4. MERT

132 15 24
                                    

Kapadocja


Obecnie

Poczułem szarpnięcie za rękaw. Zrozumiałem, że auto się zatrzymało. Dokądkolwiek jechaliśmy, miałem na to wyjebane. Chciałem obudzić się w swoim łóżku w berlińskim mieszkaniu i wyjść z koszmaru, w jakim tkwiłem od kilku dni.

- Mert? - usłyszałem głos wuja jak zza grubej ściany, ale wysiadłem posłusznie z samochodu.

Zaledwie parę godzin temu poczułem się znów jak człowiek, gdy mogłem wziąć prysznic i zrzucić z siebie przepocone ubrania, po czym stryjek znów oświadczył rozkazującym tonem, że czeka na mnie przed domem.

Byliśmy teraz na skąpanej w słońcu ziemi, suchej i twardej. W miejscu ostatecznego spoczynku mojego kuzyna. To tutaj zakopano jego kości. Choć na cmentarzu były setki grobów, ja niemal od razu dostrzegłem ten, do którego powoli zmierzaliśmy, a na którym położono świeże kwiaty.

Podziękowałem stryjowi w duchu, że mnie tu przywiózł.

Szedłem za nim ze spuszczoną głową, ale gdy tylko przystanął, padłem na kolana przed grobem Onura i wziąłem garść jałowej ziemi, którą ścignąłem w palcach.

- Jak to się stało? - zapytałem ochrypłym tonem, czując rosnącą gulę w gardle.

- Wpadł w poślizg i stracił panowanie nad kierownicą. Auto stoczyło się z urwiska.

Załkałem żałośnie jak chłopiec, ale wiedząc, że wuj tego ode mnie oczekuje, szybko się opanowałem. Powinienem być silny, a nie ulegać emocjom. Tak, jak mnie uczył.

Oparłem twarz i przeczyściłem gardło, aby odzyskać swój głos. Klęczałem, wpatrzony nieruchomo w grube litery wyryte na nagrobku. Onur Korkmaz. Poniżej data jego urodzin i śmierci. A mnie się wydawało, że ta tabliczka nie dotyczyła mojego kuzyna... Równie dobrze mógł tam leżeć ktoś inny.

Wciąż to do mnie nie docierało. To było dziwne, nieco odrealnione uczucie. Jakby umysł próbował się bronić, wypierając rzeczywistość. 

Mierzenie się z gorzką prawdą idzie łatwiej, gdy włączasz blokadę. Ale potem nagle zderzasz się z własną ścianą. Tak też sam się czułem. Jakbym został zamknięty w jakimś koszmarnym wymiarze.

- Teraz w tobie cała nadzieja, Mert - usłyszałem za sobą i odwróciłem głowę.

Wuj stał na nade mną, zasłaniając słońce. Załamujące się światło utworzyło wokół niego złocisty blask, jakby nie wystarczał ten, jaki nad sobą roztaczał siłą swojego charakteru i nazwiskiem, które nosił. Wydał mi się przez to jeszcze bardziej potężny i niezwyciężony. Jakby nawet nagła śmierć rodzonego syna nie była w stanie go złamać.

Wstałem, aby móc popatrzeć stryjowi w oczy. Podskórnie wiedziałem, że chce mi powiedzieć coś ważnego.

- Tylko ty nam zostałeś, synu. Po mnie, staniesz się jedynym mężczyzną w rodzinie. Jesteś moim dziedzicem. Moją krwią. Dziedzictwem. Przyszłością naszej rodziny.

Podniosłe słowa wuja jeszcze bardziej mnie zdołowały. Zawsze chciałem, aby był ze mnie dumny, ale nigdy nie pragnąłem zająć miejsca mojego kuzyna. To Onur miał dostać wszystko po śmierci wuja. Odziedziczyć po nim rodzinne interesy i stać się głową rodziny. Ja byłem wdzięczny wujowi za to, że po śmierci rodziców zajął się mną i moją siostrą. Niczego więcej nie oczekiwałem.

- Masz jeszcze wnuczki, wuju - przypomniałem mu, bo nie zasługiwałem na słowa, które w moją stronę kierował. Brałem je jak chwilową słabość, powodowaną żałobą.

Leyla. Światło wśród najczarniejszej nocy I DARK ROMANS Where stories live. Discover now