Rozdział 25

66 9 83
                                    

Wrocław 14 października 2019 r.

Brama zakładu karnego otworzyła się ze zgrzytem we właściwym sobie tempie. Październikowe przedpołudnie osnuła gęsta mgła, która zdążyła już wchłonąć ulatujący zapach lata. Alicja stała niczym marmurowy posąg, czekając cierpliwie. Wraz z ostatnim skrzypnięciem stalowych krat, pojawiła się wolność. Podniosła stopę i wykonała pierwszy symboliczny krok, wciągając nosem ciężkie powietrze. Rozejrzała się dookoła. Po lewej stronie, na poboczu wąskiej drogi stało zaparkowane auto. Podeszła do niego niespiesznie, delektując się każdym przebytym metrem.

— Nareszcie. Wracamy do domu — powiedziała kobieta, siedząca za kierownicą.

Alicja uśmiechnęła się blado i zapięła pasy. Słyszała głos matki, ale nie kodowała jej słów. Rozmywały się niczym tłumiony ulewą gwar miasta. Patrzyła tęsknie na przebijające się przez mgłę, umierające korony drzew. Liście zmieniały kolor tuż przed oderwaniem się od gałęzi. Marzyła o tym, by zdeptać je wszystkie.

Dwugodzinną trasę pokonały w milczeniu, choć Małgorzata zerkała w stronę córki z cisnącymi się na usta pytaniami.

W Gnieźnie tuż przy rynku Alicja poprosiła matkę, by zatrzymała pojazd. Ta protestowała chwilę, ale wykonała prośbę. Zatrzymała auto, włączyła światła awaryjne i spojrzała w stronę opuszczającej pojazd córki.

— O której wrócisz? — zapytała.

Dziewczyna milczała. Trzasnęła drzwiami i skierowała się w stronę kamienicy przeznaczonej do rozbiórki. Ukryła blond włosy pod kapturem kurtki i podbiegła do zdezelowanych drzwi. Była tu nieraz. Wiedziała doskonale dokąd ma się udać, by dostać to, czego potrzebuje. Zbiegła schodami w dół i krzyknęła w pustą przestrzeń.

— Gryzoń! To ja! Alicja.

Wsłuchała się w głos budynku. Cisza. Ciężkie krople uderzały rytmicznie o wąskie okna, a dźwięk jej kroków odbijał się echem od gołych ścian. Poczuła smród uryny i stęchlizny. Kopnęła leżąca nieopodal paletę, która rozpadła się na dwie części.

— Kogo my tu mamy — Dobiegł ją z głębi ciemnego pomieszczenia nieznajomy głos.

Podskoczyła wiedziona głębokim instynktem przetrwania, a gdy obróciwszy się, dostrzegła wysokiego chłopaka z zaczesanymi na bok szarymi włosami, parsknęła z odrazą.

— Szukam Gryzonia — powiedziała, omijając wzrokiem zbliżającego się do niej mężczyznę.

— Nie ma go tu — odparł, rozcierając zmarznięte dłonie.

Alicja wzruszyła ramionami. Rozejrzała się jeszcze raz, by upewnić się, czy rzeczywiście nikogo w suterenie nie ma.

— Ja ci pomogę. Czego szukasz? — zapytał.

— Spadaj — burknęła.

Mężczyzna się zatrzymał. Drżącymi dłońmi wyciągnął z kieszeni spodni czarny materiał. Rozłożył go delikatnie i nasunął na głowę. W pierwszej chwili pomyślała, że zakłada czapkę, ale gdy czarny materiał okrył szczelnie twarz, wydała z siebie zduszony krzyk. Chłopak uśmiechnął się i schylił po leżącą na ziemi deskę, do której był przytwierdzony drewniany trzon, po czym powoli ruszył w prawo, blokując wejście na schody.

— Mama kultury nie nauczyła? — zapytał, podrzucając kawał drewna lewą dłonią.

Alicja ściągnęła kaptur i wyciągnęła z kieszeni sto złotych.

— Masz i idź stąd — wrzasnęła, rzucając banknot pod nogi mężczyzny.

Ten roześmiał się w głos i ruszył do przodu. Krok za krokiem z wolna sunął stopami po zakurzonej posadzce. Alicja cofnęła się.

Zbrodnia [Zakończone]Where stories live. Discover now