Maren i Jan wybrali się do stolicy w czasie podobnym do Ansgara oraz Glaciera spędzających miłe chwile w lokalu. Potrzebowali znaleźć we Florem sklepu z kamieniami kolekcjonerskimi — niedługo spodziewali się urodzin Ansgara i chcieli mu zrobić niespodziankę. Jak Maren dokładnie znał każdą zdobycz Ansa, tak Jan ze swoim gadanym mógł starać się o obniżenie ceny za zakupy. Jan miewał problemy ze spokojną komunikacją w domu, lecz do nieznajomych potrafił się zachować; prawie do wszystkich obcych, bo jeden przypadek właśnie mu się nie spodobał. Stanął nagle, tuż za nim Maren, słysząc dialog między młodą dziewczyną a dorosłym mężczyzną.
— Proszę mnie zostawić...
— Chodź, mała, nie wstydź się. — Złapał ją gwałtownie za ramię, gdy próbowała się oddalić. — No chodź!
Nikt nie reagował, nikt nie próbował. Jan przez pierwsze sekundy należał do widzów, ale prędko postanowił, że bezczynnie stać nie będzie. Wysunął przed siebie prawą dłoń, w której pojawiła się karta damy trefl; tuż za nią kolejne trzy damy — karo, kier, pik. Jan uśmiechnął się na widok karety. Zamachnął się mocno ręką, by wyrzucić karty w stronę napastnika; jakby rozpłynęły się w powietrzu, dotarłszy do niego. Mężczyzna zdziwił się nietypowym przepływem słabości w jego ciele, puścił ofiarę, a chwilę później próby złapania się o cokolwiek nic nie dały, bo upadł nieprzytomny. Młoda spojrzała z wdzięcznością na Jana i poszła przed siebie roztrzęsiona.
— Prawie zapomniałem, jak działa twoja kareta — przyznał Maren pod wrażeniem. — Dobra robota.
— Przestań — uciął zdenerwowany Jan — To obowiązek, nie powód do dumy. Gnój jeden... Nie będę takich oszczędzał. No, patrz, już ludzie podchodzą, by mu pomóc.
— Żałosne... To co, wracamy do szukania kamyków?
Jan kiwnął głową; wrócili do spaceru.
Mężczyźni wstąpili do sklepu pełnego otwartych skrzyneczek z różnymi minerałami. Jedne bardziej wyszlifowane, drugie mniej, jeszcze inne zdawały się zostać wyrwane z dotychczasowego środowiska i umieszczone jako ozdoba w obcym miejscu pełnym oczu, nie zadbawszy o nie. Szkoda, że nie tylko z kamieniami się tak dzieje; trudno zatrzymać coś, co trwa od stuleci, ale można przynajmniej w tym nie uczestniczyć. Tego typu rozmyślenia nie raz chodziły po głowie Marena, gdy znajdował okazję na samotne refleksje o życiu. Jan za to trzymał się twardo rzeczywistości i nie zadręczał się wieloma sprawami — dla niego liczyły się dwie osoby, nic ani nikt więcej. Jan zauważył, że Maren zatrzymał się przy podłużnych kamieniach barwy wyblakłej zieleni. Przyjrzał się i pochylił głowę na bok z grymasem na twarzy.
— Brzydkie — skomentował z westchnięciem pełnym dezaprobaty. Sądził, że jak ktoś decydował się na taki biznes, powinien dbać o jakość produktu. — Chodźmy da...
— Nie wierzę, że mają tu Eskaron — Z subtelnym zachwytem Maren wziął jedną sztukę. — Ans mi o tym mówił. Bierzemy.
— A co to robi...?
— To minerał leczniczy. Im lepiej go opanujesz, tym większe rany możesz wyleczyć. Dziwi mnie tylko, że w Żmiy się zgodzili na przewóz Eskaronu do Natury.
— Skoro jest, to nie ma nad czym się zastanawiać. Jak Ans chce, to bierz... ale raczej na jednym nie pozostajemy?
— Oczywiście, że nie. Szukamy dalej.
Jan poczuł potrzebę pokazania, że on też może się rozeznać w kamieniach, jeśli tylko zachce. Kojarzył niektóre cudeńka leżące już na półkach Ansgara; wbrew pozorom interesował się pasjami Ansa, ale zdarzało mu się ignorować szczegóły lub je przeoczyć. Stanął, widząc bardzo ciekawy, w jego mniemaniu, kamień — jakby płat wosku w ulu, tylko złote obwódki łączyły się w sześciany przylegające do siebie, a wewnątrz różowa substancja wahająca się między ciałem stałym a cieczą. Wyciągnął rękę do płatu, ale Maren powstrzymał jego ciekawość.
YOU ARE READING
Hiacynt: Ludzki Ogród. Tom 1
FantasyAnsgar Höger, młody chłopak ledwo po zakończeniu szkoły średniej, postanowił szukać pracy. Wielu mieszkańcu Nuaf wykazywało do niego niechęć, choć nie rozumiał dlaczego. Pewnego wieczoru Ansgar odwiedził Zakład Anatomii Patologicznej. Wystarczyła ch...