Rozdział 3

1 0 0
                                    

Znalazła matkę na końcu ogrodu podlewającą róże. Marie miała na sobie sprane ogrodniczki i czapkę z daszkiem. W trampkach i niedbale związanych włosach wyglądała jak nastolatka. Z daleka było słychać jej głos, co znaczyło, że mówiła do kwiatów, jak to miała w zwyczaju. Jo właśnie szła do niej z kubkiem kawy z mlekiem i cukrem, by porozmawiać z dala od zimnej podłogi i marmurowych blatów. Obie uwielbiały ciepło drewna i zapach wiosennych liści, a mieszkały w kamiennych przestrzeniach, które trudno było nazwać przytulnymi. Dobrze, że ogród rekompensował im ten dyskomfort. Sad za domem Danielsów był połączeniem dzikiego ogrodu i świetnie zaprojektowanego miejskiego parku. Marie realizowała tam swoje wizje przydomowej zieleni. Było to jedyna przestrzeń, w której nikt nie kwestionował jej kompetencji

- Z zimnym mlekiem, jak lubisz - powiedziała Jo, wyciągając w stronę mamy parujący kubek z Kubusiem Puchatkiem. Kubek miał chyba ze sto lat i stanowił swego rodzaju pamiątkę rodzinną. Pamiątkę z minionego życia, jak czasem smutno mówiła do siebie Marie.

- Dzięki, Skarbie - Marie odłożyła konewkę na ziemię, zdjęła czapkę z głowy i przetarła czoło wierzchem dłoni. Sięgnęła po kubek i usiadła na środku ogrodowej alejki.

- Dawno nie było tak ładnej soboty - zagadnęła Jo.

- Chcesz mi coś powiedzieć, ale nie wiesz, od czego zacząć, więc tak na wszelki wypadek zaczynasz od pogody? - zaśmiała się jej mama.

- Skąd wiedziałaś? - Dziewczyna zrobiła zakłopotaną minę.

- Jestem Twoją mamą, nie zapominaj.

- Jest konkurs w szkole - wypaliła szybko Jo. - Chcę wziąć w nim udział.

- No i w czym problem? Chcesz, to weź, będę trzymać za Ciebie kciuki - odpowiedziała mama, biorąc ostrożnie pierwszy łyk gorącego napoju.

- Nagrodą jest staż w Muzeum Sztuki Współczesnej w Paryżu - powiedziała szybko, na jednym wydechu dziewczyna, jakby się bała, że zabraknie jej odwagi, by dokończyć to zdanie na głos.

Radosny do tej pory uśmiech Marie zadrżał, kąciki ust opadły. Usilnie próbowała zachować dotychczasowy ton głosu, ale udawało jej się to z trudem.

- Brzmi wspaniale, córeczko - powiedziała szybko, sztucznie się uśmiechając. W tej samej chwili słońce schowało się za chmurami, momentalnie zrobiło się chłodno. Marie potarła dłońmi ramiona, dając znać, że jest jej zimno. Sięgnęła po kraciastą koszulę. Nie patrząc córce w oczy, podniosła się i z przesadnym entuzjazmem zaproponowała:

- Kawa już była, teraz czas na herbatę. Idę wstawić wodę - i ruszyła szybko w stronę domu.

Jo patrzyła w ślad za mamą, nie rozumiejąc, dlaczego ta dorosła kobieta, która była dla niej wszystkim, która imponowała jej pod tyloma względami, odebrała informację o nagrodzie w konkursie artystycznym, jakby to był plan zbrodni, coś niedozwolonego, a co gorsza zbędnego. Coś, co mogłoby się nie podobać, być kością niezgody i, co martwiło Jo najbardziej, sprawiać mamie przykrość. A tak bardzo chciała, by mama była z niej dumna, chciała widzieć w jej oczach dumę i miłość. Dziś zobaczyła żal i strach.

Na tyłach ogrodu stał niewielki budyneczek, który kilkadziesiąt lat temu musiał służyć jako mała stajnia. Było to nieduże pomieszczenie z cegły, otoczone krzewami, na których zdążyły już pojawić się młode, zielone pączki. To była najmniej zadbana część ogrody, bo po pierwsze nikt tamtędy nie chodził, a po drugie nikt z zewnątrz nie mógł dojrzeć tego obszaru, więc i reputacja rodziny Danielsów nie ucierpi przez kawałek lekko zapomnianego trawnika. To było też miejsce, w którym ogrodnik Evans parkował kosiarki do trawy i zostawiał worki z wygrabionymi liści i suchymi chwastami, które Marie wypełniała w zastraszającym tempie.
Jo otworzyła drzwi i wciągnęła znajomy zapach farby i niewywietrzonego pomieszczenia. Odsłoniła wszystkie okna, by zaprosić do środka jak najwięcej światła. Jej pracownia.

Jo od zawsze miała talent. Choć kilka miesięcy temu dziewczynie przyszło do głowy, że to nie był jedynie talent. Tworzenie było jej ucieczką, światem otwartym dla niej, ale zamkniętym dla wszystkich innych. Ugniatając plastelinę i mieszając rozmoczony papier z farbą, mówiła rzeczy, o których nikt się nawet nie domyślał. To był jej dziecięcy bunt, obraz jej marzeń i radości, jej znudzenie i ekscytacja. Wszystko. W swoje prace wtapiała niepewność, wątpliwości i samotność. Jej dzieła były też pełne entuzjazmu, szczególnie wtedy, gdy tworzyła marząc. Wszyscy bili brawo i podziwiali jej wrażliwość, a ona w duchu czuła się tak, jakby ktoś publicznie czytał jej pamiętnik.

Gdy mama z babcią pojechały na zakupy do South Kensington, Joan wiedziała, że ma przynajmniej dwie godziny tylko dla siebie. Wiedziała, co zrobi z tym czasem. Myślała o tym od chwili, gdy usłyszała wiadomość o konkursie i nagrodzie. Pragnienie wzięcia udziału w wyzwaniu spowodowało u dziewczyny eksplozję pomysłów. Bała się, że zgubi jakąś doskonałą ideę, więc postanowiła spisać i naszkicować propozycje na pracę konkursową.

Wiedziała, że jej praca będzie stworzona z drewna. Czuła, że tak powinna zrobić. 

Uważaj, bo się oparzyszOn viuen les histories. Descobreix ara