą zobaczyłam niczym nieprzerwane morze drzew, a po chwili poczułam woń spalenizny. To był mój wyznacznik. Wylądowałam kilka minut później przy ruinach ośrodka, z których wciąż ulatniał się dym. Pozostałam przy połowicznej przemianie i postanowiłam się rozejrzeć. Odnalazłam resztki placu i musiałam przyznać, że zachował się w całkiem dobrym stanie. Ściany stołówki nawet nie drgnęły, czego nie możne powiedzieć o pozostałych piętrach. Kiedy weszłam do pomieszczenia oświetlonego przez światło księżyca, zalała mnie fala smutku. Tu spędziłam ostatnie trzy lata życia. Siła wybuchu porozrzucała stoliki pod ściany, a płytki odkrywały nagi beton, ale najgorsza, najbardziej dołująca była ta... cisza, która jakby wysysała wszelakie dźwięki. Przez sekundę oczami wyobraźni zobaczyłam, jak to wyglądało wcześniej. Rażące świetlówki, białe stoliki rozstawione po całej sali, bufet z parującym jedzeniem i odgłosy poszczególnych rozmów. Teraz to miejsce było martwe.
Przeszłam na korytarz i siłą otworzyłam metalowe drzwi windy. Zsunęłam się po rozerwanych kablach na pierwszy poziom pod ziemią. Korytarz skrywał się w nieprzeniknionej ciemności, a jedynym dźwiękiem były iskrzące się kable po zniszczonej elektryce.
Kolejne piętro wyglądało podobnie. Strach poczułam na piętrze minus trzecim. Przed oczami momentalnie zobaczyłam Mię, by po chwili poczuć zapach krwi... mojej własnej i Loren. Nie odważyłam się nawet spojrzeć w stronę tamtego pomieszczenia. Przyspieszyłam i chwilę później, która mogła być wiecznością, znalazłam się na końcu korytarza.
- Jakie licho mnie tu przywiało? - mruknęłam do siebie, a mój głos zabrzmiał tak obco pośród ciszy. Pchnęłam ostatnie drzwi, które ustąpiły z lekkim oporem. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam coś na kształt pokoju przesłuchań. Na środku stał metalowy stolik, a przeciwległą ścianę zajmowało - jak się domyślałam - lustro weneckie, a obok niego pojedyncze drzwi. Weszłam do przyległego pomieszczenia i od razu skierowałam się do rzędu szafek. Otworzyłam pierwszą lepszą, a moim oczom ukazał się szereg opisanych teczek. Większość imion nie rozpoznałam, do czasu...
- Mia? - mruknęłam do siebie. Wyciągnęłam plik kartek, zabierając się za lekturę.
Z zapisków wywnioskowałam, że Mia była szantażowana. Grozili, że zabiją jej rodzinę, która rzekomo jest zamknięta w ZOO. Kiedy to nie działało, zaczęli prać jej mózg, wmawiając, że ośrodek jest jedynym ratunkiem dla takich jak ona.
- Co za szuje! - warknęłam wściekle.
Mia nie była sobą, nie wiedziała, co robi. Chyba zalazłam to, czego szukałam. W ekspresowym tempie znalazłam się na zewnątrz. Przysiadłam na gałęzi jednego z drzew i wreszcie wzięłam głęboki oddech. Nie wiedziałam, że mogę smucić się z powodu miejsca, w którym byłam przetrzymywana wbrew własnej woli. Jednak tu spędziłam trzy lata życia, które zostały zrównane z ziemią wraz z tym budynkiem.
Zeskoczyłam na ziemię, kiedy poczułam nieznany mi zapach. Dziwna mieszanka owoców i mokrej ziemi zawirowała wokół mnie, powodując lekkie zawroty głowy. Dziwny gaz działał bardzo szybko. Już po chwili opadłam na kolana z uczuciem słabości. Mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, przez co leżałam na prawym boku, zwrócona twarzą do lasu. Powieki zaczęły mi ciążyć, kiedy wśród drzew zobaczyłam ciemną sylwetkę i przeszywające duszę, świecące bielą oczy. Zmusiłam się do podniesienia głowy, ale nie zdołałam utrzymać jej w tej pozycji dłużej niż kilka sekund. Mimo całej tej sytuacji, nie czułam strachu, a raczej... ciekawość.
Zanim całkiem straciłam przytomność, dostrzegłam błysk uśmiechu napastnika.

~~~~~~~~~~~

Znów reklamy...
Chciałabym was przeprosić za to, że nie odpowiadam na komentarze czy wiadomości na tablicy. Ostatnio korzystam z pakietu, a rozdziały piszę na komputerze. Jak to wiadomo, wykupiony pakiet internetowy ma tendencję do zamulania...
Zareklamowane opowiadania na pewno przeczytam, ale nie w najbliższym czasie. To samo tyczy się recenzji.

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz