IX

14 4 0
                                    

Jan i Maren od prawie dwóch dni nie rozmawiali ze sobą. Jan bowiem wyjątkowo wkurzył się faktem, że Ansgar został puszczony w daleką podróż bez jego zgody ani wiedzy. Mężczyźni próbowali rano zjeść śniadanie w spokoju, lecz Jan musiał dać upust emocjom potęgowanym przez napiętą atmosferę.

— Chwilę mnie nie było w domu i takie rzeczy się dzieją — zarzucił, marszcząc brwi.

— Jan. Zrozum wreszcie, że Ansgar to dorosły mężczyzna, który ma pracę i nie musi cię pytać o pozwolenie — utrzymywał twardo swoje zdanie. — I nie będzie cię pytać, czy tego chcesz, czy nie.

— Jest słabszy od innych. Nie myślałeś, że sobie może nie poradzić? Albo że ktoś rozpozna w nim człowieka i go zabije? Nie pomyślałeś o tym, co? Taki mądry jesteś.

— Co masz z moją wiedzą...? Masz jakiś kompleks? — zadrwił. — Dobrze za to, że wiesz, jak rozdawać karty.

— Wiesz co? Tak, może jestem wybuchowy, ale ja przynajmniej nie robię z siebie świętego w obecności Ansgara. Spójrz na siebie. — Jan z każdym zdaniem podnosił głos.

Maren wciąż nie przejmował się uwagami Jana. Zgarnął ciemne włosy za barki i wrócił do dopijania kawy. Przyglądał się Janowi, czekając na kolejny komentarz, ale tego nie usłyszał, a przynajmniej nie od razu. Widział, jak rozmówca się przygotowywał do odpowiedzi.

— Spokojnie, bo jeszcze bardziej posiwiejesz — rzucił Maren na poczekaniu.

— Znalazł się wielki znawca — burknął zirytowany.

— Powinieneś znać się na włosach. Maria była gadatliwa, musiała ci coś opowiadać.

— Nie wtrącaj w to Marii.

Jan wstał z krzesła, gdy Maren opanowany dalej spoczywał na miejscu.

— Jesteś okrutny! — Zacisnął pięści. — Nie masz pojęcia, jak to jest! Straciłem ją, nie chcę stracić teraz Ansgara przez twoje cholerne pozwolenia! Wiem, za kogo się uważasz. Myślisz, że jesteś tym lepszym, bo Ansgar cię bardziej lubi. O to chodzi, tak? A może bądź do Ansgara taki jak do wszystkich?

— Ja przynajmniej nie wkurzam się na Ansa za jego pasję. — Rozłożył ręce uśmiechnięty. — A ty?

— To było pod wpływem nerwów. Ty byś to zrobił tak, o. — Pstryknął palcami.

— Jan... Nawet, jeżeli to co mówisz jest prawdą, dlaczego Ansgar miałby cię posłuchać? Nie widzi w tobie nikogo, komu można zaufać, taka prawda. Lepiej idź i się dobrze baw w kasynie. Tyle ci powiem.

Na tym zakończyła się sprzeczka. Jan poważnie rozważał opuszczenie domu w celu rozluźnienia się, lecz coś go powstrzymywało — kpina Marena o hazardzie. Feulner mógłby go zwyczajnie zignorować i zająć się własnymi „przyjemnościami", ale skończył na pójściu do swojego pokoju. Położył się plecami na łóżko. Momentami odczuwał rozpierającą chęć zastrzyku emocji, stawienia czoła nieznanemu. Chociaż tego nienawidził, tęsknił za czasami, gdy nikt mu nie zwracał uwagi z nałogową grą w karty. Momentami brakowało mu dawnych historii, mimo że to one zniszczyły jego godne życie z Marią. Zdarzało mu się od czasu do czasu odwiedzić starych znajomych, którzy już dawno zatracili się w nieciekawych zainteresowaniach, ale wiedział, że już nie wróci do nich na stałe. Niektóre słowa Marena go kłuły, zwłaszcza, że znał dobrze Marena; był świadomy, że przyjaciel nie raz mówił coś z czystym zamiarem uderzenia w czułe punkty, niekoniecznie z dobrymi intencjami. „Przyjaciel"... czy powiernik? Maren znał wiele sekretów Jana, lecz Jan nie usłyszał za dużo o życiu Marena. Może nie chciał wiedzieć, może nigdy nie próbował się zainteresować.

Maren został przy stole, skupiając wzrok na pustych szklankach. Przed mówieniem wszystkiego, co ślina przynosiła mu na język, powstrzymywał go jedynie Ansgar, którego obecnie nie było w domu. Polazł gdzieś, nie wiadomo tak naprawdę gdzie, w jakim celu. Niby Ans wyjaśnił ogół wycieczki, ale to nie wniosło żadnych konkretnych informacji. Oczywiście, Maren nie wykazywał żadnych chęci przyznania Janowi racji; nie zniżyłby się do jakiegoś hazardzisty. „Z drugiej strony... i tak wiadomo, kto daje lepszy przykład. Dlaczego tym razem ma być inaczej?", pomyślał pełen nowego powodu do zadowolenia. Ruszył się z miejsca, by następnie dotrzeć pod drzwi Jana.

— Chciałbyś zagrać w szachy?

Cisza.

— Mogę ci nawet dać wygrać.

Cisza.

— Jan, nie zachowuj się jak dziecko.

Cisza.

— Może... Nawet chciałbym z tobą zagrać, wiesz?

— Tak samo jak chciałeś mnie dowalić z Marią? — odezwał się zmęczony głos. — Dzięki.

— Nie, że od razu chciałem... ale sporo rzeczy do ciebie nie dociera, trzeba czasami powiedzieć coś wprost.

Chwilę później Maren odsunął się, gdy Jan otworzył drzwi ze zdenerwowanym wyrazem twarzy.

— Wiesz co, Maren? Jest mi bardzo ciężko. Nic złego nie zrobiłem, ale wciąż obwiniam się o śmierć Marii i naszej córki. Ty to chętnie wykorzystujesz. Może się przyjaźnimy od lat, ale z roku na rok coraz gorzej. Mógłbyś czasami... ograniczać się, wiesz? — Złość przeszła w żal. — Możesz myśleć o mnie co chcesz, ale ja też mam uczucia. Może masz jakiś dar i nie posiadasz tych uczuć. Życie musi być wtedy łatwiejsze.

— Nie zgodzę się, ale rozumiem. Będziemy tak stać?

— Jakiś problem? — Nie uzyskał odpowiedzi. — No właśnie.

Maren skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na najbliższą w jego zasięgu framugę. Musiał przyznać, że niespecjalnie przejmował się cudzymi emocjami, wykluczając jedynie Ansgara. Z jednej strony podejmował się refleksji o problemach związanych z życiem, z drugiej — odpychał od siebie myśl, że dorosły mag z ciekawymi zdolnościami i stabilnym domem mógłby przeżywać wewnętrzny chaos. Nigdy nie doszukiwał się początków braku podstawowej empatii z wyjątkiem tych, których cenił sobie najbardziej. Kiedy Jan wrócił do pokoju, podążył za nim. Oparł się o ścianę na przeciwko łóżka.

— Mam uczucia, ale nie odczuwam ich tak mocno jak ty.

— Masz uczucia tylko do Ansgara. — Jan zmierzył go nieprzyjemnym wzrokiem. — Czasami naprawdę mam wrażenie, że jesteś chory na łeb.

— Brzydko tak mówić...

— Bo Ansgar ci tak powiedział? Poza tym, nie pouczaj mnie, bo to nie ja specjalnie niszczę komuś humor.

— Dobrze, dobrze... Wygrałeś. — Maren odpuścił sobie drążenie tematu. Nie popierał racji Jana, tylko dążył do końca kłótni. — Nie chce mi się dłużej tego ciągnąć. Jak Ans wróci, porozmawiamy z nim, jak należy. Może w końcu coś zrozumie.

— Przydałoby się odwiedzić jego szefa. Nie podoba mi się to, jak wpływa na Ansgara.

— Tak, Jan. Odwiedzimy.

Hiacynt: Ludzki Ogród. Tom 1Where stories live. Discover now