3. MERT

161 14 38
                                    

Kapadocja

Obecnie...

Poruszyłem się niespokojnie na prowizorycznym, zakurzonym posłaniu, kiedy usłyszałem dźwięk zasuwania starych, metalowych drzwi magazynu. Było to obskurne pomieszczenie z odchodzącym tynkiem, oświetlone sztucznym światłem jarzeniówek. Nie było tu niczego, oprócz wystających rur, zatęchłego materaca i koca.

Ocknąłem się, kiedy świtało, a przez małe okienko, niemal przy samym suficie, zaczęły przedzierać się pierwsze promienie słońca.

Zacisnąłem dłoń w pięść i kopnąłem bosą stopą tacę z jedzeniem. Przezroczysta szklanka z herbatą rozlała się na tacy ze śniadaniem, jakie ten sam młody facet mi przyniósł. Herbata i pieprzony kebab. Jakbym mógł teraz myśleć o jedzeniu.

Sukinsyny.

Złapałem się za głowę, szarpiąc za włosy, jakby miało mnie to otrzeźwić. Nadal bolała po narkotyku, jaki mi podali, ale przynajmniej znów zacząłem racjonalnie myśleć. Nie miałem pojęcia, gdzie byłem, ale nabrałem pewności, że porywacze nie chcieli mnie zamordować. Przynajmniej na razie.

Poziom strachu powoli opadał i znowu uruchomiła się we mnie adrenalina, która dodała mi energii do walki.

Założyłem trampki na gołe stopy, jakie stały obok tacy i gwałtownie wstałem. Zacząłem wrzeszczeć po turecku:

- Czego ode mnie chcecie, zjeby?! Wypuście mnie! Wypuście!

Kopałem i waliłem pięściami w drzwi, aż blacha nieco się wygięła. Zamek jednak ani drgnął.

- Zamknij się! Cicho! Bo cię zaraz uciszę, bracie!

W odpowiedzi uderzyłem w drzwi jeszcze głośniej, aż rozbolała mnie stopa i wyzwałem najstarszego z bandziorów, którego poznałem po głosie. Nie miałem szacunku do takich jak on.

- Sam cię zajebię, wujku! Tylko stań ze mną twarzą w twarz, pieprzony tchórzu!

Usłyszałem pod swoim adresem serię tureckich i arabskich przekleństw oraz to, abym spalił się w piekle jak inne niewdzięczne, bogate dupki, takie jak ja. Miałem gdzieś ich słowa.

- Pierdol się! Das Arschloch[1]! Kim ty jesteś? Otwórzcie te drzwi! Już! Otwierać! Dranie!

Głośny, kpiący śmiech ostudził mój zapał.

- Niech ich szlag! Boże! - zakląłem, wystawiając ręce jak do modlitwy.

Traciłem cierpliwość. Jeszcze nigdy nie czułem się taki bezsilny. Byłem jak szczur w potrzasku i nie wiedziałem, co dalej robić. Coś niewidzialnego zacisnęło mi krtań.

Przypomniałem sobie, że miałem dzisiaj zabrać Zeynep do naszej ulubionej kawiarni i porozmawiać o jej nowym chłopaku, z którym widziałem ją ostatnio w centrum handlowym. Pewnie martwiła się, że nie odbieram od niej telefonu. Może nawet pojechała do mojego mieszkania bez wiedzy cioci Tuğçe.

Jak to wszystko możliwe?, zastanawiałem się w myślach.

Wróciłem na posłanie, spoglądając z niesmakiem na kebab. Poczułem bolesny skurcz żołądka, który domagał się jedzenia, ale nie zamierzałem niczego brać od tych podłych ludzi.

Zamknąłem oczy, chcąc się wyciszyć i uspokoić galopujące serce. Bałem się. Byłbym głupi, gdybym lekceważył zagrożenie, jakie tamci ludzie na mnie sprowadzili. W środku drżałem ze strachu.

Od kilkunastu godzin zachodziłem w głowę, dlaczego mnie to wszystko spotkało, a postępowanie moich porywaczy niczego mi nie wyjaśniło. Czyżbym padł ofiarą porwania dla okupu? A może to miało związek z Leylą i podejrzanymi ludźmi, przed którymi uciekała? Sam już niczego nie byłem pewien...

Leyla. Światło wśród najczarniejszej nocy I DARK ROMANS Where stories live. Discover now