Fabuła - początek

4.6K 443 118
                                    

Właściwie fabuła to temat rzeka (Powtarzam się? Możliwe, dawno mnie tutaj nie było). Ale, czy jest złoty środek, pentelka, guziczek, który sprawi, że jeden początek będzie lepszy od drugiego? I tak, i nie. Nie ma złotego środka, ale jest jedna, podstawowa zasada: początek opowieści musi zaciekawić. Tak, podkreślę to i pogrubię: ZACIEKAWIĆ! To jest podstawowa rola tej części opowieści, a to w jaki sposób to osiągniemy, jest nieistotne.

Jak już wcześniej wspominałam opowieść zaczyna się w momencie zmiany, a jeśli chodzi o sam początek, to w stosunku do tej zmiany może się znajdować w trzech miejscach: tuż przed zmianą, w trakcie lub tuż po zmianie. Jak każdy wie zmiana to element istotny, by zacząć. Może to być odkrycie magicznych zdolności, przeprowadzka, nowa szkoła, ale można również zacząć od czegoś mniej istotnego, jak na przykład: nowi sąsiedzi, konkurs przybijania piątek, czy odkrycie, że chłopakowi śmierdzą skarpetki. Ten bodziec jest bardzo istotny, by zacząć  (zmiana, nie skarpetki!).

To teraz powiem o tym, co mnie nuży w początkach. Dajmy na to zaczynam czytać książkę i na pierwszych dziesięciu stronach narrator opisuje mi miejsce akcji, a na kolejnych dwudziestu opowiada o cechach bohaterów. Cudownie! Po prostu rozpływam się w zachwytach! Otóż, nie!

Znając mnie (a znam się od urodzenia, więc dłużej się nie da) w przytoczonej sytuacji postąpię:

a) przerzucę pierwsze strony, chcąc znaleźć coś ciekawszego;

b) zamknę książkę raz na zawsze i sięgnę po inną.

Dlatego tak ważny jest początek dynamiczny. W tym momencie czytelnik nie potrzebuje dokładnych tłumaczeń, wywodów filozoficznych, czasem nawet opis postaci jest tu zbędny (na to przyjdzie czas później). Ważna jest akcja! Teraz, tu, w tym momencie, pokaż co masz najlepszego (nie dosłownie).

Przytoczę Wam proste porównanie (nie jest to idealny przykład, bo układany na szybko):

Opisowy początek:

"Jestem Noemi. Moja rodzinna to istny poligon wojenny. Mama, ja i czterech braci, z których każdy zawsze ma coś istotnego do powiedzenia w mojej kwestii. Wszyscy jesteśmy rudzi, co zdaje się być cechą dziedziczną. Ja, tak samo jak moja mama, odziedziczyłam zielone oczy, ale moi bracia mają brązowe tęczówki z jaśniejszymi refleksami. Bladzi i piegowaci, tutaj wszyscy jak jeden mąż, jednako. A do tego jestem najmłodsza, najchudsza, najsłabsza i jako jednym przedstawicielka płci pięknej młodego pokolenia praktycznie nie mam prawa głosu w tym domu. Ojca prawie nie widujemy, ale to nie sprawia, że go nie ma. Po prostu pracuje. Wiecznie. Jakbym miała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio z nim rozmawiałam, to strzelałabym w ciemno, że w święta.

Odkąd pamiętam nie znam świata poza jedną, wielką dziurą, w której się urodziłam. Każdy zna tu każdego i każdy o każdym wszystko wie, dlatego nie zdziwiłam się specjalnie, gdy sąsiadka zapytała mnie, co to za chłopak, z którym się teraz spotykam. Jej mina wróżyła więcej złego niż dobrego, a fakt, że niedawno rozstałam się z jej ulubieńcem - Jakubem Czernym, wynosił mnie na sam szczyt jej czarnej listy. I w dodatku musiała zapytać mnie o NIEGO. Pal licho, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie go widziała albo skąd o nim wiedziała. Może jej diabelski kot, to szatańskie stworzenie, jej podpowiedziało.

Ale na samo JEGO wspomnienie białka ścięły mi się podskórnie. To nic. Oddychać. Pobierać tlen i z czasem wypuszczać. Nie za szybko. Nie za wolno. Miarowo. Musiałam jej jak najspokojniej w świecie wytłumaczyć, że to mój bardzo daleki kuzyn, o którego istnieniu zapewne nie mogła wiedzieć. Choć to nieprawda. Nie łączą nas więzy krwi, ani żadne inne pokrewieństwo. Jest kimś kogo wolałabym nie posiadać i być normalna. To mój Strażnik, Strażnik Snów"

Dobra, wyobraźcie sobie, że taka narracja występuje przez pierwsze trzy strony tekstu (tylko nie te komórkowe, a normalne), mi się nie chciało aż tak długo pisać i Was zanudzać. A i tak zastanawiam się ile osób z Was przewinęło ten tekst... Dobra, a teraz, w bardziej ożywiony sposób:

"- Noemi, Noemi, poczekaj! - usłyszałam głos sąsiadki i obróciłam się z wymalowanym uśmiechem na ustach. Mam nadzieję wiarygodnym.

- Pani Kowalik, jak miło panią widz...

- Nie ściemniaj mi tu! - krzyknęła starucha, a mój uśmiech spłynął z twarzy niczym farba. - Widziałam cię z tym chłopakiem. Tym, tym, czarnym i jakimś takim niedogolonym. - Skrzywiła się ostentacyjnie. - Dopiero co rozstałaś się z chłopaczkiem od Czernych, a już przyprowadziłaś sobie nowego! Wstydź się!

Poczułam jak w środku mnie coś się gotuje, ale starałam się zachować jak najbardziej neutralny wyraz twarzy. Typ kobiety na głos wypowiadającej głos ludu... W każdej dupnej wiosce znajdzie się taka osoba, która z zapartym tchem śledzi poczynania sąsiadów.

- Proszę Pani, Marcin to kuzyn cioteczny mojego stryjka. - Uśmiechnęłam się słodko. - To tylko rodzina.

Brwi Kowalikowej ściągnęły się, gdy roztrząsała to pokrewieństwo, ale w końcu na jej twarzy zagościł wyraz satysfakcji. Wiedza... o cudzym życiu... najlepiej z pierwszej ręki. Tak. To coś, co najbardziej ją cieszyło.

- Widać się pomyliłam - mruknęła, obróciła się na pięcie i odeszła.

- Nie po raz pierwszy... - Na szczęście mnie już nie słyszała.

W końcu udało mi się otworzyć zardzewiałą bramkę i na odchodnym trzasnęłam nią z hukiem. Ale Marcin to nie kuzyn, nie stryjek, nie brat i nikt z kim łączyłyby mnie jakiekolwiek więzy krwi. Niestety. Chyba wolałabym, żeby tak było, ale nie. Jest kimś kto trzyma mnie w ryzach, jest moim Strażnikiem, Strażnikiem Snów."

Dobra, bez komentarza jeśli chodzi o treść, bo to tylko demonstracja, która miała wam pokazać, że o wiele ciekawsze jest zaczęcie od akcji, działania, niż suchej narracji. Może mi nie dało się tego w pełni zobrazować, bo wykorzystałam narrację pierwszoosobową, a ta jest dość lekka... No, ale, chyba łapiecie.

Tak ludzie oko jest skonstruowana (uwaga, to nie jest wiedza naukowa), że o wiele łatwiej przyjmuję dawkę tekstu okraszoną dialogami niż jeden wielgachny akapit, którego końca trzeba szukać na kolejnych stronach. Oczywiście jej kwestie rodzinne zostałyby wprowadzone później, stopniowo, ale początek nie wymaga wszystkich informacji na srebrnej tacy. Sama zmiana jest tu wystarczającym bodźcem, by sięgnąć dalej (w tym momencie mam na myśli Strażnika, który nie wiemy po cóż istnieje i po cóż zajmuje się naszą bohaterką).

Tak naprawdę im więcej faktów jesteśmy w stanie pokazać w dialogach, czy poprzez akcję, tym lepiej. I ta zasada akurat nie obowiązuje samego wstępu opowiadania, ale całej opowieści.

PS: Korzystajcie z tego tekstu w ograniczonej ilości, nadmiar szkodzi. To wcale nie jest żelazna reguła, tylko moje polemizowanie.

Tak się (nie) robi! PoradnikWhere stories live. Discover now