To moja wina?

501 30 31
                                    

Perspektywa Willa

    Jakiś czas po tym, jak Vince wyszedł z domu, postanowiłem pójść z Dylanem na siłownię. Był on dość zdenerwowany, więc będzie lepiej, gdy odreaguje tę złość w taki sposób a nie inny. Dosłownie okładał ten worek treningowy jak jakiś szalony, aż musiałem się trochę odsunąć, bo by mnie nim trafił.

    Po około dwudziestu minutach jakimś cudem udało mi się go nakłonić do tego, aby trochę odpoczął. Usiadł gdzieś, opierając się o ścianę, a ja podszedłem do stoiska z wodą, aby wziąć jedną dla niego. Przyłączyłem się do niego, po czym podałem mu butelkę.

     - Ej, jak myślisz, gdzie on pojechał? - zapytał po pewnej chwili.

     - Nie wiem.

     - Dzwonił do ciebie w ogóle?

     - Nie... A zadzwonić?

     - Nie tam. Po chuj z resztą?

    Westchnąłem.

     - Ty nawet nie masz, kurwa, pojęcia, jak bardzo czuję się chujowo z tego powodu, że siedzę tu tak bezradnie i nawet nie mogę pomóc temu głąbowi. - kontynuował, gdyż ja milczałem. - Kurwa, przecież ja sobie nie wybaczę, gdy mu coś się stanie...

     - Może nic mu nie będzie. Postarajmy się myśleć pozytywnie.

     - Od kiedy z ciebie taki optymista, co?

    Wzruszyłem ramionami. Sam wcale nie byłem jakoś pozytywnie nastawiony do tego, co może się później dziać.

    Nagle drzwi od siłowni się otworzyły. Ujrzeliśmy w nich Hailie.

     - Tutaj jesteście! - odezwała się. - Chodźcie na kolację, bo już na was czekamy.

     - Zaraz do was dołączymy. - powiedziałem.

     - Em, a gdzie Vince?

     - A pojechał se w pizdu z jakąś godzinę temu. - mruknął Dylan.

     - Okej. To będziemy na was czekać.

    Chwilę później wyszła stąd. Minęła może z minuta i my też wyszliśmy z siłowni. Szliśmy w stronę kuchni, gdy nagle usłyszeliśmy, jak drzwi wejściowe się otwierają, więc się zatrzymaliśmy. W zaledwie dostrzegaliśmy w nich naszego brata.

     - SHANE?! - wydarł się Dylan, a z kuchni wyłonił się Tony wraz z Hailie.

     - Nie no, co ty, ksiądz, kurwa. - burknął Shane.

     - PRZECIEŻ TY ZOSTAŁEŚ PORWANY!

     - Ta... - wywrócił oczami. - Nie było żadnego, spokojnie.

     - Co?! - krzyknął Tony. - Pojebało cię do reszty?! Ja się o ciebie martwiłem, a ty co?! No kurwa, Shane!

     - Też za tobą tęskniłem.

     - Gdzieś ty w ogóle był przez te kilka godzin? - spytałem.

     - Na spacerku po okolicy, a co?

     - Więc po co była ci ta cała szopka z tym porwaniem?

     - Nie ważne. A z resztą Vincencik i tak ci o wszystkim powie, jak tu przyjedzie.

     - Widziałeś się z nim?

     - Mhm, już zdążyłem posłuchać wstępu do jego kazania.

     - Skąd on o tym wiedział w ogóle? - powiedział Tony.

     - Bo ten pierdolony Santan do niego zadzwonił i mnie wydał. Gdyby nie ten zjeb, to by wszystko poszło po moim planie.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz