Rozdział 2.

15.8K 1.3K 65
                                    

Każdy Obiekt w ZOO przyporządkowywano do odpowiedniej grupy. Najważniejszym kryterium było nasze pochodzenie: dzielono nas na popromiennych – ludzi, którzy zyskali nadprzyrodzone zdolności w wyniku mutacji po wybuchu reaktora jądrowego, oraz nadnaturalnych – istoty z pogranicza nauki, magii i legend.
Istniały też podziały według ras. Każdy trzymał się swoich. Wilkołaki, wampiry, zmienni. Popromienni byli wyjątkowi, bo nie dzielili się ze względu na zdolności. W świecie nadnaturalnych niektóre rasy po prostu za sobą nie przepadały.
Była też grupka Obiektów, która planowała bunt przeciw Psom. Zapoczątkował ją Chris, zebrał tych najbardziej pragnących wolności i zaczął obmyślać plan ucieczki. Byle kto nie mógł do niego dołączyć. Należało wykazać się, posiadać cenną umiejętność, a przede wszystkim wiedzieć o tej grupie. Chris wybierał odpowiednią osobę, rozmawiał z nią, a ona podejmowała decyzję: dołącza lub nie. Wielu nie chciało podejmować ryzyka i wybierało tę drugą opcję...
O szóstej rano do mojego pokoju wszedł podstarzały lekarz z dwójką tresowanych piesków do obrony. Wciąż odurzona snem usiadłam na łóżku i z przymrużonymi oczami wpatrywałam się w moich gości.
- Od dnia dzisiejszego wszystkie leki oraz pobrania krwi będą odbywać się w waszych pokojach – wygłosił wyuczoną na pamięć formułkę facet w kitlu.
- A to ci nowość... – mruknęłam pod nosem.
Przetarłam twarz dłońmi, po czym wystawiłam mu rękę. Lekarz przetarł moją skórę na przedramieniu śmierdzącym alkoholem płynem i po chwili wkłuł się w najbardziej widoczną żyłę. Obserwowałam, jak rubinowo-złota ciecz powoli napływa do strzykawki – nie żeby to było aż tak fascynujące... Kilka sekund później w mojej ręce wylądowała kolejna igła, jednak tym razem wprowadzała dziwny płyn do krwioobiegu. Zanim zdążyłam się otrząsnąć, wszyscy opuścili pomieszczenie.
Niechętnie podniosłam się z łóżka. Ruszając pod prysznic, złapałam szarą bokserkę i dżinsowe spodenki – codzienny strój.
- Nick, wstawaj! - krzyknęłam, kiedy wyszłam z łazienki.
- Jeszefilee – mruknął tak cicho, że ledwie zrozumiałam sens słów.
- Znowu chcesz paradować w samych bokserkach na stołówce? - zapytałam, przypominając sobie scenę sprzed kilku tygodni. Nick zaspał i Psy siłą wyciągnęły go na śniadanie. Oczywiście jako zmienny był świetnie zbudowany, ale spojrzenia, jakie rzucały mu inne dziewczyny, doprowadzały mnie do szaleństwa.
- To ja chyba pójdę się ubrać - wymruczał.
- Dobry pomysł.
Wschodzące słońce przyjemnie połechtało moją skórę, kiedy otwierałam okno. Taki przywilej miałam tylko ja. Po pierwsze: klaustrofobia, a po drugie: bez słońca mogłam nie przeżyć. Kraty uniemożliwiały mi ucieczkę, ale powiew świeżego powietrza wystarczył do poczucia smaku wolności.
- Idziesz? – burknął strażnik, po otworzeniu moich drzwi.
Posłałam mu kpiący uśmiech, po czym wyszłam na korytarz i dołączyłam do Nicka, który już na mnie czekał. Wyglądał całkiem nieźle w obcisłej, czarnej koszulce i dżinsach, a po obrażeniach zdobytych na Furii nie został nawet ślad.
Większość Obiektów z tego piętra znajdowała już na schodach, a cały korowód zamykało dwóch strażników. To nie tak, że obowiązkowo musieliśmy wyjść. Mogliśmy wrócić do pokoju w każdej chwili, jednak nie odpuszczali nam śniadania o siódmej rano oraz obiadu o czternastej. Kolacja była posiłkiem dobrowolnym, z którego najczęściej korzystały wampiry, ale ta rasa miała zupełnie inny rozkład dnia.
- Mam nadzieję, że dziś będzie zapiekanka... - rozmarzył się Nick, oblizując usta.
- Jest poniedziałek, a w każdy poniedziałek jest zapiekanka - przypomniałam, a jego oczy zaświeciły się jeszcze bardziej.
- Kocham poniedziałki. - Uśmiechnął się szeroko, złapał mnie za rękę i pociągnął do przodu. - Chodź, rudzielcu! Chcę zapiekankę!
Zaśmiałam się i pobiegłam za nim. Zbiegliśmy po wąskich schodach na parter mijając innych nadnaturalnych, po czym ustawiliśmy się w kolejce i odebraliśmy karty magnetyczne. Oczywiście miały uprawnienia karty czerwonej, ale dzięki nim mogliśmy wyjść na plac oraz wejść do biblioteki. Dodatkowo posiadały wbudowane systemy namierzające, dzięki którym strażnicy łatwiej lokalizowali nasze położenie w ośrodku. Oszczędza to i Psom, i Obiektom nerwów.
Schowałam niewielką kartę do tylnej kieszeni spodenek, zabrałam plastikową tacę i poszłam za Nickiem do bufetu.
- Zapiekanka! - zakrzyknął triumfalnie i wyrzucił ręce w górę, przyciągając wzrok ponad połowy stołówki.
- Opanuj się - rzuciłam, szturchając go w bok.
- Po prostu nie potrafisz jej docenić - burknął niezadowolony. - Heather! Proszę podwójną porcję! - rzucił w stronę kucharki z powalającym uśmiechem.
- Dla naszego Nicka wszystko - odpowiedziała mu i nałożyła więcej jedzenia.
Ukradkiem przewróciłam oczami. To właśnie Nick – uroczy chłopak, któremu ulegnie każda kobieta niezależnie od wieku. Cudownym uśmiechem zyskał przywileje u kucharki i większości lekarek. Choć nie bardzo podobały mi się spojrzenia tych staruch, ich nieuwaga nieraz uratowała mu życie.
Odebrałam swoją porcję, wzięłam butelkę soku i usiadłam przy "naszym" stoliku.
- Jestem w zapiekankowym niebie - mruknął Nick z pełnymi ustami.
- O czym rozmawiacie? - zapytała Marisa, dosiadając się do nas.
Nikt na pierwszy rzut oka nie wiedział, czym była , a różowe pasemka w czarnych włosach, lukrowany uśmiech i twarzyczka lalki barbie potęgowały efekt zaskoczenia. Kiedy dowiedziałam się, że ta niebieskooka dziewczynka była wysłanniczką śmierci, po prostu wybuchłam śmiechem, ale widząc powagę w oczach Chrisa, uwierzyłam.
- O jedzeniu - odpowiedziałam, a po chwili zamruczałam, kiedy zapiekanka rozpłynęła mi się w ustach.
- Jest cudowna - powiedziała, biorąc kęs. - Mia ma nam coś do przekazania - szepnęła, a kilka sekund później wspomniana blondynka dołączyła do nas.
Mia, popromienna - telepatka, telekinetyczka. Sporo się nauczyła przez niecałe dwa lata w ZOO, a to wierzchołek góry lodowej. Co jakiś czas ujawniały się jej kolejne moce, które skrzętnie ukrywała przed personelem ośrodka. Między Obiektami krążyły różne plotki o tym, co dzieje się z popromiennymi, u których ujawniały się nowe moce, a Mia nie chciała skończyć jako jedna z nich. 
- Nie uwierzycie mi - szepnęła, a w jej szmaragdowych oczach zatańczyły iskierki przejęcia. - Podobno zamkną ośrodek.
- To nie możliwe. - Parsknęłam śmiechem. - Nie zniszczą dzieła ostatnich pięciu lat.
Nie mogli zamknąć ZOO. Mieli z nas spory pożytek i nie pozbyliby się Obiektów. Po ośrodku krążyły plotki, że wykorzystywali nasze geny, komórki i sam Priam wie, co jeszcze do tworzenia nowych leków oraz broni. Popyt musiał być ogromny skoro ośrodek, w którym mnie zamknięto, nie był jedynym.
- Pies, który odprowadzał mnie wczoraj, myślał o tym przez cały czas. Nie mógł kłamać, bo, jak sama dobrze wiesz, tylko wy poznaliście moje nowe zdolności – powiedziała dumna ze swojej uwagi, a ja zaczęłam się niepokoić.
- Wiesz kiedy? - wtrącił się Nick, a ja wsłuchałam się w bicie jej serca.
- Nie mam pojęcia, ale sprowadzą jeszcze dwóch. Plotki mówią, że jeden jest aniołem! - pisnęła zadowolona. Nie kłamała.
- Skoro sprowadzą kolejnych, nie możliwe, żeby równocześnie zamknęli ZOO – wytknęłam jej brak logicznego myślenia, na co tylko przewróciła oczami.
- Nie wiadomo, co z nami zrobią – burknęła.
- Wiarygodne źródło? – zapytałam, zmieniając temat rozmowy. Nie miałam czasu na zajmowanie się humorami przewrażliwionej nastolatki.
- Joeslin, jest widzącą i nie może się mylić - mówiła pewna siebie, ale oczywiście to ja musiałam sprowadzić ją na ziemię.
- Widząca zna przyszłość, jaka MOŻE się zdarzyć. Do tej pory wiele się zmieni.
- Ale ty sztywna! - wtrąciła się Marisa. - Wszyscy aniołowie są przystojni... Biorę go pierwsza! - wykrzyknęła z pełnym nadziei uśmiechem.
- Nick, możemy iść? Potrzebuję słońca – zwróciłam się do chłopaka z błagalnym wyrazem twarzy. Prawdę mówiąc, te dwie zaczęły mi działać na nerwy, a wszechobecny hałas potęgował moje zdenerwowanie. 
Marisa i Mia były tak zajęte planowaniem zdobycia tego anioła, że nawet nie zauważyły, kiedy odeszliśmy. Szesnastolatki... burza hormonów i obsesja na punkcie płci przeciwnej.
Nick pchnął drzwi prowadzące na plac i pozwolił mi wyjść pierwszej. Kiedy promienie słońca dotknęły mojej skóry, poczułam się o wiele lepiej.
Plac był całkiem spory i to tu spędzaliśmy większość czasu. Znajdowały się na nim niewielkie boiska do kosza i siatkówki, a wisienką na torcie był pas zieleni z kilkoma drzewami i prawdziwą trawą. Jedynym, co psuło ten obrazek sielanki i słodkiego życia, był wysoki na pięć metrów mur z kolczatką na górze i kilkoma stanowiskami strażników oraz niewidzialne dla naszych oczu pole siłowe.
Obiekty wypełniały wolny czas, grając w piłkę, a płeć piękna opalając się w każdym możliwym miejscu. Tym najbardziej obleganym był beton obok boisk, przez co wystawiały się na widok spoconych samców. No bo która dziewczyna nie chce pochwalić się nowym stanikiem?
Razem z Nickiem zajęliśmy miejsce na trawie - on pod drzewem, a ja na słońcu. Położyłam się na brzuchu i podparłam głowę rękami. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w namiastkę odgłosów lasu, który otaczał ośrodek. Świergot ptaków i szumiące drzewa miło rozbrzmiewały w moich uszach, jednak nie było to dla mnie naturalne. Przywykłam do pędzącego wiatru i ziarenek pisku uderzających o każdą możliwą powierzchnię. Nie należałam do lasu, ale byłam wdzięczna za maleńką cząstkę natury w świecie zdominowanym przez człowieka.
- Co teraz zrobimy? – zapytał Nick, odrywając moje myśli od rodzimej pustyni. Dobrze wiedziałam, czym się martwił.
- Chris już nie wróci. Minęło zbyt wiele czasu, ale to nie zmienia faktu, że kontynuujemy akcję – oświadczyłam.
- Będzie mi go brakować. - Westchnął, przymykając oczy.
- Jak nam wszystkim.
- Jeśli go teraz nie ma, to... Kto go zastąpi? Miał najważniejsze zadanie.
- Nie musisz mi przypominać - mruknęłam. Chris miał dostać się do głównego systemu i odłączyć zasilanie. Żadne z pozostałych nie było wystarczająco silne, by mierzyć się z Psami, a ja miałam swoje zadanie.
- Coś wymyślimy - powiedział stanowczo.
- Musimy.
Miałam dość myślenia nad całą tą sprawą. Do tej pory Chris zajmował się większością, a teraz jego obowiązki spadły na mnie. Westchnęłam głęboko i stworzyłam niewielki płomień tuż nad palcami. To niezwykłe uczucie, kiedy widzisz ogień na skórze, czujesz mrowienie i jego ciepło, a nie robi ci krzywdy. Jedynie tańczy muskając twoje ciało, oddaje ci pełnię kontroli nad sobą, pozwala zrobić ze sobą wszystko, czego zapragniesz.
- Coraz lepiej ci idzie - pochwalił mnie chłopak i rozciągnął się na trawie. - Myślisz, że jeszcze na nas czekają? - zapytał, a powietrze przesyciło się mdłym zapachem smutku.
- Kto? - dopytywałam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Nasi rodzice - szepnął, a w sercu poczułam ukłucie bólu.
- Nie wiem. – Westchnęłam, patrząc jak płomień powoli przybierał błękitną barwę.
- Piękny - zachwycił się Nick, odciągając temat rozmowy od naszej przeszłości.
Wspominanie rodzin nie było najlepszym pomysłem, tym bardziej, że po każdej Furii mogliśmy zginąć.
- Coś ci pokażę. - Skupiłam się na płomieniu, który wrócił do naturalnej barwy i wydłużył się tworząc węża. Kształt wił się po mojej dłoni, co chwilę wysuwając język. Posłałam go w kierunku chłopaka i w tym samym momencie poczułam silne uderzenie w tył głowy. Płomień zniknął, kiedy niemal uderzyłam twarzą w ziemię. Zaciskając pięści, zerwałam się na równe nogi.
W naszą stronę szedł Ian, złośliwa istota humanoidalna stworzona do uprzykrzania życia innym. Po śmierci Chrisa stał się jedynym zrodzonym wilkołakiem i pomiatał wszystkimi wokoło. Wymyślił sobie, że jest kimś ważnym, że nikt nie może mu podskoczyć.
Podniosłam piłkę do kosza i przez chwilę obracałam ją w dłoniach. Oczywiście wilczek był w samych szortach, bo dwadzieścia trzy stopnie to za dużo na koszulkę, ale jedno musiałam przyznać: miał czym się chwalić.
- Witaj, ognista dziewczyno - rzucił z tym swoim uśmiechem, po którym powinnam zachichotać i zatrzepotać rzęsami, ale nie ze mną te numery.
- Ian - mruknęłam, zabijając go wzrokiem. Przeczesał czarne włosy, przesadnie naprężając mięśnie, tym samym sprawiając, że pobliskie stado dziewczyn niemal westchnęło jednym chórem w uwielbieniu jego ciała. - Skończyłeś już ten teatrzyk? - zapytałam z niewinnym uśmiechem na ustach.
- Teatrzyk? Nie powiesz mi chyba, że na mnie nie lecisz - wymruczał, nachylając się nade mną.
Parsknęłam śmiechem. Lecę? Na przepoconego mięśniaka w szortach, który nie widzi niczego po za czubkiem własnego nosa? Ani trochę. Wokół nas zdążyła zebrać się spora grupka gapiów, a ja ucieszyłam się w głębi duszy. Poniżyć "boga" na oczach publiczności... Czego chcieć więcej?
Chciał zabrać piłkę, ale szybko schowałam ją za plecami. Tak chciał się bawić? Proszę bardzo. Wykonał szybki ruch w moim kierunku, a ja odskoczyłam w przeciwną stronę.
- Ale jesteś wolny – zadrwiłam, prowokując go.
Kilka razy przystępował do ataku, a dzięki nerwowym warknięciom miałam coraz większy ubaw, kiedy udało mi się go zwieść. Aż do chwili, kiedy przestał grać czysto. Byliśmy blisko siebie... Zbyt blisko, a ten zadufany w sobie wilk podłożył mi nogę! Straciłam równowagę i jak długa runęłam do tyłu. Najgorsze w tej sytuacji było to, że Ian poleciał razem ze mną. Zablokował moje biodra między swoimi kolanami, a dłonie przyszpilił do trawy po obu stronach mojej głowy.
Warknęłam gardłowo, zmieniając kolor oczu, ale szelmowski uśmiech nie schodził mu z twarzy. Gdzieś obok usłyszałam odgłosy szamotaniny, a kiedy spojrzałam w tamtą stronę, zauważyłam, jak Nick próbował wyrwać się dwóm innym wilkom. Chłopak był wściekły równie mocno jak ja.
- Zejdź. Ze. Mnie. Już! - warczałam, akcentując kolejne słowa.
- A mnie tam się podoba.
Pozwoliłam, by moja skóra wyzwoliła ciepło, parząc ciało Iana.
- Lubię takie gorące... - nie skończył, bo stworzone przeze mnie płomienie zaczęły pełznąć po jego rękach.
- Odsuń się, albo spalę tę twoją śliczna buźkę! - mruknęłam przez zaciśnięte zęby.
Nie wytrzymał bólu i odskoczył ode mnie dopiero, gdy poczułam swąd palonej skóry. Odszedł ze swoją świtą wiernych wyznawców, zostawiając mnie w trakcie przemiany.
Powtarzałam w myślach mantrę, ale to nie pomagało. Nie do wiary, że sprowokował mnie ktoś taki jak on. Nick warknął pod nosem wiązankę przekleństw i przykucnął obok, uważając, by nie dotknąć mojej skóry.
- Raven, wszystko w porządku? - zapytał przestraszony.
- Tak - mruknęłam obcym mi głosem. Wbiłam szpony w dłonie, aż poczułam metaliczną woń krwi. Skrzydła coraz bardziej napierały na moją skórę, powodując nieznośny ból – chciałam go czuć. Pragnęłam uwolnić prawdziwe ciało, wyrwać je z ciasnej ludzkiej powłoki, która mnie ograniczała, dusiła. Ale wtedy wróciły wspomnienia. Choć minęły trzy lata, wciąż pamiętałam agonalny krzyk ludzi płonących w moim ogniu; pamiętałam jedno słowo, które od tamtej chwili nie dawało mi spokoju – potwór.
- Przemień się! Nie zatrzymuj tego! - rozkazał chłopak, ale nie mogłam go posłuchać, nie mogłam stracić kontroli, mimo że bardzo tego chciałam. Obok był Nick, a nie wybaczyłabym sobie, gdybym zrobiła mu krzywdę.
- Nie mogę! - wykrztusiłam, kiedy moje plecy wygięły się w łuk. Przeorałam szponami ziemię, znacząc ją krwawymi śladami. Panicznie szukałam czegoś, co przytrzyma mnie w ludzkiej postaci. Ratunkiem był Nick.
- Słuchaj bicia mojego serca. Skup się tylko na tym – poprosił, patrząc na mnie ze spokojem. Byłam pełna podziwu dla jego opanowania.
Z trudem zagłuszyłam ból powstrzymywania przemiany. Skupiłam się na rytmicznych, silnych uderzeniach i stopniowo odzyskiwałam utraconą kontrolę. Skóra straciła wysoką temperaturę, skrzydła porzuciły walkę o wydostanie się, szpony zmieniły się w normalne ludzkie dłonie. Znów uwięziłam prawdziwą naturę w obcym ciele, ciekawe na jak długo. Wzięłam głęboki oddech, chłodząc rozpalone płuca. Bałam się, że następnym razem nie będzie tak łatwo.
- Niewiele brakowało... – szepnęłam pod nosem.
- Nic nie poradzę na sposób, w jaki działam na kobiety. - Usłyszałam głos Iana i momentalnie zerwałam się na równe nogi. Powarkując, ruszyłam w jego kierunku przy akompaniamencie protestów Nicka. Kiedy Ian obrócił się w moją stronę, impulsywnie przeorałam jego twarz pazurami. Zaskoczony odsunął się kilka kroków, a po chwili zamachnął na mnie. W tej samej sekundzie wreszcie pojawiły się Psy, złapały go za ramiona i odciągnęły do wnętrza budynku. Szarpał się i nawet raz udało mu się wyrwać, jednak jego triumf nie trwał długo. Pomachałam mu zadowolona z takiego obrotu spraw. Cieszyłam się jak dziecko z gwiazdkowego prezentu.
- Lepiej ci? - zapytał Nick, splatając nasze palce.
- A wiesz, że tak? – odpowiedziałam i oparłam się o jego ramię.

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now