XII

15 4 0
                                    

Glacier pozwolił Ansgarowi całkowicie się uspokoić, nie zaczepiał go; czasami tylko zerkał, jak młody zajmował się obserwacjami pod mikroskopem. Radował się myślą, że chociaż to pomagało. Poczekał wystarczająco długo i podjął się tematu, który chodził mu po głowie.

— Ans, dobrze by było, gdybyś wrócił do domu i...

— Nie chcę — uciął poddenerwowany.

— Wiem. Posłuchaj do końca. Wróć do domu i przyprowadź tu Marena. Pomyśl w ten sposób: skoro Jan stchórzył, ktoś inny powinien tu przyjść. Zakładam, że Jan miał mnie odwiedzić, bo w ich mniemaniu za dużo wiesz. Racja?

— No... Racja, tak.

— Dokładnie. Jak nie Jan, to Maren. Będę czekał pod podłogą.

Ansgar przełknął ślinę, a jego dłoń jakby sama zachciała zacisnąć się na nadgarstku. Musiał stanąć przed kolejnym wyzwaniem. Im dalsze zadania, tym bardziej wyczerpywała go cała sytuacja, okoliczności, początek, nieznany koniec. Nie poddawał się, nic z tych rzeczy, pragnął jedynie wyjaśnień i prawdy. W głębi serca przyrzekł, że po tym wszystkim włoży pełnię sił w ułożenie sobie nowego, stabilnego życia — bez kłamstw, bez ograniczeń, bez strachu. Bez niczego, co by zawadzało w samorozwoju. Wiedział, że przyjęcie kogoś nowego do jego życia wiązało się z kolejnym ciężkim problemem. W trakcie drogi wymyślił plan, podstęp. Nie popierał kłamstwa, lecz to traktował jako wyjątek. „Cel uświęca środki."

Nie okazując przejęcia ani innych negatywnych emocji, Ans wstąpił do domu. Od razu doszedł do wniosku, że Maren na niego czekał.

— Widzisz, Ans...? Nie było tak trudno. Wiem, że tamto mogło cię zaboleć, ale to dla twojego dobra. — Uśmiechnął się czule.

— Wiem... Wiem... Przepraszam... Chciałem, by Jan mi pomógł, ale uciekł. Czy możesz się przejść ze mną do dyrektora...?

— Po co? — skrzywił się. — Już wystarczająco ci namieszał w głowie.

— Ja wiem, ale... Chcę to zakończyć raz na dobre. Potrzebuję twojego wsparcia.

Maren nie odpierał budującej się w nim satysfakcji. Cieszył się, że Ans stanął po jego stronie, a nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mogło być inaczej. Wstał głęboko przekonany o swojej racji i podążył za Ansem. Chłopak zawsze go słuchał, przytakiwał, popierał, więc i tu nie widział żadnego problemu. Rozważał wręcz nakłonienie go do znalezienia innej pracy, z dala od "toksycznego środowiska", jakby to sam ujął.

Wszedłszy do laboratorium, Ansgar zbliżył się do panelu podłogi. Klęknął przy nim w celu otwarcia przejścia do pokoju.

— Nie wiedziałem, że macie takie pokoje. Interesujące.

— Tak, ale nie mów nikomu.

Ans przepuścił Marena, po czym też zeskoczył na dół. Całe zadowolenie mężczyzny zniknęło, gdy spostrzegł doniczkę z hiacyntem. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł lód zaciskający się na jego nogach na wysokość kolan. Ansgara spotkał podobny los, lecz o wiele mniejszej sile i zasięgu, chłód zatrzymał jedynie jego stopy. Po przeminięciu szoku obaj spostrzegli, że pod ścianą w rogu pokoju stał Glacier. Trzymał w dłoni sznurek z przeźroczystą kulką. Bez słowa zbliżył się do Marena.

— Racja. Jeszcze będziesz się stawiał, nie pomyślałem o tym... — Machnąwszy ręką sprawił, że na nadgarstkach uwięzionego pojawiły się lodowe kajdany. Ans dalej tylko obserwował. — Tak lepiej. — Uniósł sznurek na wysokość czoła Marena, a szkiełko zajęło się ciemną energią, niemalże czarną z nutkami czerwieni. — Niektóre wynalazki nigdy mnie nie zawiodą.

Hiacynt: Ludzki Ogród. Tom 1Where stories live. Discover now