Rozdział 11

351 29 14
                                    

#TonącwSzkarłacie_watt

Uwielbiałam pakować się w kłopoty.

Najwyraźniej było to moje hobby. Nie umiałam trzymać się od problemów z daleka i czasami miałam wrażenie, że przyciągałam je do siebie niczym magnes. Mogłam wmawiać sobie, iż rzeczywistość była inna, ale prawdy nie dało się oszukać.

A w szczególności nie tej, która praktycznie znajdowała się na wyciągnięcie ręki.

Błędy stały się moją codziennością, natomiast niewłaściwe decyzje opcją, której powierzałam zaufanie częściej, niż bym tego chciała. Moje wybory rzadko zaliczały się do tych słusznych, jednak spokojnie podpięłabym je pod kategorię łatwych. Gubienie się było proste i powiedziałabym nawet, że niekiedy przyjemne.

Za to podejmowanie słusznych działań wymagało sporego zaangażowania. Odpowiedniego przeanalizowania danej sytuacji. Dobrania właściwych myśli. Ciągłego przeliczania ryzyka. Szacowania strat oraz zysków. Żaden człowiek nie był święty, każdy ostatecznie dokonywał niepoprawnych obliczeń.

Najwyraźniej jestem w tym pieprzoną mistrzynią.

Gdyby było inaczej, prawdopodobnie nie siedziałabym właśnie w samochodzie Branhama. Nie patrzyłabym na jego zaciśnięte dłonie, które co jakiś czas zmieniały układ na kierownicy. Nie wdychałabym również zapachu malin i nie miałabym przed oczami naszej ostatniej przejażdżki. Wykrzywiłam nieznacznie usta na wspomnienie tamtego dnia. Zdecydowanie nie należał on do najprzyjemniejszych.

Pozostało mi tylko liczyć na to, że i ten moment nie zostanie dopisany do listy moich porażek.

Powoli nabrałam powietrza do płuc. Z trudnością przychodziło mi odsunięcie od siebie gryzącego uczucia niezręczności. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Miałam coś powiedzieć? Siedzieć dalej w ciszy? Na samą tę myśl, umysł podsunął mi wspomnienie, w którym William wyraźnie mówił, że nie lubi jeździć w takich warunkach. Przełknęłam ślinę, po czym zerknęłam w stronę skoncentrowanego na drodze chłopaka. Nie zwracał na mnie nawet najdrobniejszej uwagi, co nie dawało mi spokoju.

– Może... włączę radio? – zapytałam i wykonałam bliżej nieokreślony ruch w kierunku urządzenia.

Moje pytanie zawisło w powietrzu. Niezręczność już nie gryzła – ona dosłownie pożerała mnie żywcem.

– Jak wolisz – odparł krótko, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

Nie, żeby zależało mi na jego uwadze. Nic z tych rzeczy. Zdecydowanie nie potrzebowałam zainteresowania z jego strony, ale to on zaproponował, abym wsiadła do tego cholernego samochodu. Nie prosiłam się o podwózkę. Przeżyłabym bez niej, ale wysiedzenie spokojnie w takiej atmosferze już nie było takie przyjemne. Ta cała napięta atmosfera zaczynała mnie irytować.

Odpuściłam sobie skomentowanie tego. Skoro teoretycznie dał mi zezwolenie, żal byłoby z niego nie skorzystać, a ewentualne komentarze mogłyby odebrać mi tę możliwość. W innych okolicznościach pewnie nie przejmowałabym się szczególnie jego zdaniem, ale wyznawałam niepisaną zasadę, że kto prowadził, ten miał władzę nad wyborem muzyki lub jej brakiem. Dean Winchester uczył i bawił.

Z braku lepszych możliwości, włączyłam radio i momentalnie tego pożałowałam, bo głośniki ryknęły z taką siłą, że omal nie spadłam z siedzenia.

– Chryste... – mruknęłam pod nosem, po czym niezwłocznie ściszyłam muzykę.

Branham jedynie westchnął na moje poczynania. Naprawdę nie potrafiłam rozgryźć, o co mu w tym wszystkim chodziło. Każdy na jego miejscu rzuciłby chociaż drętwym tekstem, ale on ponownie skupił się na jeździe. Niestety sama nie byłam lepsza i postanowiłam ciągnąć swoje gierki dalej. Trudno było mi powiedzieć, dlaczego tak usilnie chciałam uzyskać od niego większą reakcję. Nie brakowało mi towarzystwa. Nawet nie byłam pewna, czy chciałam rozpocząć z nim jakąś rozmowę.

Tonąc w szkarłacie #2Where stories live. Discover now