- Więc... - zacząłem, ale przerwała mi, nawet na mnie nie patrząc. Była zbyt zajęta doglądaniem swojej pociechy, która bezpiecznie opuszczała salę, otoczona przez Connora i Bailey'a, którzy wyglądali, jakby objawiła im się Matka Boska oznajmująca, że papież zniósł obowiązek chodzenia do szkoły. Zresztą, nie dziwiłem im się. Też ucieszyłbym się, mogąc bez konsekwencji uciec od małych talibów.

- Dylan mi o panu mówił.

- Mi też coś o pani powiedział - odpowiedziałem spokojnie, opierając się o parapet. - Właściwie to powiedział to Mikołajowi.

Kobieta spojrzała na mnie spod rzęs, zagryzając wargę. Była niska i strasznie chuda. Jasne włosy miała spięte w kucyka, a twarz poszarzałą, z worami pod oczami. Owszem, wychowanie dwójki dzieci - zwłaszcza rozwydrzonej nastolatki bywa męczące, ale nie aż tak.

- Wie pan, jak to z dziećmi. Plotą trzy po trzy - zaśmiała się nieszczerze, zakładając nerwowo kosmyk włosów za ucho.

- Nie wiem, czy pięciolatek byłby w stanie wymyślić sobie chorobę matki - powiedziałem wprost, patrząc na nią z naganą.

Eleanor westchnęła i podrapała się po karku, odwracając w moją stronę. Pomimo jej fatalnego wyglądu, w oczach czaiła się determinacja. I właśnie to chciałem w nich ujrzeć. Tylko to. Tą jedną iskierkę, która pozwoliłaby spać mi spokojnie, ze świadomością, że ta kobieta jest silna.

- Białaczkę można wyleczyć - odparła dobitnie, zaciskając rękę w pięść. - To nie jest wyrok.

- Crystal wie? - zapytałem, kiwając głową. Eleanor westchnęła i pokręciła lekko głową. - A powinna - zauważyłem, unosząc brew.

- Kiedy mam jej o tym powiedzieć? - burknęła, patrząc na mnie ze złością. - Ona myśli tylko o swoim chłopaku. Wiecznie się kłócimy.

To w sumie było do przewidzenia, że z tą dziewuchą będzie więcej problemów, niż z pięciolatkiem. Hormony i takie tam. Nie znałem też historii drugiej strony, więc nie chciałem od razu tak ostro oceniać Crystal, ale z tego, co usłyszałem, wynikało jedno. Aczkolwiek zachowanie nastolatki nie zwalniało jej matki z obowiązku rozmowy, bo to kluczowy czynnik do prawidłowego rozwoju dziecka. Nie ważne, czy ono ma lat pięć, piętnaście czy dwadzieścia pięć. Rozmowa jest potrzebna zawsze.

- Wy nie macie się na siebie drzeć przez ściany dwóch pokoi. Pani nie może nad nią stać i jej rozkazywać, ale ona też nie może sobie pozwalać na odzywki, które jej nie przystoją. Rozmowa jest wtedy, kiedy obie siądziecie naprzeciwko siebie, każda z kubkiem herbaty i kawałkiem ciasta. Bez pośpiechu, bez przepychanek i wyzwisk. Jak matka z córką, albo dwie przyjaciółki.

Kilka długich chwil staliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Była uparta i wiedziałem, że tę cechę Crystal odziedziczyła po niej. Ale ja także zawsze stawiałem na swoim i nie zamierzałem teraz dawać za wygraną.

- Dobrze - westchnęła, opuszczając ramiona wzdłuż ciała. - Powiem o wszystkim córce.

Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo ktoś mnie uprzedził.

- O czym chcesz mi powiedzieć? - Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech, kiedy zobaczyłem szatynkę, trzymającą za rękę szczęśliwego Dylana. Kątem oka zerknąłem na Connora, stojącego w drzwiach, który uniósł kciuk do góry i zniknął na korytarzu.

Misja zakończona sukcesem. A właściwie jej część. Ostatni etap przed nami, ale to pozostawało jedynie w gestii dwóch kobiet z rodu Herbertów. Tutaj kończyła się moja rola.

- Chodź, Dylan - powiedziałem, wyciągając dłoń w jego stronę. - Daisy chciała ci coś pokazać.

Chłopiec ochoczo pokiwał głową, po czym uwiesił się na mojej ręce i pociągnął w stronę grupy dzieciaków, bawiących się w kółku swoimi nowymi maskotkami. Zerknąłem ostatni raz przez ramię na Eleanor i jej córkę, które - idąc ramię w ramię przez salę, wyglądały łudząco podobnie. I zachowywały się prawie tak samo. I to chyba była główna przeszkoda w ich dojściu do porozumienia. Bo ta starsza widziała w młodszej odbicie siebie i chciała oszczędzić jej tego całego syfu, który sama przeszła. Ale jej latorośl chciała spróbować wszystkiego, bo czcze gadanie nigdy nie skutkuje. Trzeba doświadczyć czegoś na własnej skórze.

Możecie nie zgadzać się z rodzicami. Możecie się z nimi kłócić, wyzywać od najgorszych, aż wreszcie w ogóle przestać rozmawiać. Możecie to zrobić, bo nikt wam tego nie zakaże. Ale powinniście pamiętać o tym, że oni te zakazy i nakazy wprowadzają tylko po to, aby was chronić. Chcą was obronić przed tym, czego sami doświadczyli. I owszem, możecie, a nawet musicie popełniać własne błędy, bo to na nich się uczymy. Jednak zapamiętajcie jedno: wszystko załatwicie szczerą rozmową. Ona może skończyć się płaczem, zgrzytaniem zębów i bolącą pięścią od uderzania w blat stołu. Ale po niej obie strony poczują się lżejsze. Lżejsze i mądrzejsze. A z tych nauk wyciągną wnioski, które zawadzą na przyszłości.


Love in kindergartenWhere stories live. Discover now