Prolog

8 3 4
                                        

Drzwi nie powinny się otwierać. A jednak to robią. Z cichym jękiem zawiasów, przeciągłym jak oddech umierającego, ustępują przed czymś, czego nie widać. Korytarz za nimi jest zbyt długi. Zbyt ciemny. Zbyt pusty, by był prawdziwy.

Światło na suficie pulsuje - raz, drugi - i gaśnie. W mroku zostają tylko oddechy. Nie swoje. Nigdy swoje.

Ktoś stawia krok. Echo uderza o ściany i wraca, jakby było ich dziesięć, nie jedno. Potem kolejny krok. I następny. Zbyt blisko, zbyt ciężki, zbyt znajomy.

Cienie wyciągają się po podłodze, jakby korytarz był studnią, a oni - stworzeniami przyklejonymi do dna. Nie poruszają się, ale też nie są martwe. To czekanie. Cierpliwe, bezlitosne.

Krzyk rozdziera powietrze. Kobiecy, nagły, ostry jak szkło. Urwany w połowie, jakby ktoś złamał go ręką. Cisza, która po nim następuje, jest gęstsza od krwi.

Ściany zaczynają oddychać. Ich tynk pęka, porysowany jak skóra. Szum wypełnia przestrzeń - szum, który nie ma źródła. Jakby w samym powietrzu ktoś zasiał szept.

- Wróć... - głos nie należy do nikogo. Może do wszystkich. - Wróć...

Na końcu korytarza drzwi trzaskają. Potem drugie. I trzecie. Cały akademik zdaje się budzić, każde skrzydło, każdy pokój, każda zapomniana przestrzeń, której nie powinno tu być. Kroki przyspieszają, stukot przykleja się do podłogi, aż nie wiadomo, skąd dochodzi.

Światło wraca na ułamek sekundy. I wtedy widać ich sylwetki.

Zbyt długie. Zbyt krzywe. Zbyt... uśmiechnięte.

Gasnąca żarówka pęka z trzaskiem.
Korytarz znów tonie w czerni.

I coś, co czaiło się po drugiej stronie drzwi - wreszcie przechodzi.

The Dorm of ShadowsWhere stories live. Discover now