Rozdział 2

4 1 0
                                    

- Niech mi ktoś pomoże! - Jo usłyszała zniecierpliwioną, lekko zduszoną prośbę. Jej mama właśnie weszła do domu i najwyraźniej potrzebowała z czymś pomocy. Mogłaby przysiąc, że niesie coś ciężkiego, bo w głosie słyszalny był każdy kilogram, który właśnie wnosiła do salonu.

- Mamo, co to jest? - spytała Jo, próbując przejąć z rąk Marie Daniels wielką doniczkę z niewielkim drzewkiem, owiniętą folią.

- Pomóż mi to postawić, tu, na kafelki - rzuciła mama Jo, zziajana i czerwona na twarzy. - To wiśnia japońska, jedno z najpiękniej kwitnących drzew. Zobaczysz, to królowa ogrodu, posadzę ją pod Twoim oknem - uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. Stała pochylona z łokciami opartymi na ugiętych kolanach i łapała oddech. Najwyraźniej przyniosła drzewko sama prosto z auta.

Ta kobieta kochała rośliny. Oczy jej się świeciły, gdy tylko wchodziła do ogrodniczego sklepu, a nazwy krzewów i kwiatów znała nawet po łacinie. Całymi godzinami dłubała w ziemi, a Jo po szybkości jej ruchów mogła się zorientować, czy mama się relaksuje, czy raczej próbuje pozbyć się nagromadzonej frustracji. Marie była delikatną, nieco zagubioną kobietą, z melodyjnym śmiechem i spokojnymi ruchami. Unikała konfliktów, nie podnosiła głosu. Często Jo mówiła, że jej mama nie pasuje do tych czasów, bo gdyby mogła, zaszyłaby się w jakimś małym miasteczku i prowadziła kwiaciarnię. To było jej marzenie. Czemu zatem tkwiła z rodzinnej firmie, projektując tapicerki krzeseł i sof, zamiast iść za głosem serca? Gdy dziewczyna pytała o to mamę, wtedy, gdy wieczorami cicho rozmawiały na łóżku w pokoju nastolatki, mówiła, że to nie jest takie proste.

- Co Ci nałożyć, kochana? - Theresa Daniels wyciągnęła rękę w kierunku Charlie, by odebrać duży biały talerz z delikatnym, złotym wzorem na obrzeżach. - Dziś zamówiłam dla nas kaczkę w sosie słodko-kwaśnym z tej nowej azjatyckiej restauracji w Soho. Jest jeszcze pak choi z sezamem, ramen i wołowina po koreańsku - kobieta patrzyła wyczekująco, aż jej starsza wnuczka podejmie decyzje.

- Pak choi z odrobiną ryżu - wybrała 19-latka z miną świadczącą o średnim nastroju. Charlie, bratanica Marie i kuzynka Jo, była wysoką, kasztanowłosą dziewczyną, studentką zarządzania. Zamieszkała z babcią i ciocią zaraz po wielkiej, rodzinnej tragedii. Nie miała innej rodziny, nie miała nawet chłopaka, co wcale nie dziwiło Jo, ponieważ kuzynka była wredną, pozbawioną empatii jednostką. Jej wzrok zawsze był lodowaty, a język cięty. Sprawiała permanentne ważenie, jakby się nudziła. Młode kobiety nie pałały do siebie siostrzaną miłością, najchętniej schodziły sobie z drogi.

- Wołowina jest już zimna - zauważyła Jo. - Może pójdę ją podgrzać? - zaproponowała.

- Nie ma takiej potrzeby - sucha odpowiedziała babka.

- A może ja jutro coś ugotuję? - ciągnęła dalej dziewczyna. - Na kanale Gordona Ramsaya widziałam świetny przepis na indyka w ziołach. Mogę też upiec zapiekankę ziemniaczaną i zrobić sałatkę. Tak dawno nie jedliśmy nic domowego...

- Nie smakuje Ci to, co zamówiłam? - przewała jej babcia.

- Bardzo smakuje - Jo poczuła, że na jej policzkach pojawiły się bordowe plamy. Dlaczego czuła się, jakby strzeliła gafę, jakby znów powiedziała coś niewłaściwego? Mama Betty skakałaby pod sufit z radości, gdyby jej córka zaproponowała, że zrobi obiad.

Dom Danielsów był czasem polem minowym. Jo nigdy nie wiedziała, kiedy nastąpi wybuch.

- Mamo, pan Roberts odwołał jutrzejsze spotkanie, w to miejsce Natalie wpisała nam telekonferencję z dostawcą skór z Werony - Marie Daniels szybko zmieniła temat rozmowy przy stole w jadalni. Źle się czuła, gdy rodzinna atmosfera gęstniała i czuć był napięcie między kobietami.

- Och, to nawet lepiej - zagruchała nestorka. Ton jej głosu nagle złagodniał, a zmarszczki na czole się wygładziły. - Kaczki? - nie czekając na odpowiedź, nałożyła swojej córce nową porcję mięsa, mimo że Marie wcale nie miała ochoty na dokładkę.

Theresa prowadziła meblowe imperium, które założył jej świętej pamięci mąż, Henry. Od 15 lat pracowała z nią Marie, której powierzyła stanowisko głównego projektanta. Kobieta szykowała też stanowiska dla swoich wnuczek, powtarzając przy każdej możliwej okazji, że w rodzinie tkwi siła ich firmy i że tylko rodzina może odpowiednio zadbać o przyszłość przedsiębiorstwa. Dodawała jeszcze, że Henry by sobie tego życzył i że wszystkie panie Daniels są mu to winne. To, czyli lojalność i wierność rodzinnym wartościom.

Te słowa, sączone Joan do ucha dzień po dniu, były skutecznym hamulcem i wzbudzały poczucie winy za każdym razem, gdy Jo poczuła, że chciałaby wieść inne życie niż jej matka i babka. 

Uważaj, bo się oparzyszWhere stories live. Discover now