Rozdział 34

15.8K 885 170
                                    

Z Audrey zawsze byłyśmy blisko. Nigdy się nie kłóciłyśmy, a nasza rodzina zawsze doceniała fakt, że byłyśmy tak grzeczne i poukładane. Według nich nie wtrącałyśmy się, umiałyśmy trzymać języki za zębami i bardzo często odpuszczałyśmy, żeby tylko ominąć czekające nas nieprzyjemności w jakiejkolwiek sytuacji.

Cóż, taka była przynajmniej oficjalna wersja wydarzeń.

Kiedy Valentine wychodzi z biblioteki, jeszcze przez moment wgapiam się w miejsce, w którym widziałam ją po raz ostatni. Trwam w jakimś zawieszeniu. Słyszę szum własnej krwi w uszach i na drżących nogach w końcu się podnoszę. Nie czuję jednak, by moje ciało do mnie należało. Ktoś inny stawia za mnie kroki. Mój umysł odłącza się od reszty i działa w spowolnieniu, gdy kompletnie blada również opuszczam pomieszczenie.

Gdy wychodzę na korytarz, mam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Lustrują mnie oceniającymi spojrzeniami. Uśmiechają się kpiąco i coś do siebie mówią, gdy spuszczam wzrok wbijam go w czubki moich butów. Moje gardło ostrzegawczo się zaciska i czuję, jakby mundurek był na mnie za mały. Wpija się w moją skórę, sprawia, że nie mogę wziąć większego oddechu. W ogóle nie mogę oddychać.

Robi mi się ciemno przed oczami i z trudem utrzymuję równowagę, gdy ktoś trąca mnie ramieniem. W mojej głowie narasta coraz większy pisk, aż mam ochotę zatkać uszy, by choć trochę go uciszyć. Przyspieszam kroku. Przedostaję się na parter, przepycham się przez tłum i wypadam na zewnątrz cała blada. Wokół mnie jest pusto, na parkingu nikogo nie ma.

Zbiegam na drżących nogach po kilku schodkach i dopadam do kosza na śmieci, do którego od razu wymiotuję. Oczy zachodzą mi łzami, wbijam palce w kamień i krztuszę się własnym oddechem. Dopiero po kilkunastu sekundach się prostuję. Ścieram ślady gorących łez z policzków i przecieram usta. Wszystko wokół mnie dalej jest rozmazane, więc muszę pomrugać kilka razy, nim decyduję się ruszyć do samochodu.

Kolejny szloch zaciska się na moim gardle, ale nie pozwalam mu wydostać się spomiędzy moich ust. Wsiadam do auta, zatrzaskuję drzwi i kulę się na fotelu jak ostatnia ofiara, która nie jest w stanie więcej się bronić.

W takiej pozycji trwam przez kolejne minuty. Wsłuchuję się w swój ciężki oddech i mrugam, pozwalając, by kolejne łzy spłynęły po mojej twarzy. Przyciskam dłonie do ust, by nie zacząć krzyczeć. Pozwalam sobie na ciche łkanie, aż w końcu powoli mój oddech się normuje. Nie mogę o tym myśleć. Ilekroć przywołuję niechciane obrazy i słowa, moje oczy znowu zachodzą łzami.

W końcu cała odrętwiała poprawiam się na fotelu. Drżącą dłonią wciskam kluczyk do stacyjki i zapalam silnik, który wydaje z siebie cichy pomruk. Znowu ocieram palcami łzy i zerkam w lusterko. Rozmazany tusz pozostawił na moich policzkach brzydkie, ciemne ślady. Czym prędzej wyjeżdżam z parkingu.

Mknę ulicami Filadelfii, jakbym była przez kogoś ścigana. Może przez demony przeszłości? W ciągu kilku minut wracam do domu i parkuję w garażu. Bez słowa, powłócząc nogami, kieruję się do środka.

Na szczęście w rezydencji nikogo nie ma. Pod wpływem chwili wchodzę do salonu i zaczynam grzebać w barku, w którym rodzice trzymają swój ulubiony alkohol. Znajduję całą butelkę białego wina i bez zastanowienia ją otwieram. Pociągam łyk z gwintu, nim choćby usiądę.

W takim stanie w południe zastaje mnie matka. Kiedy wchodzi do domu, siedzę na wyspie kuchennej z pustą butelką po lewej stronie. Drugą dzielnie dzierżę w dłoni i na jej oczach biorę kolejny, solidny łyk. Kobieta przystaje przed wejściem do kuchni i na mnie patrzy. Ma na sobie ołówkową spódnicę i kwiecistą bluzkę, która podkreśla jej zimne oczy. Krzyżujemy spojrzenia.

ElitaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz