Rozdział 5.2

8 2 0
                                    

         Laurentius wraz z Vasarim pochylali się nad mapą królestwa, wybierając najkrótszą i najdogodniejszą dla nich drogę. Zamek królewski znajdował się na południu kraju, pod górami Roccioso i był oddalony od nich dokładnie dwoma tygodniami drogi. Jednakże jeśli chcieli wybrać najkrótszą trasę, musieli przejść przez pustkowia, a to nie podobało się obojgu. Ten fragment był najniebezpieczniejszym. Grasowały tam nie tylko grupy buntowników, ale i płatnych najemców i rabusiów. Jednakże droga przez góry z dwóch tygodni zamieniała się w miesiąc ciężkich przepraw. Brunet wpatrywał się w mapę tak intensywnie, że jeszcze trochę, a przepaliłby papier na wylot.

- Nie możemy przejść Pustkowiem, ale góry Roccioso, będą nas spowolniały.- Mężczyznak w szale wplótł palce we włosy i pociągnął je, zmierzwiając jeszcze swoje loki.- To wszystko jest szalone! Najlepiej byłoby płynąć morzem!

        Vasari spojrzał się na linię brzegową, o której mówił jego przyjaciel i mimochodem pokręcił przecząco głową. Szlak handlowy między Narainą a Konlą był kruchą imitacją pokoju, jaki zapanował po wojnie. Każda wyprawa statkiem na Morzu Zachodnim była obarczona wysokim ryzykiem. Mężczyzna westchnął i przeczesał swoje włosy, odgarniając grzywkę na bok. Mógł jedynie wyobrazić sobie, jak ludzkie ciało zniesie podróż Pustkowiem, albo szlakiem górskim. Obie opcje były równie fatalne. Cała decyzja była na zasadzie wybrania mniejszego zła. Jeśli wybiorą drogę przez Pustkowie, ryzyko napadu jest równe stu procentom. Ciało, w jakim znajdował się obecnie Vasari, nie było przystosowane do walki. Nie wiedział więc, jak zareaguje w momencie, kiedy ktoś ich zaatakuje. Droga szlakiem górskim, wydłuży ich wędrówkę o kolejny tydzień, więc pozostawią Cherine dłużej na pastwę losu dworu. Mężczyzna splótł dłonie razem. Czuł nieprzeniknioną chęć skubania skórek przy paznokciach. Był to jego odruch w stresujących sytuacjach, a przecież oduczył się tego już dawno. Nawracające nawyki nie były teraz czymś, co Vasari chciał mieć z powrotem. Stukając palcami prawej dłoni o grzbiet lewej, fae dostrzegł coś, co kiedy zostanie dopracowane, będzie planem idealnym. Przysunął mapę bliżej siebie i zaczął wodzić palcem po szlaku od wioski Tracer poprzez Niziny Yask, Święte Drzewo aż do małego portu przed lasem Auretta. Był on od wieków nie używany, ze względu na rzeź, jaka tam miała miejsce parę wieków wcześniej. Jednak dało się tamtędy przebrnąć do stolicy. Vasari nie był z tego dumny, ale zostawił piratów przemycających jego ulubione wino w tamtej okolicy, wbrew przepisom prawa. Teraz mogło to zaowocować jeszcze jednym plusem niż trunek.

- Użyjmy srebrnego szlaku. Przez Święte Drzewo do Urdy. 

Laurentius gwałtownie podniósł głowę i spojrzał się na przyjaciela, jakby ten oszalał. Miasto portowe Urd nie jest na żadnych mapach od ponad trzystu lat. Lud morza zaatakował to miejsce i pozabijał każdego mieszkańca, nie patrząc na płeć, wiek czy status. Każdy, kto przebywał w mieście tamtego dnia, udekorował swoją krwią bruk. Nawet zwierzęta nie uchroniły się od śmierci. Boska kara za przepych i pychę nadmorskiego miasta

Pierwsze lata po tym wydarzeniu były nazywane Dniami Śmierci. Odór wnętrzności poległych roznosił się po całym królestwie przez bardzo długi okres. Vasari i Laurentius byli wtedy świeżo zaciągniętymi do wojska szeregowymi. Oboje stali w pierwszych rzędach jeśli chodzi o sprzątanie Urd z krwi i odchodów. Oboje doskonale pamiętali widok, jaki im wtedy towarzyszył na każdym kroku. Zniszczenie, jakie zastali, pamiętali po dzień dzisiejszy.

- Oszalałeś do reszty?! W Urd nie ma nic, czym moglibyśmy przepłynąć do stolicy. - Brunet rozszerzył nagle oczy w zdziwieniu, zdając sobie sprawę z faktu, że może Urd wcale nie stoi puste.- Ty... Nie... Nie, nie, nie. Urd jest opuszczone. Nikogo tam nie ma.

Vasari przygryzł wargę i odwrócił wzrok. Dał jawnie znać, że jest dokładnie tak jak Lauren myśli. Nie wiedział jak ma spojrzeć przyjacielowi w oczy. Miasto faktycznie pozostawało opuszczone przez pierwsze lata, jednak piraci skutecznie wdarli się w łaski i mogli osiedlić się w jedynym miejscu, gdzie nikt nie zagląda. Królestwo zapomniało o mieście, robiąc z niego przestrogę dla pozostałych. 

- Nie jestem z tego dumny, ale niestety Urd funkcjonuje dalej. Znajdziemy tam ludzi winnych mi przysługę. To może się udać. Doskonale wiesz, że przez Pustkowie nie wyjdziemy żywi. 

Ostatnie zdanie wypowiedział już łamiącym się głosem. Nie sądził, że konfrontacja z swoimi czynami, będzie tak bolesna. żył w przekonaniu, że nikt nie dowie się o jego układach i wszyscy będą szczęśliwi. Brunet potrząsnął głową jakby nie mógł pojąć co właśnie zostało powiedziane. Po części tak właśnie było. Cząstka jego umysłu nie chciała uwierzyć w to co padło. 

- Nie, moja noga nigdy nie powstanie w Urdzie. Wybieramy Pustkowie, albo doprowadzę cię jedynie do świętego Drzewa. To moje ultimatum. 

Fae zmarszczył brwi. Rozumiał przyjaciela bardzo dobrze. Obiecali to sobie obaj, nie wrócą na ziemie Urd. Jednak Pustkowie było gorszym pomysłem. Mógł nie przeżyć, nie dotrzeć do Cherine. Jeśli na zamku ktoś by się zorientował, straciłaby głowę szybciej niż wzięłaby następny oddech. Z drugiej strony, sam nie dostałby się na dwór. Jęknął zrezygnowany i skinął głową. 

- Wybierzemy Pustkowie. 

###

Hej hej, 

Następny rozdział będzie już cały. I promise! 


On the other sideWhere stories live. Discover now