Rozdział 2

9 2 0
                                    

            Vasari ocknął się, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. Pod palcami czuł ziemię oraz mech. Las tonął w półmroku, który wydłużał każdy możliwy cień. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, dlaczego znajduje się w takim miejscu, zamiast w swoich komnatach. Jednak w momencie kiedy zawiał wiatr i zawiał czarne kosmyki włosów na jego twarz, zdał sobie sprawę, że to, co przeżył przed omdleniem, nie jest wcale snem. Westchnął zrezygnowany i zaczął rozcierać kark. Zemdlał z wysiłku. Wiedział to. Ciało dziewczyny nie było przystosowane do tak długiego biegu. Z ulgą stwierdził, że oddalił się na tyle, by móc w spokoju przeleżeć kilka godzin, a nikt go nie znalazł. Chwiejnie wstał, podpierając się pobliskiego drzewa. Kiedy zawiał wiatr, ciało mężczyzny przeszedł dreszcz. Wypuścił powietrze z płuc i już mniej pewnym krokiem ruszył przed siebie. Bose nogi zlodowaciały, przez co fae czuł dyskomfort. W momencie ucieczki nie myślał o przygotowaniu się do niej, bo jego umysł przeszedł na tryb „ocalenie", jak to miał w zwyczaju nazywać. Wtedy podejmował większość ryzykownych decyzji, jednak nadal słusznych. To, że przez nie miał kilka ran czy chodził kilka dni głodny, nie miało znaczenia. Wynikową jego każdej decyzji było życie, jakie uratował. Czy to swoje, czy swoich podwładnych. Szelest liści poruszanych przez wiatr, towarzyszyły mu na każdym kroku. Ptaki zdążyły już umilknąć, a w oddali zaczęły wyć wilki. Mężczyzna wzdrygnął się słysząc wycie coraz bliżej siebie. Odwrócił głowę i zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. To nie były wilki, a psy myśliwskie. Drugą rzeczą było dostrzeżenie majaczeń lamp oświetlających drogę ludziom, którzy ewidentnie kierowali się w jego stronę. Vasari zaklął cicho pod nosem.

-A żeby was piekło pochłonęło. Nie dacie biednej dziewczynie żyć.

Mężczyzna włożył rękę do kieszeni płaszcza i wyjął z niej kawałek materiału, który mógł posłużyć mu do związania długich włosów. Lepiej myślało mu się, kiedy co chwila nie tracił widoku z powodu niesfornych kosmyków. Następnie rozejrzał się dookoła czy jest jakieś miejsce, które może zakryć jego zapach lub udzielić chwilowego schronienia. Jedyne co zobaczył to drzewa. Zakręcił się do około i na oślep wybrał kierunek, w którym miał pobiec. Jedynym wyznacznikiem jego wyboru było, byleby nie do światła. Zlodowaciałe stopy przy kontakcie z mchem promieniowały bólem porównywalnym do wbijania igieł w ciało. Vasari przygryzł wargę i skierował się prostopadle do pościgu. Nie zarejestrował, z jaką siłą nacisnął wrażliwy mięsień, aż do momentu, kiedy poczuł na języku metaliczny posmak krwi. Rozluźnił szczękę i zerknął przez ramię, na ile się oddalił od niebezpieczeństwa. Zauważając, że jest to nieznaczna odległość, przystanął na chwilę. Rozmasował na szybko bolące stopy i poprawił grzywkę, po czym wypuścił powietrze, które wstrzymał przez chwilę i puścił się biegiem, tym razem po skosie od świateł. Jego oczy już zdążyły przyzwyczaić się do mroku, jaki przykrył cały las, pomagając mu ukryć się. Ubrania, jakie miał na sobie wtapiały się otoczenie. Jedynym elementem, który mógł go zdradzić to ten jaśniejszy fartuszek przewiązany w pasie. Z drugiej strony jeśli go zdejmie i zostawi, będzie to ślad dla tropicieli i psów. Vasari przeskoczył korzeń, po czym poprawił fartuch i płaszcz. Zdecydował zostawić wszystko tak, jak jest, już jego ślady stóp, pozostawione w ziemi i mchu były wystarczające. Mężczyzna biegł najszybciej jak mógł. Ponownie poczuł pieczenie w łydkach, jednak teraz do tego doszedł ból w żebrach i pieczenie w płucach. O ile mięśnie zmuszone do wysiłku był w stanie znieść, tak żebra, nie dawały żadnego wyboru. Musiał zwolnić. Nie potrzebował ponownego spotkania z ziemią. Zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz zemdleje, wytropią go. Nie będzie miał żadnych szans. Ciało dziewczyny powoli przestawało funkcjonować tak jakby tego fae sobie życzył. Zaczęło się od kłucia w okolicach serca i kolki. Problemy z oddechem były kolejnym powodem, aby zwolnił swój szaleńczy bieg. Teraz jedynie truchtał, monitorując na bieżąco sytuację. Ramiona trzęsły się, próbując wymusić odpoczynek, dla przeciążonego organizmu. Kolejnym problemem, który Vasari musiał zaakceptować i sobie jakoś poradzić, był pełen pęcherz. Zdecydowanie musiał skorzystać z łazienki. Światła oddaliły się od niego na tyle, że z truchtu mógł przejść do marszu. Na nowo zmienił kierunek i szedł teraz na lewo od poprzednio obranej drogi. Wyczuwał, że nie zawraca i zadowolony poprawił grzywkę opadającą mu na oczy. Idąc tak przez ciemny las rozmyślał nad pewnymi postanowieniami na jego niedaleką przyszłość.

On the other sideWhere stories live. Discover now