E

30 4 0
                                    

Pierwszy i myślę że najważniejszy temat to anoreksja.

Zaczęło się niewinnie:

- A ty co znowu? - zawołał Franek z salonu wchodząc do kuchni.

- Ale co? - zapytałem gryząc kromkę chleba z masłem.

- Żresz - zauważył dosiadając się do mnie przy wyspie kuchennej - jak świnia. Znowu.

- To drugi posiłek jaki jem - odpowiedziałem twardzo, jednak odkładając chleb. Spojrzałem na zegar. - a jest już 15.

- No a ile ważysz cwaniaku? - zapytał z cynicznym uśmiechem.

- No... - zawachałem się - 65 kg...

- No właśnie słonko - odpowiedział mogło by się wydawać że miło - nie żryj tyle świnio.

- Ćwok! - krzyknąłem do wychodzącego brata.

- Wieprz! - odkrzyknął i wyszedł z domu. Zostałem jak zwykle sam. Tamtego dnia już nic nie zjadłem.

****

Następnego dnia zjadłem mniej niż poprzedniego. Bardziej pilnowałem się co do kalorii, ponieważ zwykle odżywiałem się niezdrowo przez brak rodziców w moim życiu. Ta jedna konwersacja uświadomiła mi że fajnym doświadczeniem będzie zacząć odżywiać się zdrowo, chodzić na siłownię oraz mnie jeść. Przecież schudnę ze 3 kilo i już.

Jak ja się kurwa myliłem.

Po tygodniu zapisałem się na siłownię, we wtorek, czwartek i sobotę każdego tygodnia przez pół roku. Wyrobiono mi plakietkę i już w następny czwartek zacząłem ćwiczyć. Na razie postanowiłem dać na luz. Na rogrzewkę 5 pompek, 15 brzuszków i szybkie rozciąganie. Po drodze na siłownię bieg ponieważ jest niedaleko, a na siłowni kolejen 5 pompek i 15 już bez rozciągania.

Na siłowni zwykle podnosiłem ciężarki po 5 kg na jedną rękę i biegałem na bieżni. Z czasem zacząłem używać więcej sprzętów dostępnych w ośrodku. Po około 3 tygodnia zacząłem ćwiczyć też nogi. Codziennie rano wstawałem o 4 i robiłem sobie godzinny bieg. Przez to że grałem w dzieciństwie w piłkę nie było to trudne. Jednak po kilku dniach biegania zauważyłem że się wogóle nie wysypiam. Skróciłem bieg o pół godziny i już było okej.

Z jedzeniem było ciężej. Ciągle ciągnęło mnie do zupek hińskich oraz innych błyskawicznych potraw które kalorii i tłuszczu miały więcej niż niejeden olej.
Zacząłem jeść więcej ważyw a po krótkim czasie zauważyłem jak bardzo zasmakowały mi brokuły. Niby takie sobie ale już po kilku czułem się najedzony. Myślałem że dobrym pomysłem będzie zastąpienie jednego posiłku w ciągu dnia na to pyszne warzywo.

Matka co miesiąc wysyłała mi i bratu po tysiąc złotych a co trzy misiące dodawała do tego jeszcze jeden tysiąc na ubrania i uzupełnienie np. pasty do zębów lub na jakieś przyjemności. Mój brat większość wydawał na alkohol i imprezy, z czego wynikało że miałem w domu totalną samowolkę. Ojca odwiedzałem co tydzień w szpitalu co nie było łatwe. Jeśli chciałem jechać taksówką trwało to 3 godziny a jeśli autobusami i pociągami, potrafiłem nocować w szpitalu ponieważ dojazd zajmował mi około 5 godzin. To była istna katorga, jednak zawsze byłem u umierającego ojca na czas. Czemu szpital mieścił się tak daleko? Cóż, po około 4 operacjach stan ojca pogorszył się na tyle że jedyny szpital z potrzebnym sprzętem był daleko od naszego domu. Bolało mnie serce za każdym razem jak ojciec pytał o brata. Franek zaś nienawidził ojca z niewyjaśnionych mi przyczyn i nie chciał się z nim widzieć. Na pytania ojca o Franka odpowiadałem zazwyczaj "jest chory tato" lub "znalazł pracę i nie mógł przyjechać". Miał pracę ale nie w godzinach odwiedzin.

Pewnego razu przeżyłem straszną "przygodę" przez którą całą podróż do domu szlochałem.

- Synku, podejdź proszę. - powiedział ochrypłym głosem. Miał dopiero 40 lat. Podszedłem i klęknąłem obok łóżka ojca na jedno kolano.

- Musisz wiedzieć że bardzo cię kocham. Wiem, nie chcesz słuchać pierdolenia starego na temat czułości ale ja nie o tym. Wiem że Franek nie choruje, jest mi cholernie przykro z tego powodu, ale jak umrę on uświadomi sobie że źle robił, a więc...

- Nie umrzesz tato - wyszeptałem przerywając mu - słyszysz? Nie możesz umrzeć.

- Umrze - wtrąciła pielęgniarka pilnująca która opierała się o framugę drzwi - niewiele mu zostało.

- Stara szmata - mruknął ojciec po czym dodał głośniej - zostawisz nas Lila?

Pani Lila wzruszyła ramionami i wyszła.

- Kochanie, jak umrę to pamiętaj: przetrzep Frankowi skórę ode mnie. - zacząłem się śmiać wraz z tatą. Po chwili ojciec zaczął mocno kaszleć.

- Tato?! - zawołałem. Mocno się przestraszyłem. Jak zobaczyłem krew cieknącą po jego brodzie. - O kurwa! PANI LILO!

Wybiegłem z sali po pielęgniarkę. Pamiętam wszystko jak przez mgłę. Pani Lila słysząc pisk maszyn przypiegła z doktorem do mojego ojca. Ten wywożony z sali posłał mi lekki uśmiech i złapał w locie za rękę.

- Tatusiu! - krzyknąłem dławiąc się łzami - tato!

Potem ktoś przytulił mnie do siebie i przytrzymał. Thomas, lekarz prowadzący mojego taty. Znał całą sytuację dokładnie, był starym kolegą taty, którego ojciec poznał za granicą. Wtuliłem się w niego i płakałem. Po prostu.

W drodze do domu dostałem od Thomasa wiadomość że szwy pooperacyjne pękły pod wpływem ciśnienia. Taki chuj.

Ojć, troszkę zboczyliśmy z tematu.

Jadłem coraz mniej, nie byłem przez nikogo pilnowany więc mogłem z łatwością robić co mi się żywnie podoba.

Jak po poł roku (miałem wtedy 15 lat) stanąłem na wagę. Zamarłem.

50 kg.

Jak. To. Się. Stało.

A oto moja historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz