Rozdział 1

5.1K 222 31
                                    

*Rozdział edytowany, opowieści może się z nim nie zgadzać. Zamierzałam zrobić pełen rework ale czas mi na to nie pozwolił. Może kiedyś do tego dojdzie* 

Lato dobiegało końca. W tym roku było ono wyjątkowo gorące, co sprzyjało wyjazdom nad morze czy po prostu zwykłemu relaksowi w parku albo przydomowym ogrodzie. Słońce przyjemnie grzało skórę domagającą się wręcz wyłapania ostatnich ciepłych promieni zanim ta zostanie okryta swetrem, a następnie grubą zimową kurtką. Wszędzie dało się słyszeć krzyki i śmiech bawiących się dzieci. Czasami nawet płacz gdy jakiś malec podczas gry w piłkę potknął się i zdarł sobie kolano by następnie ze łzami w oczach wołać swoją mamę.
Lato dobiegało końca, tak jak i dni jej względnej wolności.

Vanessa siedziała na krześle przy otwartym oknie i pozwalała słońcu ogrzewać swoją bladą twarz. Dziewczyna miała ten problem, że nie potrafiła się opalać i mimo wszelakich starań jej skóra pozostawała nienaturalnie jasna jak u porcelanowej lalki. Były też plusy takiej sytuacji, nigdy nie spiekała się do czerwoności przypominając później dorodnego pomidora. Lubiła jednak swoją bladość, było to coś, co ją wyróżniało, a w połączeniu z długimi czarnymi włosami dawało całkiem przyjemny dla oka widok. Całości dopełniały jej wielkie, choć wiecznie zmęczone, czarne oczy.

Otworzyła leniwie oczy spoglądając z utęsknieniem na widoczny nieopodal park. Nie pamiętała już nawet kiedy ostatnim razem tam była. Uwielbiała usiąść z książką pod wielkim dębem, który znajdował się tam, miała wrażenie, od zawsze i będąc z dala od wszystkich zanurzyć się w świat pełen magii, tak bardzo inny od tego, w którym dane było jej żyć, tak bardzo lepszy..
Przeniosła spojrzenie na zabandażowaną rękę i skrzywiła się przypominając sobie wczorajsze zdarzenie. Jak zawsze wykonywała domowe obowiązki jak i zachcianki macochy oraz jej córki. Dzień jak co dzień. Vanessa już od rana zanotowała, że macocha miała nienajlepszy humor dlatego wykonywała wszystkie powierzone jej zadania jeszcze dokładniej niż zazwyczaj, a kobieta nie mając na czym się wyżyć wybrała sobie za cel dnia jak najbardziej uprzykrzyć jej życie. Czarnowłosa znosiła to z zaciśniętymi zębami i tylko grzecznie potakiwała głową, wiedząc co się stanie jeśli popełni jakiś błąd, coś przeoczy. Nikt nie jest jednak idealny i nieomylny. Podczas prasowania odświętnego kombinezonu macochy, po raz szósty w tym tygodniu, słysząc jak jej przyrodnia siostra wchodzi do domu w nerwach trzaskając drzwiami, zagapiła się i przez przypadek zaprasowała zgniecenie na nogawce.
Serce dziewczyny zaczęło szybciej bić gdy zorientowała się co też takiego zrobiła i jak najszybciej chciała naprawić swój błąd. Na nic się zdały jej próby. Los chciał aby właśnie w tym momencie do pokoju weszła starsza kobieta chcąc sprawdzić postępy swojej znienawidzonej pasierbicy i pogonić ją, gdyby ta miała czelność się obijać. Widząc wpadkę nastolatki na jej pomarszczonej twarzy pojawiła się furia. Szybkim krokiem podeszła do niej i mocnym pociągnięciem wyszarpała materiał z rąk czarnowłosej po czym przytknęła jej go niemal pod sam nos.

- Co to jest? - wysyczała przeszywając pasierbicę wzrokiem, a ta, nie mając odwagi spojrzeć kobiecie w oczy, skuliła się w sobie jeszcze bardziej i zaczęła wyłamywać sobie z nerwów palce.

- Ja.. przepraszam.. ja.. - wyszeptała ale nie było jej dane dokończyć gdyż kobieta chwyciła jej dłoń i siłą ułożyła na desce do prasowania po czym chwyciła w drugą rękę żelazko.

- Już ja cię nauczę pokory smarkulo! Co ty sobie wyobrażasz? Jesteś tak tępa, że nawet najprostszych rzeczy nie potrafisz porządnie zrobić! - jej uszu doszedł bezwzględny krzyk macochy jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Widząc co kobieta zamierza, Vanessa chciała na próżno wyszarpnąć swoją dłoń z mocnego uścisku.

- Nie! Proszę! Ja to naprawię - łkała próbując ostatnich sił, a chwilę po tym w mieszkaniu dało się słyszeć wrzask czarnowłosej gdy jej skóra po zetknięciu z rozgrzanym żelazkiem zaczęła eksplodować bólem...

Vanessa pokręciła głową wracając na ziemię i rozejrzała się po pomieszczeniu. Musiała wrócić do pracy aby zdążyć posprzątać zanim dwie znienawidzone przez nią kobiety wrócą z zakupów. Chwyciła miotłę w dłonie, krzywiąc się i sycząc z bólu gdy kij dotknął rany, i zaczęła zamiatać kuchnię.

Była traktowana jak służąca odkąd tylko pamiętała. Jej matka zmarła przy porodzie, a ojciec wkrótce po tym ożenił się ponownie. Był jednak chorowitym człowiekiem i gdy mała Vanessa skończyła pięć lat, pan Blaine zmarł na zawał serca. Jego żona z początku chciała oddać niepotrzebnego bachora do sierocińca, jednak wpadła na lepszy pomysł i postanowiła zrobić z dziewczyny darmową służącą oraz ofiarę do wyładowywania swoich częstych humorków. Spadek, jaki mężczyzna pozostawił swojej córce, jego żona rozrzucała na prawo i lewo kupując nikomu niepotrzebne rzeczy i spełniając każdą zachciankę swojej ukochanej córeczki, Monicki, która była dwa lata starsza od Vanessy. Dziewczynka nie raz uciekała z domu mając dość znęcania się nad nią przybranej matki, która nigdy nie miała jej zaakceptować, jednak zawsze policja ją odnajdywała nie chcąc wysłuchać powodów jej ucieczek i odstawiała do domu gdzie przeżywała kolejne piekło raz za razem. W końcu kobiecie udało się ją złamać i czarnowłosa przyjmowała ze spuszczoną głową wszystko co sprowadzał na nią los i jej prywatny kat, jedynie nocami, przy poduszce wypłakiwała sobie oczy i ciągle zadawała jedno i to samo pytanie: Dlaczego ona? Czym sobie zawiniła?

Zmiotła wszystkie śmieci na szufelkę i wyrzuciła. Czekało ją jeszcze zrobienie prania, z czym raz dwa się uporała i ciesząc się chwilą wolnego czasu, zaszyła się w swoim pokoju, gdzie po nałożeniu na uszy słuchawek i wybraniu ulubionej piosenki zatopiła się we własnych myślach. Już jutro zaczynał się kolejny rok szkolny, jej ostatni przed zakończeniem edukacji oraz ostatni spędzony pod jednym dachem z macochą i jej okropną córką. Vanessa kończyła w styczniu osiemnaście lat i miała zamiar od razu wyprowadzić się z tego domu. O pieniądze się nie martwiła, jej ojciec należał do zamożnych ludzi i zostawił jej potężny spadek, którym do czasu osiągniecia przez nią wieku dorosłego "opiekowała" się macocha. Czarnowłosa nie miała pojęcia ile jeszcze zostało na jej koncie, jednak była pewna, że na pierwszy czynsz starczy, na resztę może zapracować, w końcu ma już doświadczenie w pracy w ciężkich warunkach. Przeprowadzi się daleko stąd, być może w innym mieście, choć ta perspektywa niezmiernie ją przerażała. Nie należała do osób lubiących jakiekolwiek zmiany w swoim życiu. Była typem szarej myszki chowającej się gdzieś w cieniu, nikim specjalnym i akceptującym z pokorą życie takim jakie było. Jednak to samo życie zmusiło ją do podjęcia tak niepasujących do niej decyzji. Decyzji, które stały się jej deską ratunkową, nadzieją i cichym marzeniem, dzięki któremu była w stanie nadal wykonywać z pokorą swoje obowiązki i znosić humory macochy. Bo czego innego miałaby się złapać? O czym innym śnić? Nikt inny nie był w stanie jej pomóc bo skoro do tej pory tak się nie stało to dlaczego nagle miałoby się coś zmienić? Kogo obchodził los Kopciuszka? Nie pojawi się nagle przystojny książę, w którym zakochałaby się bez pamięci ani nie przyleci dobra wróżka wyczarowując jej bajkową suknię. Na te myśli Vanessa zaśmiała się sama z siebie, przecież ona nienawidziła sukienek. Prędzej dobrowolnie skazałaby się na wieczność w towarzystwie rodziny, niż ubrała jakąś. W pewnym sensie była więc wdzięczna za brak dobrej wróżki.
Podkręciła głośność telefonu, z którego właśnie popłynęła jej ulubiona piosenka i rozwalając się na łóżku zaczęła cicho nucić.

- Hard Rock Hallelujah.. - jej uszu dobiegało ciężkie brzmienie, a przez jej głowę przepłynęła pojedyncza, ironiczna myśl "Niezły ze mnie Kopciuszek... w dżinsach".

Kopciuszek w dżinsach (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz