× I ×

6.6K 339 146
                                    

Zauważyłam, że aktor grający tatę Stilesa występuje również w filmie "Iron Man III" :)

*****

× Beacon Hills, wrzesień, 2014 rok ×

Budzik zadzwonił kilka minut po siódmej. Przetarłam zaspane oczy i podźwignęłam się do pozycji siedzącej. Przeciągnęłam się i spojrzałam przez okno. Pogoda zapowiadała się na bezwietrzną i suchą, lecz chłodną. Przygotowałam ubrania i weszłam pod prysznic. Dwadzieścia minut później byłam już na dole. Steve przygotował mi moje ulubione płatki śniadaniowe, a sam biegał po domu i zbierał swoje rzeczy. Jadłam obserwując go. Był to komiczny widok, gdyż wujek miał na sobie jedną skarpetkę i źle zapiętą koszulę. Gdy skończyłam, umyłam miskę i podeszłam do lustra. Miałam na sobie skórzane, przylegające spodnie, zwiewną, srebrną koszulkę i czarną, krótką kurtkę. Koniecznie z kieszeniami, bo moje ręce były bez przerwy zimne i tam je chowałam, a nie lubiłam rękawiczek. Były dla mnie niepraktyczne.
Włosy miałam rozpuszczone, sięgały mi łopatek. Oczy podkreśliłam tuszem, wydawały się większe i bardziej brązowe. Przeczesałam palcami kosmyki. Westchnęłam.
- To będzie długi dzień - szepnęłam do siebie. Włożyłam szare botki na obcasie i zarzuciłam torbę na ramię. Steve, ubrany względnie normalnie, wziął klucze z szafki. Wyszliśmy i po zamknięciu domu zapakowaliśmy się do auta. Nie spieszyliśmy się, bo na pierwszej lekcji mieliśmy iść do dyrektora.
- Jak się czujesz w pierwszy dzień szkoły? - zapytał Steve.
- Tak jak za każdym razem. Wyluzowana, spokojna i obojętna - odparłam, uśmiechając się. Miałam już tyle "pierwszych razów", że przestało to być dla mnie czymś stresującym. Poza tym, i tak za jakiś czas już nas tu nie będzie.
Zajechaliśmy pod budynek. Był niski i rozległy, widziałam stąd boisko. Parking zapełniono samochodami i motocyklami i ciężko było znaleźć miejsce, na którym można było postawić auto. Wysiadłam i wyjęłam z torby słuchawki, założyłam jedną i puściłam pierwszy utwór z mojej empetrójki.
Weszliśmy do środka i skierowaliśmy się do pokoju dyrektora. Korytarz był szeroki, po obu stronach stały szafki. W pewnym momencie po lewej zza zakrętu wyłoniły się schody, a po prawej było wejście na część sportową szkoły. Poszliśmy dalej i znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu. Ukazały się gabinety psychologa, pielęgniarki i dyrektora. Z ostatniego wyszła sekretarka.
- Poczekajcie chwilę, dyrektor zaraz was przyjmie - powiedziała i wróciła do pokoju. Steve usiadł na ławce, a ja zaczęłam przechadzać się.
Na ścianach wisiały plakaty i zdjęcia ludzi z różnych roczników. Beacon Hills High School słynęło z silnej drużyny lacrosse i zdjęcia jej członków były najliczniejsze. Zerknęłam na najnowsze. Sami chłopcy, w większości o pospolitym wyglądzie. Tylko kilkoro było wartych uwagi. Dwóch stało objętych, obok nich trzeci, jakby byli dobrymi znajomymi. Spojrzałam na podpis. "Scott McCall, Stiles Stilinski, Isaac Lahey". Pomyślałam, że ten Stiles na pewno jest rezerwowy, ciężko byłoby mu grać z tak wątłą budową. Po jego minie było widać, że ma coś nie tak z głową. Scott wydawał się sympatyczny, zaś Isaac - miły, ale zdystansowany.
- Proszę wejść - usłyszałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Steve czeka na mnie przy drzwiach. Weszłam za nim do pomieszczenia. By dostać się do dyrektora, trzeba było przejść przez biuro sekretarki.
Oboje weszliśmy i usiedliśmy na krzesłach. Wujek podał rękę dyrektorowi, a ja zrobiłam to zaraz po nim.
- Nazywam się Steven Nash, a to jest moja siostrzenica, Marie Parker. Jestem jej prawnym opiekunem.
- Pochodzi pan stąd, prawda? Kojarzę pana nazwisko, tak samo jak twoje, moja droga. Uczył się tu pan wraz z jej rodzicami?
- Tak. Richard Parker i Angelina Johnson. Zostali małżeństwem zaraz po ukończeniu szkoły.
- Tak, pamiętam. Mogę wiedzieć, co się z nimi stało?
- Zginęli w wypadku samochodowym. Byłem ich jedynym krewnym. - taka była oficjalna wersja. Tak naprawdę zostali rozszarpani.
- Rozumiem... - dalej już nie słuchałam. Zaczęłam oglądać pomieszczenie i odpłynęłam myślami. Ocknęłam się, gdy dyrektor zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Proszę - powiedział, wręczając mi kilka kartek z planem lekcji, informacjami o zajęciach dodatkowych i mapą budynku. Podziękowałam.
- Mam nadzieję, że odnajdziesz się w naszej szkole. Przeczytaj dokładnie to wszystko. Postaraj się jak najszybciej zdobyć podręczniki.
Wstaliśmy. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy, kierując do samochodu. Chciałam odprowadzić Steve'a.
- Skup się na lekcjach i nie rób nic głupiego, okej? - powiedział, obejmując mnie. Ułożyłam ramiona wzdłuż jego pasa i ścisnęłam go.
- Postaram się. Dziękuję, że ze mną przyszedłeś.
Jeszcze chwilę porozmawialiśmy i wujek odjechał. Starał się o pracę na posterunku policji jako detektyw i pewnie tam właśnie pojechał. Miałam nadzieję, że zdobędzie tę posadę.
W tym momencie rozległ się dzwonek. Gdy weszłam do szkoły, zauważyłam tłum ludzi poruszających się w każdym kierunku. Gdy szłam do swojej szafki, czułam na sobie spojrzenia innych. Z przyzwyczajenia nie zwracałam na to uwagi, skupiłam się na wstukaniu kodu i włożeniu paru rzeczy do środka.
Nagle poczułam niepokojący zapach. Uniosłam głowę do góry, by wyłowić woń spośród tłumu.
Mój wzrok skierował się prosto na dwóch chłopców, patrzących na mnie i szepczących między sobą. "To ta dwójka za zdjęć", pomyślałam. Scott McCall i Isaac Lahey. To oni tak pachnieli.
Wilkołaki.
Odwróciłam się i uśmiechnęłam pod nosem, zamykając szafkę. Byłam ciekawa, czy Steve wiedział, że sprowadził nas do miasta wilków. Tak. Teraz czułam zapach wyraźniej. Było ich tu więcej.
Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Zerknęłam na plan lekcji i rozkład budynku. Miałam angielski piętro wyżej. Weszłam w tłum, starając się zniknąć chłopcom z oczu i schodami skierowałam się na górę.
W sali było już kilka osób. Usiadłam na wolnym miejscu z tyłu klasy i starałam się nie zwracać sobą uwagi, chociaż było to trudne. Wyjęłam zeszyt i długopis. Postanowiłam kupić większy, kolorowy i mieć w nim wszystkie przedmioty. Nie potrzebowałam kilku, miałam pamięć słuchową i nie musiałam dużo pisać. Zauważyłam, że na sąsiedniej ławce leży książka. Siedział przy niej jakiś chłopak. Sprawdziłam jego imię na zeszycie, którego używał.
- Cześć... Danny, możesz mi pokazać w książce w jakim momencie jesteście? - zapytałam. Posłał mi uprzejme spojrzenie i podał podręcznik, pokazując temat, który mieli przed zakończeniem roku.
Spisałam zagadnienia, szybko przeglądając zawartość książki. Większość już przerabiałam,więc rozluźniłam się. Nie miałam dużych zaległości.
Oddałam Danny'iemu książkę, uśmiechając się. Ten odwzajemnił uśmiech. Spojrzałam na zegarek - za chwilę miał zadzwonić dzwonek. Włożyłam słuchawkę do ucha i puściłam muzykę na najcichszym poziomie. Zaczęłam bazgrać po marginesie, odpływając. Nagle wyczułam, że jeden z wilków wszedł do klasy. Dyskretnie podniosłam wzrok i zauważyłam, że był to McCall. Chłopiec zerkał raz na mnie, raz na dziewczynę siedzącą po lewej. Widać było, że się znają i komunikują niewerbalnie. Miała długie, jasnorude włosy i nic więcej nie mogłam zobaczyć, bo siedziała kilka miejsc z przodu. Scott usiadł parę ławek przede mną, a miejsce za nim było wolne. Domyśliłam się, że jeden uczeń się dziś nie pojawi.
Rozległ się dzwonek. Rozsiadłam się wygodniej i wpatrzyłam w okno, ignorując uporczywy wzrok McCalla i dziewczyny. Chciałam zostać z boku, nie mieszać się do wilczych spraw. Nie dotyczą mnie. Jestem tu tylko na parę tygodni.
Do klasy weszła nauczycielka. Przedstawiła się i oznajmiła, że jest w zastępstwie za panią Blake.
Byłam ciekawa, co stało się z poprzednią nauczycielką. Biorąc pod uwagę ilość wilkołaków w tym mieście, możliwe, że jej zniknięcie miało związek ze sprawami nadprzyrodzonymi. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Pani przeczytała moje nazwisko jako ostatnie, nie zorientowawszy się, że jestem tu nowa. Z korzyścią dla mnie. Za to dowiedziałam się, że dziewczyna z przodu ma na imię Lydia Martin, a w klasie brakuje Stilinskiego, chłopca ze zdjęć.
Reszta zajęć upłynęła mi na szukaniu sal, unikaniu wilków (było jeszcze dwóch bliźniaków, którzy niezbyt kumali się z resztą) i znoszeniu ciekawskich spojrzeń i szeptów, których nie mogłam uniknąć dzięki mojemu super słuchowi ("kto, do cholery, przeprowadza się do takiego zadupia?!"). Było jeszcze ciepło, więc z lunchem przeniosłam się na podwórko. Usiadłam pod drzewem i założyłam drugą słuchawkę.
Muzyka była dla mnie czymś w rodzaju leku. Słuchałam jej ciągle, nawet na lekcjach. Dzięki podzielnej uwadze nie traciłam niczego z zajęć. Odnajdowałam w niej to, czego brakowało mi w relacjach z ludźmi. Nie lubiłam konkretnych gatunków, słuchałam wszystkiego, czego w danej chwili potrzebowałam. Dziś były to miksy różnych piosenek popowych połączonych ze sobą, tak zwane "mashupy".
Zaczęłam szkicować w zeszycie. Po kilku minutach zauważyłam, że rysunek przedstawiał drzewo z rozlegle rozrośniętymi gałęziami. Miałam wrażenie, że znajdę je w tutejszym rezerwacie.  Ufałam swojej intuicji, więc postanowiłam iść tam po lekcjach. I tak nie miałam co robić w południe.
Tak też zrobiłam. Po skończonych zajęciach wybiegłam ze szkoły. Chciałam jak najszybciej uciec od natrętnego szeptu ludzi i lustrujących spojrzeń wilków. Wyczuwali, że byłam inna: nie pachniałam człowiekiem, ale też nie byłam wilkiem. Mieli rację, ale nie zależało mi na tym, by poznali mój sekret.
Gdy kończyłam lekcje, Steve jeszcze pracował, a ja nie chciałam jechać autobusem (dużo ludzi), dlatego postanowiliśmy, że będę wracać pieszo do domu. Przynajmniej dopóki będzie jasno. Wyciągnęłam z kieszeni zwiniętą mapę Beacon Hills i znalazłam na niej szkołę. Okazało się, że rezerwat nie jest zbyt daleko. Zaczęłam iść wzdłuż ulicy i po dziesięciu minutach trafiłam do lasu. Zdjęłam słuchawki, by wsłuchać się w dźwięki. Słyszałam świergot ptaków, szelest liści i zwierzęta, żyjące w głębszej części rezerwatu. To był jeden z tych cichych dni, gdy natura korzystała z ostatnich promieni słońca. Poczułam się zrelaksowana i spokojna, jakby drzewa dały mi kryjówkę, bezpieczne schronienie. Idąc, trafiłam na ruiny jakiegoś domu. Wokół wyczułam mnóstwo różnych wilczych zapachów, nowe i te dziś poznane. Szybko stamtąd odeszłam. Nie chciałam zostać zauważona. Jedynym pocieszeniem było to, że do tej pory nie spotkałam żadnego mojego pobratymca. To znaczy, że nie wyczują mnie zbyt szybko.
Gdy doszłam do urwiska, zauważyłam, że w czasie błądzenia myślami dotarłam bardzo daleko. W oddali było widać miasto. Niesamowite uczucie i kontrast: miejska dżungla naprzeciw dzikiej naturze.
Przypomniał mi się rysunek drzewa, który wykonałam w szkole. Wyciągnęłam go i kierując się instynktem poszłam na północ. Jednocześnie w skupieniu nasłuchiwałam, bo chciałam pozostać niezauważona.
Nie mogłam znaleźć tak rozgałęzionego konaru, jednak dziwne pokłady energii skierowały mnie ku ogromnemu pniu. "Tu kiedyś ktoś wyciął ogromne drzewo", pomyślałam. Wyczułam ogromną ilość energii i mnóstwo różnych zapachów. Pochyliłam się i przesuwałam palcami po liniach na drewnie. Miało średnicę półtora metra. Wokół, w małym oddaleniu, zostały zrobione wyrwy w ziemi, z których wystawały korzenie.
"Zaraz, chwila..."
Wstałam i cofnęłam się, by mieć większy obszar widzenia. Podniosłam kartkę na wysokości pnia. Porównałam rysunek i widok. Nagle olśniło mnie.
Odwróciłam szkic. Teraz ukazał mi się pień (taki, jaki miałam przed sobą), z rozległą siecią korzeni. Zszokowana, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w moim umyśle powstał taki obraz? Wtedy pierwszy raz przyszło mi na myśl, że Beacon Hills to dziwne miasto. Opuściłam rękę w dół. Obok pnia zauważyłam drzwiczki do czegoś w rodzaju piwnicy. I to była ostatnia rzecz, jaką udało mi się odkryć.
Poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Do moich nozdrzy doleciał obcy zapach. Skarciłam się w myślach; jak mogłam pozwolić sobie na nieostrożność?
Odwróciłam się powoli. Ujrzałam mężczyznę, starszego ode mnie, ale młodszego niż Steve. Miał kruczoczarne włosy i zarost. Jego oczy świeciły na niebiesko. Wilk i na dodatek morderca.
- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytał głębokim głosem, obserwując mnie nieufnie. Spięłam się, gotowa do ucieczki. Nie bałam się wilków, jednak gdyby był to ktoś z mojego gatunku, już dawno by mnie tu nie było. Facet nie wydawał się groźny mimo koloru tęczówek. Patrzył na mnie z zaciekawieniem, nie chęcią mordu.
- Jestem tu nowa. Przepraszam, jeśli znalazłam się na pana terenie, nie wiedziałam, że jest czyiś.
- Rezerwat należy do miasta, nie do mnie. Jestem ciekaw, dlaczego znalazłaś się akurat w tym miejscu. - odparł, podchodząc do mnie. Cofnęłam się kilka kroków w tył.
- To przypadek. Sama nie wiem, dlaczego mnie tu przywiodło. Już mogę sobie iść. - powiedziałam, wycofując się. Wzrokiem znalazłam drogę między drzewami.
- Hej, spokojnie, nic ci nie zrobię. Wierzę ci, tylko zastanawia mnie twój zapach.
- A to dziwne, bo myłam się dziś. - zażartowałam, zerkając na niego. Zauważyłam, że kąciki jego ust uniosły się. Posłałam mu delikatny uśmiech i sprintem popędziłam drogą między lasami. Byłam szybka, po kilku minutach znalazłam się poza rezerwatem. Gdy upewniłam się, że jestem sama, oparłam się o drzewo i starałam złapać oddech. Zamknęłam oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że upuściłam rysunek przy pniu.

Zrobiło się ciemno. Byłam w połowie drogi do domu, gdy dostałam smsa. Steve napisał, że zaraz kończy pracę i chce, bym przyszła na komisariat. "Pewnie chce pojechać gdzieś na obiad", pomyślałam. Zerknęłam na mapę i zauważyłam, że droga zajmie mi tylko piętnaście minut. Ruszyłam, zakładając słuchawki.
Po tym czasie znalazłam się pod budynkiem komisariatu. Zauważyłam tam kilka samochodów, w tym auto Steve'a. Postanowiłam, że poczekam na niego tutaj.
Przez kilka minut krążyłam po parkingu, by nie zmarznąć. Zajrzałam przez okno do naszego pojazdu i zauważyłam, że na tylnym siedzeniu leżały jakieś książki. Gdy wyostrzyłam wzrok, zaczęłam czytać tytuły. Steve na poważnie wziął słowa dyrektora. Były to podręczniki szkolne.
Mówiłam już, że uwielbiam tego faceta?
Nagle kątem oka ujrzałam ruch przy wejściu do budynku. Zaczęłam iść w tamtą stronę, zdejmując słuchawki. Stały tam trzy osoby, mężczyźni. Wśród nich był wujek. Obok stał policjant starszy od niego. Trzecią osobą był chłopiec w mniej więcej moim wieku.
- Hej, mała - powiedział Steve, gdy stanęłam obok niego. Objął mnie i przedstawił obecnym, po czym zwrócił się do mnie.
- To jest szeryf Stilinski, mój szef - podałam mu rękę, uśmiechając się i kiwając głową.
- A to jego syn, Stiles.
Chłopiec wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami. Rozpoznałam w nim gościa ze zdjęcia. To jego nie było dziś w szkole. Gdy zaczęłam się zastanawiać, czy może mam coś na twarzy (i dlatego tak się we mnie wpatruje), ten otrząsnął się i podał mi dłoń.
- Tak, właśnie. Stiles Stilinski. - odparł, ze zdenerwowaniem potrząsając moją dłonią. Miał delikatną skórę i trzęsły mu się palce. Moja teoria dotycząca jego gry w drużynie sprawdziła się - nieczęsto bywał na boisku.
- Stiles? Takie imię w ogóle istnieje? - zapytałam, patrząc raz na szeryfa, raz na chłopca. Moje brwi powędrowały w górę.
- To ty masz takie same nazwisko jak Spider-man... - odgryzł się chłopiec, posyłając mi ironiczny uśmiech. Roześmiałam się. Polubiłam tego gościa.
- My już pojedziemy, Mary ma trochę do nadrobienia w szkole - Steve, mówiąc to, uśmiechnął się do mnie. - Dziękuję za przyjęcie mnie.
- Nie ma sprawy. Potrzebuję pomocy, szczególnie kogoś, kto posiada zdolności detektywistyczne. - odparł szeryf, przenosząc wzrok na mnie. - Powodzenia w szkole, Marie. Mam nadzieję, że spodoba ci się u nas.
Poczułam ucisk w żołądku. Co pomyśli, gdy za kilka tygodni stąd uciekniemy?
Gdy już mieliśmy iść, przypomniało mi się coś, co ciekawiło mnie przez cały dzień.
- Proszę pana, co się stało z panią Blake?
Momentalnie uśmiech na twarzy szeryfa zmienił się w wyraz przerażenia. Zauważyłam, że Stiles spiął się. Przeniósł wzrok ze mnie na swojego tatę. Przez cały czas obserwowałam twarz Stilinskiego.
- Ona... wyjechała. Miała do załatwienia... sprawy rodzinne. - odparł, przełykając ślinę. Stiles spojrzał na mnie tajemniczo. Wpatrywałam się w jego oczy. Miały odcień płynnej, gorzkiej czekolady. Wydawało mi się, że coś w nich zobaczyłam... Ale to było tylko wyobrażenie.
Otrząsnęłam się i odwróciłam do Steve'a.
- Chodźmy już. - powiedziałam, schodząc ze schodów i zmierzając do samochodu. Wujek posłał szeryfowi zdziwione spojrzenie i poszedł za mną.
Czułam zamęt w sobie.
Nie moglam zbliżyć się do tego chłopca.
Nie chcę po raz kolejny cierpieć, gdy odejdę.


batman [1] // stiles stilinskiWhere stories live. Discover now