- Tak myślisz?

     - No oczywiście, że tak myślę, bo inaczej bym ci tego nie mówił. I wiedz, że ja tam w ciebie wierzę i będę trzymał kciuki za to, żeby ci się udało.

    Tylko lekko się uśmiechnąłem i bardziej skupiłem się na drodze. Naprawdę miło jest usłyszeć od czasu do czasu takie słowa. Podbudowują mnie one tak jakoś na duchu i czasami sprawiają, że czuję się nieco lepiej.

    Może faktycznie będzie dobrze?

    Po jakichś dwudziestu pięciu minutach dojechaliśmy do rezydencji. Miałem szczerą nadzieję, że trochę tam odpocznę, jednakże życie najwidoczniej miało dla mnie inne plany.

    Ledwo wszedłem wraz z Dylanem do środka, a tuż przy samych drzwiach czekał na nas Will. Nie wyglądał on na zbyt zadowolonego, więc nie ucieszyłem się na jego widok.

     - Gdzie ty znowu byłeś?! - zapytał po chwili, patrząc się na mnie.

    I jeśli miałbym być szczery, to on wtedy nie mówił. On się wtedy darł.

     - U lekarza, a co? - odpowiedział mu Dylan.

     - No ty chyba sobie żartujesz do cholery jasnej!

     - O co ci znowu do chuja chodzi?!

     - Jak to o co mi chodzi?! Poprosiłem go, żeby coś zrobił, ale oczywiście wyszło jak zwykle! A z resztą, Dylan, co cię to w ogóle obchodzi?!

    Cóż, muszę przyznać, że akurat po powrocie do domu miałem to zrobić, ale najwidoczniej i tak tego nie zrobię przez tę kolejną kłótnię o nic.

     - A to mnie obchodzi, bo dopiero co tu weszliśmy, a ty już się na niego drzesz, jak by ci, kurwa, auto rozjebał!

     - Bo do niego się już nie da inaczej mówić!

     - No do ciebie też! Ciebie ostatnio to już totalnie na ten łeb jebło, bo ciągle masz do wszystkich pretensje o byle gówno! I wiesz...

     - Dylan, wystarczy. - odezwałem się, jednocześnie przerywając mu.

     - Nareszcie raczyłeś się łaskawie odezwać! - wydarł się po raz kolejny Will. - Naprawdę to jest aż takie ciężkie, że nawet tego nie potrafisz zrobić?!

     - Uspokój się wreszcie. Zaraz pójdę wypełnić ci te wszystkie dokumenty, tylko w końcu się ucisz. Ponadto doskonale wiedziałeś o tym, gdzie byłem godzinę temu, ponieważ rano ci o tym mówiłem, więc o co ci właściwie chodzi?

     - O to mi chodzi, że miałeś zrobić to wcześniej! A teraz to sam już sobie to wypełnię.

     - Cieszy mnie to, że w końcu zrobisz coś sam, zamiast wyręczać się mną.

     - Tak poza tym, to jesteś w chuj bezużyteczny, wiesz?

    Kątem oka widziałem, jak w Dylanie już coś się zaczyna gotować. To się nie może dobrze skończyć.

     - Dobrze wiedzieć, ale ty też jesteś bezużyteczny. - powiedziałem, po czym odwróciłem od niego wzrok.

     - No tak oczywiście, ale różni nas pewna rzecz, wiesz jaka? W przeciwieństwie do ciebie, to ja jestem normalny.

     - Twierdzisz, że jestem nienormalny?

     - A powiedz mi, kto już dwa razy nieudolnie próbował się zabić, ty czy ja?  Otóż to nie ja na każdym kroku robię sobie specjalnie krzywdę, a ty. Już nie mam najmniejszego zamiaru cię jakkolwiek pocieszać...

     - Nikt cię nigdy o to nie prosił.

     - Nie przerywaj mi i wiesz co?! Jesteś najgorszym bratem jakiego kiedykolwiek mogłem mieć! Zdecydowanie lepiej by było, gdybyś się w końcu zajebał! A nie, przepraszam, już zapomniałem... Ty nawet nie umiesz raz a porządnie podciąć sobie żył czy przedawkować jebanych leków! I patrz się na mnie, gdy coś ci mówię do cholery jasnej!

    Po zaledwie chwili poczułem okropne pieczenie na moim policzku. Niezbyt ciężko było się domyślić, że sprawcą tego był Will, który stał znacznie bliżej mnie, niż Dylan. Czułem, jak z oczu spłynęło mi kilka łez, które zaczęły się gromadzić w nich już wcześniej. Dobra, to jego gadanie jeszcze jakoś mogłem wytrzymać, ale to już zdecydowanie było dla mnie za wiele. To wszystko sprawiło, że coś we mnie pękło.

     - OSZALAŁEŚ?! - wydarł się na niego Dylan.

     - Powiedziałem mu tylko, jaka jest prawda!

     - Też cię kocham, Will.

    Po chwili, gdy to skończyłem mówić, to wyminąłem ich i szybkim krokiem poszedłem na górę. Skoro dwa razy mi nie wyszło, to może za trzecim się uda?

    Udałem się do swojego pokoju, w którym następnie się zamknąłem, żeby już nikt mi w tym nie przeszkodził. Uważam, że to jest dobry moment, aby zakończyć to pierdolone życie.

Perspektywa Dylana

    Przez dłuższą chwilę stałem wkurwiony, patrząc na tego debila, zwanego inaczej Will'em. Nie mogłem uwierzyć w to, że on mu powiedział coś takiego. A potem go jeszcze uderzył, no kurwa!

     - I CO, JESTEŚ Z SIEBIE ZADOWOLONY, KRETYNIE?! - krzyknąłem jakieś kilkanaście sekund po tym, jak Vincent stąd poszedł.

     - Nie przesadzaj już. Przecież i tak nic sobie nie zrobi, a nawet jeśli, to trudno.

     - NIE NO, KURWA! TY TO NAPRAWDĘ JESTEŚ JAKIŚ ZJEBANY!

    Już nie chcąc dalej słuchać tego jego pierdolenia, poszedłem poszukać Vince'a. Zostawianie go samego po tym, co powiedział mu ten idiota, nie było zbyt dobrym pomysłem.

    Skierowałem się więc w stronę jego pokoju, ponieważ szczerze wątpiłem w to, że poszedłby do gabinetu. Zapukałem kilka razy, jednakże on się nie odezwał. Postanowiłem wejść do środka, ale to mi nie wyszło, bo drzwi były zakluczone.

    No cholera. Do chuja z tym pierdolonym Will'em.

     - Vince, to tylko ja i chcę z tobą pogadać. Otwórz te drzwi, dobrze?

    Nadal cisza.

     - No proszę cię, nie przejmuj się tym kretynem. Wcale nie jesteś najgorszy, uwierz mi.

    Tym razem też nie odpowiedział, natomiast teraz usłyszałem dźwięk odbezpieczania broni.

    Czekaj, on ma tam broń?!

    Ja pierdole, ja pierdole, ja pierdole...

     - VINCE, PROSZĘ CIĘ, OTWÓRZ TE JEBANE DRZWI!

    Zacząłem walić w te drzwi, już kompletnie nie wiedząc, co robić. Nie minęła nawet minuta, a rozległ się odgłos strzału.

    Strzał.

    Usłyszałem strzał.

    Jeden, krótki strzał.

    Moje serce stanęło na chwilę i natychmiast w moich oczach pojawiły się łzy. To mi się tylko przesłyszało, prawda?

     - CHOLERA, VINCENT, ODEZWIJ SIĘ!

    Czy spełnił moją prośbę? Nie.

    A dlaczego? Bo prawdopodobnie był już martwy.

    Odwróciłem i spojrzałem się na Willa, który właśnie stał na schodach, a w jego oczach zobaczyłem przerażenie tak wielkie, jak nigdy dotąd.







Od autorki:
Przepraszam XDDD

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now