Jak wtedy

530 21 7
                                    

// Ogólnie ostrzegam, że od tego momentu rozdziały zaczynają być coraz bardziej powalone, przynajmniej w moim odczuciu. Piszę to, ay potem nie było, że nie ostrzegałam. Nie przedłużając, zapraszam do czytania.





Perspektywa Vincenta

    Obudziłem się po pewnym czasie. Nie mam pojęcia jak długim, aktualnie ciężko to mi było określić. Zauważyłem przez jakieś małe okienko, że na zewnątrz jest już dość ciemno, a przecież niedawno było jeszcze jasno. To mogło oznaczać, że jestem tutaj przez zaledwie parę godzin lub co gorsza przez nawet kilkanaście. Po chwili zorientowałem się, że właśnie leżę związany w jakiejś piwnicy. Świetnie. Po kolejnej, już niezbyt długiej chwili odczułem jakiś cholerny ból z tyłu głowy. Taki promieniujący. Próbowałem sobie przypomnieć, co się w ogóle stało i dlaczego tutaj jestem.

    Przypomnienie tych zdarzeń nie zajęło mi zbyt długo. A więc jeszcze raz. Pojechałem po Hailie do szkoły i wróciłem z nią do rezydencji. Potem kazałem jej coś zrobić, co o dziwo wykonała bez większego oporu, i chwilę później dowiedziałem się od Eugenie, że ktoś jest w środku i że ten ktoś przyjechał po kogoś z nas. Następnie poszedłem na górę i zauważyłem krew przy pokoju Willa. I na samym końcu ktoś zaszedł mnie od tyłu, po czym poczułem ból i właśnie w oto ten sposób nastała ciemność. No i obudziłem się już będąc tutaj. Podsumowując to, wywnioskowałem, że po prostu zostałem porwany. Pamiętam, że jeszcze chwilę przed tym, jak zemdlałem, to usłyszałem strzał. Najwidoczniej nie trafili we mnie, ponieważ jedynym źródłem bólu jest moja głowa, a gdyby akurat tam mnie trafili, to raczej nie należał bym do grona osób żywych.

    Po kilku minutach zacząłem słyszeć jakieś przyciszone głosy. Na początku mi się wydawało, że może już zaczynam wariować od przebywania w tym miejscu, jednakże za tymi drzwiami faktycznie ktoś był. Nic a nic mi się nie udało z tego zrozumieć, oprócz pojedynczych słów, które dosłownie były wyrwane z kontekstu. Trochę szkoda, bo może dowiedziałbym się, jakie plany wobec mnie mają ci ludzie, kimkolwiek oni są.

     - O, śpiąca królewna się już obudziła... - powiedział jeden z tych głosów zza drzwi.

    To brzmiało jak coś, co mógłby powiedzieć chociażby Dylan lub którykolwiek z bliźniaków. Już naprawdę chciałbym zacząć wierzyć w to, że to tylko ich jakiś idiotyczny pomysł.

     - ...Po prawie dwudziestu ośmiu godzinach. Już myślałam, że cię przez przypadek zabili. A z martwym tobą niewiele zdziałam. - przemówił po raz kolejny ten sam głos. - Moi ludzie to istni idioci. Naprawdę nie mam pojęcia, jak oni mogli pomylić małą dziewczynkę z tobą.

    Wiedziałem, że coś jest nie tak. Nawet nie wiecie, że cieszył mnie ten fakt, że nakazałem Hailie po prostu stamtąd pojechać. To była dosłownie jedyna rzecz, która mnie wtedy jakoś pocieszyła.

     - Kim wy w ogóle jesteście?

     - Dowiesz się w swoim czasie, Vincencie. Cóż, niedługo może się okazać, że twoim najgorszym koszmarem.

     - Jeśli wcale nie chodziło wam o mnie, to może mi wytłumaczysz, dlaczego akurat mnie porwaliście? Nie sądzisz, że to jest niezbyt dobry pomysł?

     - Nie odpowiem ci na to pytanie. Nawet nie chodziło mi o ciebie, gdyby w razie plan nie wypalił. Na drugi ogień, zaraz po Hailie, miałby pójść William, lecz najwidoczniej od niego też nie potrafili cię rozróżnić.

     - Ta? Przecież już go prawie miałem! Gdyby tylko mi się nie wyrwał w ostatnim momencie, to byś go tutaj miała. - powiedział drugi głos.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz