Rozdział VII

35 4 2
                                    

Halo?

Powinienem właśnie teraz uczyć się na sprawdzian z epoki literackiej średniowiecza. No właśnie powinienem. Jednak znalazłem inne dobre zajęcie. Szkicuje. Nie robiłem tego od bardzo dawna, ale okoliczności po prostu dały mi do tego dobry powód. Może to głupie, ale rysuję tego chłopaka z tatuażem. W ten sposób próbuję sobie przypomnieć każdy rys jego twarzy. Muszę mieć się na baczności i od razu go rozpoznać w tłumie, nawet gdy jego szyja będzie zakryta. 

Mimo wszystko zostaje przy swoich dawnych założeniach i rysuję moment, w którym zobaczyłem jego prawdziwe ja. Siedzi sobie na kanapie przed salą pani pedagog i patrzy się na mnie lekko przerażony i z nutką współczucia. Ciekawe, czy wyszedł z jej gabinetu w takim samym stanie co ja? Nieważne. Może i widok mi się rozmazywał przez cisnące mi się do oczu łzy to zapamiętałem jego wygląd bardzo dobrze. 

Po tamtym ciężkim dniu musiałem się dowiedzieć kim on jest. Oczywiście na pomoc Marcela nie mogłem liczyć. Dodatkowo z moją rozpoznawalnością musiałem uważać kogo się pytam, by w Świat nie poleciała jakakolwiek plotka. Mimo wszystko udało mi się. Jest to Bartek z profilu matematyczno-fizycznego i w tym roku również pisze maturę. Jednak najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nigdzie, ale to nigdzie nie mogłem go znaleźć w internecie oprócz jakiegoś konta na Facebooku bez żadnego profilowego. Cała jego postać owiana jest tajemnicą. Z opinii mojego informatora nie spoufala się on z nikim i można powiedzieć, że czuje się lepszy od wszystkich. Niby jest to wnerwiające, ale nie u niego, bo ile razy próbowali go zagiąć on zawsze odpierał każdy atak. Istny diabeł z niego. Według mnie może być on jednym z tych mądrych dzieciaków, których rodzice starają się ze wszystkich sił, by utrzymać go w tej szkole, bo dzięki tym świetnym opinią jakie ma liczą, że tutaj najbardziej uda mu się rozwinąć skrzydła. Jego egzystencja przyprawia mnie o lekkie ciarki na plecach, więc zgodziłem się nareszcie chodzić z chłopakami na siłownie, na którą namawiali mnie od dłuższego czasu.

Wstaję od biurka. Zdejmuje słuchawki. Trochę uszy mnie bolą od całego słuchania muzyki najgłośniej jak tylko można. Czasami w tych kwestiach jest potrzebny odpoczynek. Biorę rysunek i wodzę wzrokiem po ścianie zastanawiając się, gdzie bym mógł go przyczepić. Po chwili znajduje idealne miejsce. Wieszam ten rysunek obok szkicu Jaśminy i mojego Rysunkowego Potwora.

Cofam się i siadam na moim łóżku. Zaczynam wpatrywać się w ścianę pokrytą moimi dziełami. Nigdzie nie ma mojego autoportretu. Nigdy nie potrafiłem się odnaleźć między ludźmi, dlatego nigdy go tam nie przymocowałem. Co nie znaczy, że siebie nie rysowałem. Wszystkie te rysunki leżą na dnie szuflady, bym tylko nie musiał ich nigdy więcej widzieć. Malowane były one w chwilach rozpaczy. Przedstawiają mnie jak siebie widzę. Nic czym mógłbym się pochwalić. Praktycznie na każdym rysunku mam opuchniętą twarz od płakania, siniaki, czy pocięcia. Nic nie poradzę na to, że moje prawdziwe ja jest tak żałosne.

Mógłbym jeszcze dłużej myśleć o tym jak moje życie jest bezsensowne, ale słyszę jak dzwoni mój telefon. Widzę z daleka, że to Nina. Natychmiastowo się podnoszę i zabieram go z biurka. Od razu odbieram i słyszę w słuchawce słodki głosik:

— Halo?

— Cześć!

— O, cześć Artur! Mam do ciebie ważne pytanie...

— Wal śmiało.

— Idziesz na tę imprezę dzisiaj?

Faktycznie, miało dzisiaj mieć takie coś miejsce. Chłopaki mi o tym mówili, ale się z tego wykręciłem. Powiedziałem, że mam wiele nauki co akurat jest prawdą, ale tak szczerze nie mam ochoty pojawiać się między ludźmi. Właśnie dlatego jej odpowiadam:

DeathcoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz